czwartek, 30 października 2014

Tajemnice - rozdział 4





Hej :)
kolejny rozdział Tajemnic dla tych, którzy są ciekawi, co nowego słychać u moich wampirków :) 
Zapraszam, miłego czytania !
Rozdział 4

Nad tym, co zrobić z niedzielnym wieczorem, Bogusław nie musiał się zastanawiać. Królewski konwent był sprawą absolutnie nadrzędną i tylko nagła, ostateczna śmierć mogła go zwolnić z tego obowiązku. Zatem o stosownej porze stary wampir zaparkował swojego Mercedesa na rozległym podjeździe królewskiej rezydencji.
Siedzibę Króla Ziem Zachodnich stanowiła okazała rezydencja w podpoznańskich Chybach, ukryta za wysokim murem wykończonym stylowymi zdobieniami z kutego żelaza. Mur ten stanowił sztuczną granicę pomiędzy rozległym parkiem wewnątrz posiadłości, a dziką przyrodą okalającą ją z zewnątrz. Dla postronnego obserwatora była to kolejna, ekskluzywna nieruchomość jakich wiele w tym rejonie. Wysokie ogrodzenie i rosnąca wzdłuż niego bujna zieleń z imponującymi drzewami skutecznie powstrzymywały wścibskich oglądaczy, zapewniając spokojnym lokatorom tych włości bezpieczeństwo i prywatność. Całości strzegły kamery monitoringu dyskretnie porozmieszczane w obrębie granic nieruchomości oraz niedostrzegalni, dobrze wyszkoleni i odpowiednio uzbrojeni członkowie osobistej ochrony monarchy.

środa, 29 października 2014

Na jesienną melancholię - My Fair lady


Jesień – czy Was też nastraja melancholijnie? Wiem – banał, a jednak dopada, czy tego chcemy czy nie. I co tam urokliwe parkowe alejki, feeria barw i złote liście, skoro te liście spadają? Jesień to ten niefajny czas, w którym wszystko krzyczy… PRZEMIJANIE!
I to już przestaje być melancholijne, a zaczyna być dołujące. Jak do tego jeszcze zaserwujemy sobie nieodpowiednią lekturę (o książkach chyba jednak pisać na tym blogu nie będę, bo sama będąc osobą piszącą, czułabym się nieswojo, opiniując innych twórców) czy film – jak na przykład Królowa chmur – jesienna deprecha zaczyna pukać nam do drzwi. Dlatego proponuję skuteczny antydepresant...

Widziałyście/widzieliście  My Fair lady?
Z pewnością każdy, kto lubi dobre kino, zaliczył to choć raz. Ja do opowieści o pociesznej Elizie Doolittle i ekscentrycznym profesorze Higginsie wracam co jakiś czas i właśnie dziś zaserwowałam sobie ten doskonały musical po raz kolejny. I wiecie co? Tego mi, kurde, było trzeba J !!! Kunsztu Rexa Harrisona, którego profesor Higgins jest po prostu majstersztykiem i Stanleya Hollowaya z jego niedoścignioną kreacją rubasznego Alfreda Doolittle.


Trzeba mi było tej doskonałej muzyki, którą z przyjemnością będę nucić przez następnych kilka dni i całej tej budzącej uśmiech, bajkowej otoczki. 
I cóż z tego, że film powstał w 1964 roku? Cholernie fajnie jest popatrzeć na kinematograficzne dzieło, które klasę zawdzięcza w całości mistrzostwu pracujących nad nim ludzi. Właściwie powinnam powiedzieć „dzięki Bogu, że film powstał tak dawno”. Zero efektów specjalnych, zero grafiki komputerowej, a te wszystkie choreograficzne perełki to nie sztuczki speców od animacji, a mistrzowski warsztat perfekcyjnie zgranych artystów. 
Mogłabym tu piać peany do końca świata i jeden dzień dłużej, ale spytam tylko… pamiętacie scenę zaludniającego się o świcie londyńskiego rynku? Cudo! A ten swoisty balet w Ascot? 


Dech zapiera!
Może jestem egzaltowana, może uznacie, że nie znam się na kinie i ten przestarzały badziew do nikogo już nie przemawia. Wasze prawo. Ja jednak uwielbiam My Fair Lady – te wszystkie smaczki, które George Cukor po mistrzowsku wydobył z każdego aktora, kadru, dźwięku i najdrobniejszego detalu. Nic dziwnego, że film dostał 8 Oscarów w czasach, gdy wręczanie statuetek hurtem nie było jeszcze regułą. Moim zdaniem one mu się po prostu należały! Dlatego na pogodę i niepogodę, na fajne i niefajne dni, na jesień i każdą inną porę roku, a już z pewnością na jesienną szarugę...
 POLECAM! POLECAM! POLECAM!

A na koniec motto – coś z mojego ogródka :)

Dzięki pięknemu językowi
 zacierają się różnice między ludźmi

                                                               Profesor Henry Higgins

wtorek, 21 października 2014

Drakula


Że wampiry to nie wymysł literackiej myśli zza oceanu powinien wiedzieć każdy, niemniej (z niemałym zaskoczeniem) spotykam się z głosami "wampiry w Polsce, jak to możliwe?". A no nie tylko możliwe, ale i uzasadnione! A dlaczego? Bo wampiry to nasze rodzime monstra.

To właśnie Słowianie w swych wierzeniach wykreowali postać martwca  upiora. Wąpierze grasowały więc po słowiańskich ziemiach jeszcze w czasach, gdy pogańscy bogowie mieli się dobrze i dostatnio. W średniowieczu wąpierz ruszył na podbój Europy, więc i inne narody dostały swoje krwiożercze poczwary, które nie pozwalały wyściubiać nosa z chałupy, gdy tylko zapadał zmierzch. 
Lestat był Francuzem, a święty Marek od stuleci rezyduje we włoskiej Wolterze :) I choć to spora nadinterpretacja pani Mayer, wampir jest tutejszy czyli europejski. Niemniej trzeba oddać sprawiedliwość – zarówno Stephanie Meyer jak i Anne Rice to Amerykanki, więc choć Dzieci Nocy są europejskie, wszelako myśl zaoceaniczna. Jedno jest jednak pewne – nikt nie zakwestionuje europejskich korzeni niejakiego Vlada zwanego Drakulą. To od niego w literackim postrzeganiu wampira wszystko się zaczęło, to on jest źródłem okrucieństwa, parszywego zła i krwiożerczej żądzy, która rozlała się na Europę, a potem na cały świat. 
Aczkolwiek, biorąc pod uwagę nasze prasłowiański pogańskie wąpierze, coś tu nie pasuje, czyż nie :) ???
Jakkolwiek bardziej od genealogii wampirzego rodu frapuje mnie ewolucja wampirzej natury, a natury Drakuli w szczególności – a to za sprawą najnowszej ekranizacji przygód tej, zdawałoby się, wrednej kreatury.
Poczynając od 1931 roku, widzieliśmy księcia Vlada w niejednej filmowej odsłonie. I choć kolejne wizje twórcze w mniejszym czy większym stopniu majstrowały przy pierwowzorze literackim, a techniki kinematograficzne udoskonalały obraz, to ogólny wizerunek postaci powieści Brama Stokera nie ulegał zbyt wielkim modyfikacjom. Przesłanie było jednoznaczne – Drakula to potwór. 
Jeszcze dziś mam gęsią skórkę, wspominając genialną kreację Garego Oldmana, który jako nikczemny, przerażający książę Vlad niczym mgła snuje się po ścianach swego zamku. I jeśli nawet w jego skażonej duszy została szczypta romantyzmu, która sprawia, że osacza on słodką Miną, by w końcu posiąść jej niewinność, to mroczna potrzeba zawładnięcia jest w nim dominująca. Drakula z ekranizacji Coppoli jest kuszący, frapujący, ale zarazem przerażający, mroczny, a nawet odrażający.  Kocham tę kreację, ale nie o tym chciałam… :)
Mamy też doskonale wykreowanego przez Jonathana Rhysa Meyersa mrocznego Drakulę w serialu pod tym samym tytułem. Tu też pożera go obsesyjna fascynacja Miną Murray, ale poza nią jest on bezwzględnym, podstępnym, okrutnym i przede wszystkim krwiożerczym stworzeniem.
A więc, tak czy owak,  Drakula to potwór – do dziś!
Otóż… idę w niedzielę do kina na najnowszą opowieść o Vladzie Palowniku – a jakże, przecież nie odpuszczę – i co widzę? Epicką opowieść fantasy, w której dobry, godny podziwu, kochający i oddany władca poświęca siebie dla wyższego dobra. Całe zło i mroczność, jakie wiążą się z postacią, to zło, które czyha na jego najbliższych z ludem włącznie. A więc on daje się spalać, poniewierać, tarmosić i Bóg jeden wie co jeszcze… dla innych.
Tego jeszcze, kuźwa, nie było – Drakula bohaterem narodowym :) :) !!!
I nie ma się co tu rozpisywać nad aktorstwem, bo nie w tym rzecz. Nie o recenzję filmu mi przecież chodzi. Sedno zawiera się w wizerunku bohatera – bo że wampir, to super gość, który  kocha, czuje, cierpi, poświęca się dla innych i kontempluje los, przywykliśmy. Że to piękny, czarujący, namiętny i zmysłowy bóg seksu, któremu każda kobieta oddałaby serce i ciało bez wahania – normalka.
Każdy wampir, każdy – ale, do choinki, nie Drakula!
Czyżby więc mdły i banalny książę Vlad z filmu Dracula. Historia nieznana był nowym pomysłem na wizerunek pierwowzoru demona zła?


czwartek, 16 października 2014

Cienie - prolog i rozdział 1




Zgodnie z obietnicą - kolejny czwartek i kolejna dawka przygód mich wampirków. Dziś nie będzie to jednak następny rozdział Tajemnic. Podrzucam Wam pilotażowy fragment drugiego tomu pod tytułem Cienie.
Jestem ciekawa, jak Wam się spodoba początek opowieści o Leonie. Oczywiście tekst czeka jeszcze redakcja i krekta, więc gdy po skończeniu całości wezmę się za jego dopieszczanie, coś jeszcze może się zmienić. Ale już dziś widać ogólny zarys.
Zapraszam do czytania :)

Prolog

W wietrzny, deszczowy wieczór 23 listopada 1926 roku Leon Adamski wyszedł ze swojego mieszkania na warszawskiej Pradze. Ciemność była mu bliska, stanowiła bowiem niezbędny element jego fachu. Mężczyzna nasunął na czoło rondo brązowego welurowego kapelusza i uniósł kołnierz prochowca. Nie powinien dać się zauważyć. Dyskrecja i czujność – nieodzowne cechy każdego włamywacza – były w nim tak zakorzenione, że nawet wychodząc po papierosy, wykonywał te dwa maskujące gesty.
 Szedł brudnymi, zatęchłymi ulicami, na których niepodzielnie królująca nędza zawładnęła każdym zakątkiem tej podłej dzielnicy. To właśnie stąd pochodziły uliczne męty miasta – żebracy, rzezimieszki, kieszonkowcy, dziwki i złodzieje. Ta wylęgarnia ludzkich szumowin była też jego kolebką; tu uczył się „rzemiosła”. Nikt nie dziwił się jego profesji. Na Pradze mało kto znał przyzwoity czy uczciwy przepis na życie.

piątek, 10 października 2014

Orzeszkowa, Sienkiewicz i inni wodoleje



Okazuje się, że ja też się do nich zaliczam.
Nie, nie… spokojnie :) – wiem, że daleko mi do owych klasyków – literackich autorytetów, których talent był niedościgniony i niepodważalny – ale do wodoleja już nie.

Orzeszkowa i Nad Niemnem – pamiętacie jak to się zaczyna? Pewnie, że tak.

„Dzień był letni i świąteczny. Wszystko na świecie jaśniało, kwitło, pachniało, śpiewało. Ciepło i radość lały się z błękitnego nieba i złotego słońca; radość i upojenie tryskały znad pól porosłych zielonym zbożem; radość i złota swoboda śpiewały chórem ptaków i owadów nad równiną w gorącym powietrzu, nad niewielkimi wzgórzami, w okrywających je bukietach iglastych i liściastych drzew.
Z jednej strony widnokręgu wznosiły się niewielkie wzgórza z ciemniejącymi na nich….”

I tak dalej.
W wydaniu, które posiadam, majaczące w oddali postacie Marty i Justyny pojawiają się dopiero na czwartej stronie, a dialog wkracza dopiero na jedenastej. Koszmar – dla każdego, jeśli Nad Niemnem było jego lekturą obowiązkową. Kiedy więc całe zastępy nieszczęsnych nastolatków klęły na rozwlekłe opisy przyrody, postaci, i czego jeszcze się tylko dało, z takim rozmachem kreślone przez panią Orzeszkową, czy wodolejstwo zatapiające Trylogię, ja postanowiłam pójść dalej – odłożyłam nieszczęsną lekturę na niewiadome potem i modliłam się w duchu, by skąpa wiedza na temat „dzieła”, którą posiadam, wystarczyła, żeby zaliczyć kolejną pracę z polaka i odfajkować temat. Udało się.
I, choć to niepedagogiczne, dziś – po czasie, przyznam, że podjęłam słuszne decyzje. Dorosłam, moi szkolni koledzy zapomnieli o nudnych książkach, które trzeba było zaliczyć i ruszyli dalej, a ja sięgnęłam po nie, patrząc na ich treść z zupełnie innej perspektywy.
Nie dziwię się, że nastolatek nie docenia artyzmu. Gdy książka trafia w jego ręce, bo musi, jakież może być jego nastawienie? Ja wzięłam do ręki Nad Niemnem i Sienkiewiczowską Trylogię, gdy byłam na to gotowa – czytałam, bo chciałam i… zakochałam się. I choć nie minęło wiele od szkolnych czasów, wzięłam je do ręki we właściwym momencie, by przestały być "dziełami" zawartymi w cudzysłowie, a stały się DZIEŁAMI przez wielkie D. Nic więc dziwnego, że plastyczny język i długie opisy urzekły mnie tak bardzo, że szukałam więcej. Zatem gdy nastał moment, w którym sama sięgnęłam po pióro, by pisać, czy mogłabym pisać inaczej?
A jednak okazuje się, że książka nie musi być lekturą obowiązkową, by plastyczny opis nie przypadł czytelnikowi do gustu. Nie do wszystkich to przemawia. Niedawno miałam wieczorek autorski na jednym z portali internetowych i spotkałam się z takim właśnie zarzutem – „ za dużo opisów” – napisała jedna z uczestniczek. „Omijałam całe fragmenty” – poinformowała inna, kompletnie mnie szokując. Jakkolwiek są one w zdecydowanej mniejszości, to jednak ich podejście frapuje mnie na tyle, by podzielić się z Wami problemem.
Tajemnice, jak wiecie, to mój pisarski debiut. Rzecz nie dzieje się w przepięknych plenerach nadniemeńskich wsi, a moim opisom daleko do zamaszystych obrazów kreślonych przez klasyków, a jednak tych kilka zdań kreujących tło akcji to wciąż za dużo? Może jestem dziwadłem, ale cóż, lubię widzieć fabułę w – nazwijmy to – szerokim planie. Lubię wiedzieć, jak wygląda pomieszczenie, w którym przebywają bohaterowie, lubię wiedzieć, gdzie toczy się akcja, jaka jest pora roku czy doby, lubię gdy bohater myśli i czuje, a nie tylko gada, pieprzy i wyrzyna przeciwników lub opcjonalnie dokonuje innych „wielkich” czynów. Dlatego w swoich książkach – tak, mogę powiedzieć książkach, bo, jak wiecie, drugi tom ma się ku końcowi, a i trzeci jest w fazie pisania – a więc w moich książkach kreślę opisy, myśli bohaterów (sygnalizując je kursywą) i stosuję zabieg zwany mową pozornie zależną, co na pierwszy rzut oka może zdawać się opisem, a tak naprawdę jest – w bardzo wielkim skrócie ujmując – przytoczeniem myśli czy słów bohatera w taki sposób, jakby pochodziły od narratora, ale z zachowaniem stylu charakterystycznego dla bohatera. I choć pewnie rozczaruję co poniektórych, to w kolejnych książkach nic się nie zmieni. Nadal będą ustępy tekstu, w których nie tylko przedstawię otaczający bohaterów świat, ale również ich myśli i odczucia, żywiąc nadzieję, że osób z wyobraźnią jest dość, by dla nich rozwijać skrzydła mojej literackiej fantazji.
Czy to słuszne? Z mojego punktu widzenia tak. Nie jestem zwolenniczką sygnalizowania treści. Jak sięgam po książkę, chcę, żeby do mnie przemawiała – na wiele sposobów. By kreowała moją wyobraźnię, by rozwijała mój zmysł plastyczny i estetyczny. Nie zaprzeczę, lubię, gdy jest akcja, gdy w książce coś się dzieje, ale brnięcie przez treść, by w końcu dobić do miejsca, w którym bohater podrzyna komuś gardło, lub dyma ostrą laskę, to nie czytanie – dla mnie to jakiś literacki fast food. Ja lubię się delektować… wszystkim.
Na szczęście dla mnie – niepoprawnego wodoleja ;) czytelniczek, którym podoba się mój sposób pisania jest więcej i dały tego wyraz w komentarzach takich jak ten:
„Bardzo podoba mi się opis postaci […] miejsc, pejzażu, odczuć bohaterów i ich myśli – podczas czytania "wyłączam" się ze świata zewnętrznego i buduję swój wirtualny świat w oparciu o opisy w czytanej książce.” (suonatar – chomikuj.pl)
Czy ten:
„Wciąga i ubezwłasnowolnia oraz intryguje. Majstersztyk lekkiej (czyta się szybko i mega przyjemnie) wakacyjnej literatury kobiecej. Dawno, ale to dawno nie czytałam tak dobrej literatury polskiej. Z niecierpliwością czekam na kolejną część.” (Paula – lubimyczutac.pl)
Więc, jeśli chcecie, nazwijcie mnie dziwadłem, ale, jako że pisarz jest swego rodzaju egoistą, ja w swym egoizmie nie wyrzeknę się delektowania tekstem, na rzecz pisarskich fast foodów. Nie przyłożę ręki do prania mózgów czytelniczek z kreacyjnej wyobraźni i nie pozbawię ich możliwości „smakowania” literatury. Jeśli same dokonają takiego wyboru – cóż… mają do tego prawo :)





czwartek, 9 października 2014

Tajemnice - rozdział 3


Dziś czwartek, a więc zgodnie z obietnicą wrzucam kolejny rozdział Tajemnic. 
Zapraszam !!!
Rozdział 3
W słuchawce rozbrzmiewał już piąty sygnał, a Gośka wciąż nie odbierała. Kaśka właśnie miała się rozłączyć, gdy usłyszała zaspane „halo?”.
– Gośka, dziewczyno! Nareszcie!
– Nareszcie?! Kaśka, oszalałaś?! Jest… która to w ogóle jest godzina? – sapała sennie do telefonu.
– Dziesiąta, Gosiu.
– No właśnie! Dziesiąta! Kaśka dla mnie, w sobotę, to środek nocy.
– Gosia, wybacz, ale mam do ciebie sprawę i od twojej odpowiedzi zależy, jak potoczy się mój dzisiejszy dzień. – Przybrała być może zbyt błagalny ton, ale wiedziała, że tylko tak może obudzić zaspane sumienie przyjaciółki.
– Łał! Skoro twój los jest w moich rękach, to wal, kobieto. Odeśpię sobie przy następnej okazji.
– No wiesz… – Cholerka, jak w najdelikatniejszy sposób wrobić przyjaciółkę w opiekę nad maluchami w sobotni wieczór?
– Kaśka! – przez zaciśnięte zęby Gośka warknęła do słuchawki, wykazując pewną nerwowość. – Przestań jęczeć i mów, o co chodzi, albo się rozłączam!
– No dobra. Otóż wiesz, że wczoraj był u nas Waldek z Wioletką. Waldek, jak sobie popił, to chyba za bardzo się przejął tym zacieśnianiem koleżeńskich więzi z Jackiem, bo zaprosił nas na swoją czterdziestkę.

czwartek, 2 października 2014

Tajemnice - rozdział 2


Tak się złożyło, że kolejny rozdział podrzucam znowu w czwartek. Może przyjmę to jako zasadę i postaram się, by co czwartek na Nocnym Piórze pojawiała się porcja przygód Bogusława, Kaśki i reszty mojej wampirzej gromadki? Zobaczymy. Jak nic nie będzie mi stawać na przeszkodzie, to mogą być czwartki :)
Zapraszam do czytania :)

Rozdział 2

Piątkowy wieczór tylko z pozoru wydawał się zapowiadać atrakcyjnie. Zaproszeni przez Jacka goście nie byli ulubionym towarzystwem Kaśki.
Waldek – biurowy kolega męża, był korpulentnym, gburowatym blondynem ze szczeciniastymi włosami i świdrującymi, szarymi oczkami, którego cechowało wysokie mniemanie o własnej wartości. I jeżeli w kwestii atrakcyjności fizycznej budziło to pewne wątpliwości, bo mówiąc kolokwialnie, urodą nie powalał na kolana, to jako specjalista do spraw prawa rodzinnego miał niezaprzeczalnie najlepsze osiągnięcia w zespole. Otaczała go więc aura atrakcyjności wynikająca z wysokich kompetencji zawodowych, a co za tym idzie adekwatnych zarobków. Kobiety w zespole, któremu szefował Waldek, ulegały pozornemu urokowi szefa, a zasobność jego portfela, przekładająca się na kosztowne ciuchy i niezłej klasy samochód oraz jego pozycja zawodowa, skutecznie zagłuszały marność aparycji, gburowatą osobowