czwartek, 30 października 2014

Tajemnice - rozdział 4





Hej :)
kolejny rozdział Tajemnic dla tych, którzy są ciekawi, co nowego słychać u moich wampirków :) 
Zapraszam, miłego czytania !
Rozdział 4

Nad tym, co zrobić z niedzielnym wieczorem, Bogusław nie musiał się zastanawiać. Królewski konwent był sprawą absolutnie nadrzędną i tylko nagła, ostateczna śmierć mogła go zwolnić z tego obowiązku. Zatem o stosownej porze stary wampir zaparkował swojego Mercedesa na rozległym podjeździe królewskiej rezydencji.
Siedzibę Króla Ziem Zachodnich stanowiła okazała rezydencja w podpoznańskich Chybach, ukryta za wysokim murem wykończonym stylowymi zdobieniami z kutego żelaza. Mur ten stanowił sztuczną granicę pomiędzy rozległym parkiem wewnątrz posiadłości, a dziką przyrodą okalającą ją z zewnątrz. Dla postronnego obserwatora była to kolejna, ekskluzywna nieruchomość jakich wiele w tym rejonie. Wysokie ogrodzenie i rosnąca wzdłuż niego bujna zieleń z imponującymi drzewami skutecznie powstrzymywały wścibskich oglądaczy, zapewniając spokojnym lokatorom tych włości bezpieczeństwo i prywatność. Całości strzegły kamery monitoringu dyskretnie porozmieszczane w obrębie granic nieruchomości oraz niedostrzegalni, dobrze wyszkoleni i odpowiednio uzbrojeni członkowie osobistej ochrony monarchy.


Rezydencję stanowił rozłożysty budynek w stylu „dworek polski”, chociaż słowo „dworek” było solidnym niedomówieniem w stosunku do tejże budowli. Zdecydowanie wielki dwór okolony imponującym parkiem z wiekowym drzewostanem górował nad pozostałymi budynkami i podjazdem.
Obok wyróżniającego się rozmiarem, śmietankową elewacją i wielospadowym dachem z ceramicznej dachówki dworu, znajdowały się zabudowania gospodarcze, dom gościnny i budynek garażowy. Wszystkie oblicowane klinkierową cegłą z dwuspadowymi dachami krytymi ceglaną dachówką.
Brama garażowa była zamknięta, ale i tak było czym oko nacieszyć – na podjeździe roiło się od wysokiej klasy samochodów. Wampiry! – Bogusław pokręcił głową z kpiarskim uśmieszkiem i rozejrzał się dokładniej wokół siebie. Wśród wielu zaparkowanych aut stały trzy czarne Audi Q7. Luksusowe SUV-y były jednoznacznym sygnałem, że Baronowie Okręgów są już na miejscu.
W społeczności Rodzaju takie zjazdy zdarzały się nader rzadko. Zazwyczaj decyzje dotyczące wszystkich klanów w królestwie podejmowane były jednoosobowo – przez monarchę. Nieczęsto ryzykowano zebranie w jednym miejscu wszystkich włodarzy rządzących regionem Ziem. Wciąż pokutowała budowana doświadczeniem stuleci obawa, że w przypadku zdrady ostateczny kres pośmiertnej egzystencji wszystkich przywódców mógłby doprowadzić do wojny pomiędzy klanami regionu albo, co gorsza, do przejęcia władzy nad nim przez monarchę innych Ziem. Szczęśliwie ze zdradą nie zetknięto się już od wielu dekad, co wróżyło całkiem pomyślną przyszłość temu krewkiemu ludowi.
Szeroka, żwirowa ścieżka prowadziła z parkingu poprzez ganek z zadaszeniem wspartym na podwójnych filarach wprost do masywnych dwuskrzydłowych drzwi królewskiej rezydencji. Kolumnadę zdobiły dwie wielkie donice z przyciętymi w kształcie kuli bukszpanami. Pałacowy budynek okalał nienagannie utrzymany, rozległy trawnik, a całość oświetlały liczne ogrodowe latarenki usytuowane wzdłuż ścieżek i obrzeży trawnika.
Bogusław zatrzasnął drzwiczki Mercedesa i ruszył żwirową ścieżką.
Wysoki, ciemnowłosy, elegancko ubrany mężczyzna zbliżał się do niego powolnym krokiem. Mimo nienagannej prezencji było w nim coś pierwotnego, nieokiełznanego, ale też zadziornie młodzieńczego. Miał szczupłe, sprężyste ciało o idealnych proporcjach i twarz, równie piękną co niebezpieczną. W ciemnoniebieskich oczach błyszczała zwierzęca dzikość drapieżnika.
– Witaj, Leon.
– Witam. – Leon nie był tego wieczoru zbyt rozmowny.
– To nie dla mnie. – Bogusław od razu przeszedł do sedna, oszczędzając obu kurtuazyjnych wstępów. – Nie chcę wchodzić w układy z żadną władzą.
– Nie jestem pewien, czy dobrze cię rozumiem. Chcesz się na nas wypiąć? – pytanie Leona brzmiało bardziej ironicznie, niż zamierzał, ale musiał ustawić przyjaciela na właściwej pozycji, jeszcze zanim wejdą do środka.
– Spójrz na nich wszystkich. – Bogusław powiódł ręką po gromadzących się wokół wampirach. Mimo że nie brali udziału w konwencie i z pewnością nie mieli bladego pojęcia, jaka jest przyczyna jego zwołania, bez względu na towarzyszące posiedzeniu okoliczności czuli się w obowiązku licznym stawiennictwem zamanifestować swoje wsparcie dla władcy. – Dla nich władza jest czymś, co daje schronienie i bezpieczeństwo. Są zdeterminowani, by bez reszty bronić tej władzy. Służą temu z takim poświęceniem, że zatracili swoją indywidualność. – Zdecydowanie nie dawał za wygraną.
By zachować jak najwięcej ze swego dawnego człowieczeństwa, stary wampir stronił od zacieśniania więzi z członkami Rodzaju. Obawiał się, że z czasem organizacja pod rządami jednej osoby skupiającej w swych rękach władzę przez stulecia, przestanie być zbiorem indywidualnych jednostek, a stanie się jakby bytem samym w sobie. Bytem doskonałym, który myśli, decyduje i posiada niewiarygodne wpływy, ale poświęci w tak zwanym „dobrze pojętym interesie ogółu” każdego, kto nie stanie po właściwej stronie. Leon godził się na to i dlatego stał w szeregu wygranych. Sławek natomiast próbował walczyć, zachowując swoją niezależność i manifestując ją zawsze, gdy instrumenty władzy zbyt drastycznie zaciskały pętlę na jego wolności. Czyżby właśnie przegrał tę walkę?
Przełknął ślinę. Sposób, w jaki Leon na niego patrzył... Nie podobało mu się to. Młody wampir spoglądał tak, jakby lata ich przyjaźni właśnie popadły w niełaskę.
– Okej – zmieniając front, rzucił do Leona, by go udobruchać. – Chcesz mi powiedzieć, że to, co się tu dzisiaj dzieje, jest aż tak ważne, że poświęciłbyś naszą przyjaźń?
Leon popatrzył na przyjaciela, ale się nie odezwał.
– Jakieś przecieki? – dopytywał Bogusław, nie dając za wygraną.
– Wszystkiego się dowiesz, gdy spotkasz się z królem.
– Lakonicznie, acz rzeczowo. Cóż więc mam powiedzieć, młody…? – Zrezygnowany nie próbował nawet ukrywać swej niechęci. Wzruszył ramionami. – W takim razie, prowadź.
Król, czy to nie śmieszne w obecnych czasach? – Bogusław pokręcił głową z enigmatycznym uśmiechem. W rzeczy samej, w dwudziestym pierwszym wieku, gdy narody posiadały prezydentów, premierów lub innych demokratycznie obieranych przywódców, a królowie stanowili jedynie lukrowaną wisienkę na torcie władzy, oni posiadali niekwestionowanych władców, których rządy były autokratyczne, a decyzje niepodważalne i ostateczne. Po prawdzie jednak to sytuacja, w której funkcjonował Rodzaj, była twórcą takiego stanu rzeczy. Wampiry z natury konserwatywne, pielęgnujące swe przekonania przez stulecia istnienia jednostek, nie były tak otwarte na zmiany jak żyjący w zewnętrznym świece ludzie. To w dużej mierze nadal była dzika społeczność, którą tylko absolutyzm i rządy silnej ręki mogły utrzymać w ryzach. Na dzień dzisiejszy na Ziemiach Zachodnich ręka ta należała do Chwalimira z Toporów – ponad tysiącletniego wampira.
Granice Królestwa Ziem Zachodnich jak i granice pozostałych państw Mrocznego Świata pokrywały się z granicami państw świata śmiertelnych i tak jak wszyscy pozostali obywatele tego kraju, wampiry przyjmowały administracyjne zmiany, dostosowując do nich własne wyznaczniki władzy. Nim ludzkie kraje uzyskały swe ostateczne ramy administracyjne, pierwotne państwa wampiryczne wyznaczane były granicami ziem plemiennych, nabierając kolejnych kształtów w rytm historycznych zmian. Niezmienne było tylko jedno – zawsze podział przebiegał w układzie wschodnio-zachodnim i północno-południowym. Ważne było, by w tych granicach zawierały się główne ośrodki miejskie stanowiące centra okręgów z siedzibami królów Ziem i baronów okręgów.
Królestwo Ziem Zachodnich obejmowało w tym momencie aktualne województwo zachodniopomorskie z lubuskim i siedzibą okręgu w Szczecinie, dolnośląskie z opolskim i siedzibą okręgu we Wrocławiu, oraz wielkopolskie z siedzibą okręgu i stolicą królestwa w Poznaniu. Król tego terytorium – władca silny, bezwzględny, wymagający, a bywało i bezlitosny, właśnie dzięki tym cechom dzierżył rządy w swych rękach od ponad pięciuset lat.
W Mrocznym Świecie zmiany na królewskim tronie następowały nad wyraz rzadko, choć co sto pięćdziesiąt lat klany miały prawo większością głosów zawetować dalsze rządy swego władcy i powołać nowego króla obranego również większością głosów. Była też inna droga zmiany władcy – absolutnie nie demokratyczna i zdecydowanie krwawa. Na tej drodze śmiałek, który uznał, iż jest dość silny, by stawić czoła panującemu i w bezpośrednim starciu pozbawić go korony (wraz z głową, rzecz jasna), mógł w dowolnym momencie wezwać władcę do walki. Tu nie obowiązywały ramy czasowe kadencji. Tak właśnie Chwalimir objął swój tron, trzymał go już czwartą kadencję i nic nie wskazywało, by kiedyś miało się to zmienić. W Mrocznym Świecie istniała też trzecia możliwość powołania nowego monarchy – na drodze abdykacji i osadzenia na tronie jednostki wyznaczonej przez ustępującego króla. Wszystkie pozostałe procedury dotyczyły nowego władcy tak samo jak każdego innego panującego z kadencyjnością i prawem walki włącznie. Jednak, jako że żaden król nie skorzystał dotąd z tej możliwości, należało uznać, iż była to ewentualność czysto hipotetyczna.
Tak więc, w obecnym Królestwie Ziem Zachodnich charyzmatyczny suweren rządził niepodzielnie i choćby nawet sposoby obejmowania władzy uległy niespodziewanej zmianie, jego pozycja monarchy była absolutnie niezachwiana.
Ci spoza najbliższej świty króla, których spotkał zaszczyt poznania władcy osobiście, nie obnosili się z tym wydarzeniem – jakby sam fakt bezpośredniej relacji z monarchą był wystarczającym ostrzeżeniem, by nie rozgłaszać tego wszem i wobec. Chwalimir z Toporów po monarszemu oczekiwał od wszystkich posłuszeństwa, a uległość wobec siebie traktował jako naturalną i po prostu mu należną. Posiadał ogromną moc i władzę sięgającą zdecydowanie dalej niż granice ziem, na których panował. Wedle ostatnich danych, jako samowładca przewodził klanom liczącym siedemset pięćdziesięciu dwóch zaprzysiężonych nieumarłych. Król Chwalimir, nad wyraz błyskotliwy i rozumny, był uznawany władcą przez kolejne kadencje nie tylko z powodu swej wybitnej inteligencji czy dlatego, że cieszył się największą popularnością – rządził, ponieważ ze wszystkich siedmiuset pięćdziesięciu trzech wampirów w królestwie był bez wątpienia najsilniejszy i najsprytniejszy. Stał się odpowiedzialny za podległą mu wspólnotę wieki temu i rządził nią po dziś dzień z tej prostej przyczyny, że jego rządy charakteryzowała sprawiedliwość i mądrość oraz, że nie znalazł się jeszcze nikt na tyle odważny, a może na tyle głupi, by rzucić mu skuteczne wyzwanie.
Na terytorium Chwalimira rezydowało kilku podobnych Bogusławowi niezależnych nieumarłych, którzy dzięki zbiegowi niebywale korzystnych dla nich okoliczności nie podlegali żadnemu władcy. Jednak goszczenie na swoim terenie wolnego wampira było niewątpliwie dwustronnym medalem. Z jednej – stanowiło zaszczyt i wyróżnienie, bo niezależne jednostki postrzegano jako elitę elit. Z drugiej zaś – pojawienie się w królestwie Wolnego rodziło pytanie, jak dalece niezależna jest to osobowość? Czy ów wampir faktycznie gościnnie zamieszkuje wybrane królestwo, czy może kreśli niebezpieczne plany, by utworzyć własny, autonomiczny twór państwowy na danym obszarze?
Tak więc śmieszność śmiesznością, ale silna ręka u steru była wśród porywczego Rodzaju nieodzowna. Archaiczność polityki i władzy, choć może nie przystawała do teraźniejszości, jednak na obecny czas była najlepszym gwarantem spokoju i równowagi w niespokojnym i niezrównoważonym Mrocznym Świecie. Niektóre wolne wampiry – jak Sławek, dostrzegały konieczność podążania śladem demokratycznych, ludzkich doświadczeń, ale
wciąż jeszcze nie był to czas, by osiągnięcia zewnętrznego świata przenosić na grunt wampirzej społeczności.
Zajęty myślami o meandrach władzy, Bogusław szedł przestronnym korytarzem głównego budynku, który swym przepychem z pewnością mógł konkurować z niejedną biskupią rezydencją. Wampirzy monarchowie, podobnie jak kościelni zwierzchnicy, uwielbiali pławić się w luksusie i otaczać przepychem, choć w przeciwieństwie do kleru mieli świadomość, że ich możnowładcze upodobania nie powinny skupiać na sobie ludzkiej uwagi.
Korytarz był szeroki i za dnia bardzo nasłoneczniony za sprawą szpaleru okien ciągnącego się wzdłuż na wzór dawnych dworków. Na niskich, głębokich parapetach stały donice z kwiatami, a na ciemnobłękitnych ścianach rozwieszone były kosztowne dzieła sztuki, urok których podkreślało stosowne oświetlenie.
Zatrzymawszy się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, Leon uchylił jedno ze skrzydeł i gestem zaprosił Bogusława do środka.
Ogromne pomieszczenie będące czymś w rodzaju sali konferencyjnej rozmiarem nie ustępowało boisku do koszykówki, którego nie powstydziłby się niejeden klub sportowy. Ciemnozielone ściany zdobiły bogato haftowane gobeliny z herbami rodów, których potomkowie zasilali szeregi lojalnych poddanych Chwalimira z Toporów. Posiadanie własnego herbu było, podobnie jak w śmiertelnym świecie, dobrze postrzegane wśród wampirzej arystokracji. Mimo iż w dniu przemiany członkowie Rodzaju tracili wszelką więź z ludzkimi krewnymi, to przywileje należne im z urodzenia, przenosiły się na ich nowy byt, a tradycje szlacheckie po dziś dzień pielęgnowano i honorowano.
Poza herbowymi gobelinami i ogromnymi, kryształowymi żyrandolami zwisającymi z sufitu, sali nie zdobiło nic więcej. Nadawało to pomieszczeniu eleganckiej surowości. Wzdłuż ścian ustawiono szeregi obszernych, skórzanych foteli na wypadek, gdyby okoliczności wymagały zwołania konwentu z udziałem większej liczby podwładnych. Na szczycie, centralnie ustawionego, długiego stołu, który zdawał się ginąć w ogromie tego pomieszczenia siedział, w całej okazałości swego majestatu, Król Chwalimir z Toporów – wysoki, barczysty mężczyzna o jasnym, spokojnym obliczu z powagą wielowiekowej mądrości wypisaną na twarzy i niezwykłą inteligencją w bystrych, zielonych oczach, pod którą nie sposób było nie dostrzec dzikości drapieżnika. Jak na wampira przystało, oblicze nie zdradzało jego prawdziwego wieku, stąd mimo ponad milenijnej egzystencji sprawiał wrażenie będącego w doskonałej kondycji trzydziestolatka.
Wzdłuż bocznych krawędzi stołu zasiadali baronowie oraz najbliższa świta królewska w osobie dwóch rosłych wampirów – Otto Obermanna i Karla Schreinera, których korzenie sięgały niemieckiej genealogii, co nie zaskakiwało na ziemiach od dawien dawna będących łakomym kąskiem dla ich zachodnich sąsiadów.
Majestatyczni baronowie, reprezentując swe okręgi z należytym ich randze dostojeństwem, wyglądali bardziej jak dystyngowane manekiny niż pełne werwy istoty. Apodyktyczna Margo oraz złudnie niepozorni Jędrzej i Paweł leniwie spojrzeli w kierunku drzwi, przyglądając się wchodzącym, nie kryjąc zaskoczenia na widok wolnego wampira. Otto Obermann – prawa ręka króla uśmiechnął się serdecznie, widząc Bogusława siadającego na wskazanym przez Leona miejscu.
Nie było w zwyczaju, by w takich sytuacjach oddawać ceremonialne hołdy królowi. Konwenty nie były odświętnymi galami ku czci monarchy, lecz nadzwyczajnymi posiedzeniami o charakterze decyzyjnym, wymagającymi użycia dodatkowych środków wsparcia władzy, a tymi środkami w chwili obecnej byli zebrani tu nieumarli.
Przy stole zasiadało więc ośmioro wampirów z królem na czele, wliczając w to również Leona, który, nie będąc ani baronem okręgu, ani Wolnym, ani nawet członkiem świty królewskiej, w jakiś niejasny sposób był powiązany z Dworem. Niekiedy odnosiło się wrażenie, że łączą go z monarchą zażyłe, niemal rodzinne więzi, co z oczywistych względów było absolutnie niemożliwe.
Przed każdym leżała elegancka, skórzana teczka z mosiężnymi okuciami w narożach. Nim jednak uczestnicy konwentu mieli sposobność zaglądnąć do środka, spokojny, acz władczy ton Chwalimira zwrócił uwagę zebranych. Król w kilku słowach powitał przybyłych, a gdy powitalnej etykiecie stało się zadość, otworzył swoją teczkę i rozłożył przed sobą jej zawartość.
– Mamy do czynienia z wyjątkowo skomplikowaną sprawą – oznajmił, biorąc do ręki jeden z dokumentów. – Otwórzcie swoje teczki.
Milcząc, posłusznie wykonali królewskie polecenie, a to co ujrzeli po ich otwarciu, wywołało szczerą konsternację – na samym wierzchu pliku dokumentów znajdowała się czarno-biała fotografia formatu A-4, przedstawiająca dwa martwe ciała. Ofiary leżały na ziemistym gruncie, prawdopodobnie w lesie lub parku. Bogusław wziął do ręki fotografię i odłożył ją na bok, by pod nią znaleźć kolejną, przedstawiającą niemal identyczny obraz. Pozostali również przeglądali w milczeniu zawartość swoich teczek.
– To… To jakiś żart. – Margo pierwsza przerwała milczenie zaskoczona, a jednocześnie jakby zniesmaczona.
Była Baronem Okręgu Szczecina, ale też, podobnie jak większość zebranych, około tysiącletnim wampirem i zapewne mało rzeczy na tym świecie potrafiło ją zaskoczyć. A jednak…
Surowa w swym obejściu, żyła na ziemiach polskich od czasów, gdy drapieżni i nieokrzesani Wikingowie dotarli do wyspy Wolin. Wszyscy obecni znali jej historię, trudno bowiem nie znać dziejów, skoro istnieje się na świecie od stuleci. Może tylko stosunkowo młody Leon nie do końca poznał szczegóły dotyczące losów tej twardej kobiety. Z pewnością jednak nie ustępował pozostałym w ogólnej wiedzy o Wikingach – barbarzyńskich hordach, słynących z krwawych napaści na nadmorskie osady, porywczego charakteru i bezwzględności wobec podbijanych ludów, za którymi po wymarłych zgliszczach hardo kroczyła zła sława. Wikingowie – groźny lud z rogatymi hełmami i toporami w ręku? Nie tylko. Poza tym, że gwałcili i rabowali, mieli też wyjątkową smykałkę do interesów. Będąc równie dobrymi wojownikami co biznesmenami, na swych sławnych łodziach przemierzali niemal cały świat, handlując dosłownie wszystkim – od zboża począwszy, na niewolnikach kończąc. Zakładali osady, do których sprowadzali swoje skandynawskie rodziny, bądź wiązali się z okoliczną ludnością. Stąd też za czasów Mieszka I na wyspie Wolin Wikingowie założyli osadę Jomsborg, znajdując tu swoje miejsce i widząc wśród Słowian swoją przyszłość.
Ot i krótka geneza historii Margo. A co było dalej? Gdy wyniosła, zasadnicza kobieta północy przybyła na Wolin, by wraz z pozostałymi osiąść tu na stałe, nie przypuszczała nawet, jak bardzo ta decyzja zmieni jej świat i jak wiele lat egzystencji czeka ją wśród nowych, obcych jej ludzi. Ale to właśnie osobowość kształtowana wśród barbarzyńców sprawiła, że stała się wampirem, czyniąc z niej twardego, niewzruszonego i lojalnego członka Rodzaju. Dzięki temu po setkach lat budząca respekt, wysoka, szczupła, blondynka została wybrana przez społeczność okręgu Szczecina na swego przywódcę i została ich Baronem. Nie musiała nawet podejmować walki o lokalne przywództwo. Charyzmatyczna osobowość zjednywała jej respekt i gdy sto trzydzieści lat temu poprzedni włodarz Szczecina kończył kadencję, północno-zachodnie wampiry poprosiły właśnie ją o przyjęcie zaszczytnego stanowiska. Nie odmówiła – wiedziała, że sprosta zadaniu i roztoczy odpowiednią pieczę nad swoimi klanami. Toteż teraz siedziała przy tym ogromnym stole wraz z pozostałymi uczestnikami konwentu i z niedowierzaniem przyglądała się leżącym przed nią dokumentom.
Wszystkie teczki zawierały to samo – siedem raportów policyjnych, siedem raportów koronera i siedem zestawów fotografii z miejsc zbrodni, na których zawsze znajdowały się dwa martwe ciała. Oczywiście można było założyć, że widok martwych ciał nie jest w stanie wywrzeć wrażenia na wampirze. Czytanie raportów policyjnych i posekcyjnych wniosków również. Cóż więc było tak zaskakującego? Otóż, każda z fotografii przedstawiała ciała, z których jedno należało do człowieka, a drugie do wampira i za każdym razem były one półnagie i w ten sam sposób pozbawiane życia. Co najwyżej zmieniało się miejsce, w którym dokonano zbrodni. Jedno ze zdjęć przedstawiało ciała rozciągnięte na asfalcie w pobliżu jakiejś stacji benzynowej. Na kolejnym był to ogród na tyłach sporej willi. Następne dwa przedstawiały pokoje. A trzy, wliczając w to pierwsze zdjęcie, które wzięli do ręki, zrobione były w scenerii leśno-parkowej.
– Uważasz, że żartowałbym w ten sposób? – zapytał król wyraźnie niezadowolony z uwagi Margo.
– Wasza Wysokość wybaczy. – Próbowała się zrehabilitować. – Po prostu te zdjęcia… to, co na nich zobaczyłam… zupełnie mnie zaskoczyło.
– A co dokładnie?
– Na tych zdjęciach jest wampir… i człowiek. – Najwyraźniej konserwatyzm poglądów był dominującą cechą tej wiekowej wampirzycy.
– Tak, jest wampir i człowiek – król leniwie wymówił dwa ostatnie słowa, jakby lekko się zamyślił. – Od jakiegoś czasu obserwujemy, że niektórzy z nas bardzo spoufalają się z ludźmi – dodał po chwili. – A ci, którzy znaleźli się na tych fotografiach zdecydowali się nawet… – Chwalimir celowo zrobił dłuższą pauzę, chcąc słowom, które miały teraz paść, dodać większego dramatyzmu – …wejść z nimi w związki.
– Jakiego rodzaju związki? – Baron Okręgu Wrocławia próbował zaspokoić ciekawość, jak mniemał, nie tylko swoją.
– No niestety, Jędrzeju, nie są to związki biznesowe czy inne zależności, które możemy wielokrotnie powtarzać, ukrywając swoją naturę, bądź potem bez problemu wymazywać je ze świadomości człowieka. – Monarcha znów zrobił przerwę, nie decydując się na otwarte wyznanie tego, co niosła ze sobą teraźniejszość. Niespotykana jak na Chwalimira delikatność była przemyślana i celowa. Obawiał się wybuchu oburzenia, a w jego efekcie zagorzałych sporów. Nie tego teraz potrzebował.
– To związki partnerskie. Nie widzicie, że na każdym z tych zdjęć jedno ciało należy do kobiety, a drugie do mężczyzny? – wypalił Bogusław. Jak widać miał więcej determinacji, by kilkusetletnim wampirom powiedzieć to wprost, nawet jeżeli narażał się na ich wrogość.
To co nastąpiło potem, trudno by nazwać konstruktywną wymianą zdań czy nawet zagorzałą dyskusją. Oburzenie, niedowierzanie, niesmak i pogarda – odczucia, którym pozostali dawali upust, przekrzykując się nawzajem i wyraziście gestykulując. Trudno też mówić o powściągliwości czy opanowaniu w odniesieniu do nieumarłych. Z reguły porywczy, bezceremonialni i nadmiernie impulsywni nie kryli swych emocji. Gdy więc Bogusław wyskoczył z tą rewelacją, zapalczywie potępiali zarówno beznadziejność takich związków, jak też głupotę i brak wyobraźni ze strony ludzi, oraz nielojalność członków Rodzaju, którzy wstąpili w te uwłaczające alianse. Z ich punktu widzenia człowiek był źródłem pożywienia – bufetem czy stołówką jak niektórzy mieli w zwyczaju ich określać. Był elementem otoczenia niezbędnym i wszechobecnym, ale niekoniecznie akceptowalnym. Dla wielu był też źródłem zarobku lub przyjemności, gdy potrzeba seksu była tak duża, że nawet ludzka dziwka zdawała się odpowiednia. Ale żeby człowiek stał się partnerem dla istoty wybranej, nadrzędnej? To nie mieściło się w starych, wampirzych głowach. Absolutnie.
Tylko Bogusław zdawał się ze spokojem podchodzić do tej bulwersującej kwestii. Nie oburzał się, ponieważ był po ich stronie – po stronie tych, którzy w tym momencie byli, niestety, ostatecznie i nieodwracalnie martwi. Nie ja pierwszy – przemknęło mu przez myśl, gdy przypomniał sobie swoje wczorajsze rozważania. Ciekawe, ilu tak naprawdę nas jest? Kurczę… nas? To zaczyna być niebezpieczne – przywołał swoje myśli do porządku. Nie było na nie czasu. Teraz trzeba było zająć się sprawą bestialskich mordów. Zwłaszcza że odkrył coś jeszcze – coś, co naprawdę go przeraziło. Bardziej, niż pozostałych przeraziły wampirzo-ludzkie zażyłości.
Monarcha uniósł rękę, tym jednym gestem uciszając zgromadzonych. Surowym wzrokiem spojrzał na Bogusława.
– Nie zapomniałeś aby, wolny wampirze, gdzie twoje miejsce? – syknął. – Jakim prawem śmiesz zabierać głos przed królem? Nieproszony?!
– Wybacz, proszę, Chwalimirze, ale nie mamy czasu, by bawić się w delikatność względem twych hołdowników. Myślę, że tak samo dobrze jak ja, zdajesz sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z dużo większym problemem niż ich brak przystosowania do czasów, w których żyją i zmian, jakie one za sobą niosą.
To, że Bogusław zwracał się do króla bez należnych mu tytułów, nikogo nie zaskoczyło. Jako wolny wampir miał do tego prawo, oczywiście z zachowaniem właściwego władcy szacunku. Niemniej jawna krytyka wobec wysoko postawionych w hierarchii władzy członków Rodzaju…? Nikt jednak nie odważył się odezwać. Trwali więc w osłupieniu i dopiero rzeczowy głos monarchy wyrwał ich z tej swoistej katatonii.
– Masz rację, Bogusławie. Wiedziałem, że to zauważysz. I wiesz już chyba że to twoje zadanie?
– Więc dlatego mnie tu zaprosiłeś? Dlatego chciałeś, bym zobaczył te zdjęcia?
– Cóż? Tak. A do pomocy proponuję ci Leona. Wiem, że dobrze się rozumiecie, a zaufana osoba będzie ci niezbędna. Wierzę też, że jako bardzo młody wampir, który nigdy wcześniej się z tym nie spotkał, będzie miał na wszystko świeże spojrzenie.
Konsternacja pozostałych rosła z każdym kolejnym słowem, ale nadal nikt nie ośmielił się odezwać. Jak mogli zabrać głos, skoro nawet nie wiedzieli, o czym król z Wolnym rozmawiają?
– Wiem, że nie rozumiecie – stwierdził sucho monarcha. – Przyjrzyjcie się więc zdjęciom, a my z Bogusławem wyjaśnimy, co jest główną przyczyną zwołania konwentu.
Rozłożywszy przed sobą policyjne fotografie, zaczęli im się wnikliwie przyglądać. Dwa martwe ciała rozciągnięte na asfalcie. W tle budynki stacji benzynowej z szyldem znanego dostawcy paliw. Bogusław nie rozpraszał się oglądaniem innych zdjęć, skupił się na tym i zaczął je drobiazgowo studiować, chcąc ponad wszelką wątpliwość potwierdzić swoje podejrzenia. Obydwa ciała były półnagie. Jedno blade, niemalże białe, bez śladów krwi na nagiej, kobiecej klatce piersiowej. Ciało, w pewnym sensie, zdawało się nietknięte, brakowało mu tylko... głowy; w miejscu serca tkwił solidny drewniany kołek. Kształtna, niewieścia głowa o urodziwej twarzy stała w miejscu jej odcięcia w krwawej kałuży.
Rany zadawane wampirom nie były dla nich śmiertelne. Właściwie nie powodowały nawet większego spustoszenia i często nie krwawiły z uwagi na ich niewiarygodną zdolność regeneracji. Jedynym, co uśmiercało i powodowało obfite krwawienie była dekapitacja.
Bogusław patrzył na martwą kobiecą głowę, a wyobraźnia zaczęła podsuwać mu całkiem inne obrazy. Otrząsnął się, przeszyty niemiłym dreszczem i ponownie skupił na fotografii. Drugie ciało było mocno okaleczone – usiane licznymi ranami jakby ktoś chciał w ten sposób wykrwawić ofiarę, nim zada ostateczną śmierć. Nie chcąc przyglądać się kobiecym zwłokom, skoncentrował uwagę na tych zakrwawionych. Człowiek, ludzki mężczyzna, leżał na ziemi z porozrzucanymi bezładnie ramionami i wielką, krwawą plamą na nagim torsie oraz kałużą krwi wokół. Miał rozerwaną klatkę piersiową, a z ogromnej dziury w miejscu, w którym kiedyś biło serce, zionęła odrażająca pustka. Serce wydarto z ogromną siłą i wyjątkowym okrucieństwem. Otwór wypełniała wilgotno-koścista masa strzępów – żył, mięśni oraz połamanych i zmiażdżonych żeber. Twarz ofiary raziła szeroko otwartymi, przerażonymi oczami, które niewidzącym wzrokiem patrzyły prosto w obiektyw aparatu. Kurwa mać! – pomyślał, z trudem wytrzymując martwe spojrzenie nieboszczyka. Nie miał przed sobą takiego widoku już od bardzo, bardzo dawna. Nie znosił widoku przerażenia w ludzkich oczach. Nie przyczyniał się do tego nawet w czasach, kiedy jedynym źródłem pożywienia była ludzka żyła. Zdecydowanie bardziej wolał zauroczyć ofiarę i pić spokojnie płynącą, ciepłą krew, niż pożywiać się tętniącą strachem, gorącą krwią przerażonego człowieka. Jak zabójca… człowiek, mógł zrobić coś takiego innemu człowiekowi? Wampir wampirowi nie zrobiłby tego nigdy. Uciekł wzrokiem od trzymanej w dłoniach fotografii i na chwilę zagłębił się we wspomnieniach. Znów widział zbezczeszczone ciało Jagienki – półnagie, trupio białe, bezgłowe i napiętnowane. Wstrząsnął nim dreszcz grozy. Poczuł, jak gardło mu się zaciska, a fala bólu uderza w niego z niepohamowaną mocą. Oczy zaszkliły się łzami i znów nie mógł oddychać – dokładnie tak jak w noc jej śmierci. Musiał się opanować, nie mógł pozwolić, by emocje go przytłoczyły i oderwały od rzeczywistości. Zacisnął więc mocno powieki, powstrzymując łzy i próbował złapać oddech, powtarzając sobie, że martwa kobieta na zdjęciu nie jest Jagienką. To zwłoki innego wampira. Innej kobiety Rodzaju, która niestety miała tak samo mało szczęścia – trafiła na… ZABÓJCĘ.
Złapał oddech. Powoli zbierał się w sobie, by spojrzeć na ciało wampirzycy i dokładnie przyjrzeć się piętnu.
– …IN NOMINE PATRIS. – Usłyszał ostatnie słowa Chwalimira.
Skrywającym się w nich okrucieństwem słowa te na dobre wyrwały Bogusława z jego bolesnych wspomnień.
– Czyż nie za zabicie ostatniego zabójcy Bogusław otrzymał status wolnego wampira? – zapytał niepewnie Leon, chcąc, w świetle zaistniałych okoliczności, potwierdzić swą wiedzę.
– Tak było. Ostatni zabójca był wyjątkowo skuteczny i przez wiele lat nieuchwytny. Wampir, który przyniesie jego głowę miał zagwarantowane żądanie od władców wszystkich Ziem. Gdy Bogusław, rozgoryczony i zdeterminowany, by dokonać zemsty, zabił ostatniego zabójcę, jego żądaniem było stać się wolnym wampirem, a królowie Ziem spełnili swoją gwarancję. Uznaliśmy jego wolny status. – Monarcha pokiwał głową, jakby potwierdzając dawne zobowiązanie.
– Jak więc to możliwe? – Leon drążył temat, wskazując leżące przed sobą zdjęcia, uściślając, co dokładnie ma na myśli, mówiąc „to”.
– Sądzę, że mamy do czynienia z reaktywacją. – Bogusław nie czekał, aż ktoś inny zabierze głos, snując wątpliwe przypuszczenia. Wyraził swoje przekonanie, nadając jasność sytuacji.
– Bogusławie, znów się zapominasz, odzywając się przed swym władcą nieproszony. – Król pokręcił głową zrezygnowany. Rozumiał wzburzenie starego wampira. – Ale tak. Myślę, że Bogusław ma rację. Niestety najprawdopodobniej to jest reaktywacja.
Zapanowało posępne milczenie, którego nikt nie przerywał, obawiając się wypowiedzieć na głos to, co oczywiste i bezsprzecznie przerażające. Jak zwykle Bogusław musiał wziąć na siebie cię żar niechcianych słów, by nic co istotne, nie zostało pominięte milczeniem.
– Wiecie… teraz już wszyscy – spojrzał znacząco na Leona – że całe lata ścigałem ostatniego zabójcę. Gdy przyniosłem królom jego głowę, Rodzaj był przekonany, że IN NOMINE PATRIS przestało istnieć, bo ostatni człowiek w jego szeregach wyzionął ducha. Teraz mamy to. – Tym razem on machnął dłonią w kierunku fotografii i akt na stole. – A więc jest ktoś nowy, zupełnie nowy. Jeśli współczesny człowiek, który nie miał prawa wiedzieć o naszym istnieniu, zostaje zabójcą, to znaczy, że natrafił na zaginione manuskrypty. Z nich dowiedział się o nas, o walce i jej technikach no i o bractwie. A skoro wie o bractwie, to… – Rozłożył dłonie w geście bezradności i kręcąc głową, charakterystycznie zwęził usta.
– Idąc dalej torem tej dedukcji… z pewnością je reaktywował – dokończył Leon.
– W takim razie, najprawdopodobniej, mamy do czynienia z więcej niż jednym zabójcą. Jak wielu ich jest…? – Bogusław celowo zawiesił pytanie.
– To właśnie trzeba zbadać i zamknąć sprawę raz na zawsze. – Chwalimir wiedział, jakie są przemyślenia Bogusława. Teraz uwagę zebranych należało skierować na inne aspekty sprawy, śledztwo zaś pozostawić wybranym. – Wasze zadanie – zwrócił się do baronów – to znaleźć na swoim terytorium wszystkich zagrożonych członków Rodzaju i ich ludzkich partnerów, a potem zapewnić im bezpieczeństwo. Zwłaszcza istotom ludzkim. Należy przydzielić im dwudziestoczterogodzinną ochronę, a może wręcz zagwarantować bezpieczne schronienie.
– Dlaczego mielibyśmy zapewniać ochronę śmiertelnym? – Baron Okręgu Poznania bez wątpienia wyraził również myśli pozostałej dwójki.
– Mój Pawle – odezwał się protekcjonalnie jego władca. – Jak widzę, nie pojmujesz skali zachodzących wokół ciebie zmian. Zważ, że nie jest to sytuacja odosobnionego członka Rodzaju i jednego ludzkiego wybryku natury. Nie możemy marginalizować zjawisk, które zachodzą w naszej społeczności. Nawet jeżeli ich nie akceptujemy. Na tym stole mamy akta siedmiu par. Martwych par, czyli tych, które dały się zdemaskować. Nie wiemy, jak wielu członków Rodzaju jest w takich związkach. Być może jest to całkiem duża grupa. Nie wspierając ich w tak trudnej sytuacji, prawdopodobnie skazujemy ich na śmierć. A przecież czyż nie po to Rodzaj obiera królów i baronów, by w najtrudniejszych momentach szukać u nich schronienia i znajdować w nich oparcie? Pamiętaj, mój Pawle, nie odwracaj się od swoich poddanych, bo któregoś dnia oni mogą odwrócić się od ciebie – zakończył równie protekcjonalnie, jak zaczął, a jego patetyczna złota myśl zdecydowanie wywarła wrażenie na trójce konserwatywnych baronów.
– To prawda, nie możemy ryzykować zawiązania się międzyokręgowego sojuszu malkontentów. Mógłby stać się zbyt silnym organizmem. Może nawet łączącym członków Rodzaju ponad królestwami. – Jędrzej zdawał się być w tej chwili głosem rozsądku.
– No właśnie. Bunt, to najmniej wskazana rzecz w tym momencie. Nie mam teraz na to czasu – zauważył Chwalimir bezceremonialnie. Że stłumiłby go w mgnieniu oka, nie było żadnej wątpliwości. – Mamy zatem dwa podstawowe kryteria zadań, które winniśmy wprowadzić w życie zaraz po dzisiejszym spotkaniu – zaczął, podsumowując, gdyż świt zbliżał się siedmiomilowymi krokami i należało podjąć wiążące decyzje przed jego nastaniem. – Po pierwsze, bezpieczeństwo i wzmożona ochrona potencjalnych ofiar, czym zajmą się baronowie okręgów na swych terytoriach. Po drugie, zespół śledczy z wolnym wampirem na czele, by bez problemów mogli poruszać się pomiędzy królestwami. Bogusławie – tu spojrzał na niego znacząco – do pomocy dostajesz Leona i Otto. W każdej chwili możesz zwiększyć ilość pomocników, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Podsumowanie, jak zawsze jednoosobowe, monarsze, było bezdyskusyjne i wiążące. Nie było mowy o jakiejkolwiek dyskusji. Zebrani wstali więc od stołu i skłoniwszy się uroczyście, wyszli bez słowa, rozchodząc się do gościnnych pokoi.
– Chciałbym, żebyście wraz z Leonem również przyjęli moje zaproszenie i zanocowali w domku dla gości – powiedział Chwalimir, gdy Bogusław podchodził do drzwi, by opuścić salę obrad. – Od jutra trzeba będzie solidnie zabrać się do roboty, żeby jak najszybciej rozwiązać tę cholerną sprawę.
Stary wampir przytaknął skinieniem głowy i wyszedł, kierując się do swej tymczasowej kwatery.
Domek gościnny, jak wszystko zresztą na tej posesji, nie był wcale takim małym domkiem. Parterowy, urządzony gustownie i oczywiście drogo, z bezpośrednim wejściem do sporego salonu oraz dwoma dużymi sypialniami w zupełności zaspokoiłby potrzeby mieszkaniowe czteroosobowej rodziny. Toteż oczywistym było, że doskonale sprawdzi się jako miejsce tymczasowego pobytu dla dwóch samotnych mężczyzn.
Jedyne o czym marzył Bogusław, wszedłszy do środka, była szklanka ciepłego, czerwonego napoju. Podszedł do niewielkiej lodówki w mini barku i wyciągnął dwa plastikowe woreczki, których zawartość przelał do kryształowych szklanic i podgrzał w kuchence mikrofalowej. Tymczasem rozłożony jak turecki basza Leon, oczekiwał na swój posiłek w dużym, aksamitnym fotelu z kwiecistym obiciem.
– To będzie niezła zabawa – rzucił wyraźnie podekscytowany.
– To nie jest żadna zabawa, młody. To cholernie poważna sprawa, która, jeżeli w porę jej nie rozwiążemy, może doprowadzić do zdziesiątkowania naszej społeczności.
– Cholera! Masz rację. – Leon z powagą spojrzał na przyjaciela. Chyba dopiero teraz dotarła do niego ta brutalna prawda. – Założyłem, że skoro ofiarami są mieszane pary, to reszta wampirów może czuć się bezpiecznie. Kurwa, wcześniej nie upatrywałem w działaniu bractwa szerokiego aspektu.
– Nic bardziej błędnego! – Bogusław westchnął, widząc beztroskę młodego. – Bractwo powstało, by tępić wampiry, a ta nowa walka jest tylko efektem społeczno-kulturowej ewolucji. Pierwotne bractwo powstało, gdy nie było takich par. Teraz komuś wpadły w ręce dokumenty, które nigdy nie powinny powstać, a jeśli już, to dawno powinny spłonąć. – Pokręcił głową nie dowierzając, że koszmar bractwa powrócił. – A on zrobił z nich użytek na swoją pokręconą modłę i naszą zgubę – dodał.
Leon milczał. Cóż mógł odpowiedzieć? Bogusław miał absolutną rację i oby tylko jego przewidywania nie okazały się prorocze.
Siedzieli w wygodnych fotelach i przez oszkloną ścianę spoglądali na rozciągający się za nią park, gdy tymczasem świt coraz dokładniej kolorował świat za oknem. Mieli zaledwie chwilę, by napawać się tym zjawiskiem – potem muszą przejść do zaciemnionych sypialni. A mimo to nie chcieli jeszcze zapadać w sen. Leon był dość młody, by wciąż mieć w sobie spore pokłady człowieczeństwa, a stary Bogusław pielęgnował ludzkie cechy w wieloletnim związku, stąd lubili czasem siąść i po człowieczemu pogadać, nawet jeśli temat był przykry, jak dziś. A temat związków był szczególnie drażliwy. Wampiry – na ogół samotne i niezależne były zamknięte w sobie i towarzysko nieporadne. Rzadko który decydował się na stworzenie sobie partnera. Wymagało to dużej umiejętności stwórczej, a potem żelaznego wręcz samozaparcia, by podporządkować się współegzystencji. Tylko osobnik, który zachował wystarczająco dużo ludzkich cech, mógł się na to zdobyć. Bogusław poznał takiego wampira i był z nim przez stulecia. Teraz, gdy jej zabrakło, czuł się osamotniony. Nie miał odwagi zostać stwórcą, zresztą w czasach ekstremalnej humanizacji świata było to po prostu nie do pomyślenia. Więc może o to właśnie chodzi? – ożywiła się jego podświadomość. Może to jest sposób na bycie z kimś? Ludzki partner. Nawet, jeśli tylko na jakiś czas. Jakże inspirująca idea. Wreszcie wszystko zaczynało się logicznie układać. Jego zauroczenie, jego przedziwne myśli i plany nabierały logicznego kształtu. Potrzeba partnera, ale nie starego wampira samotnika, a skoro nie można stworzyć nowego – bardziej ludzkiego, to pozostaje żywy człowiek. I dlaczego niby nie? Uśmiechnął się do tego szalonego pomysłu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz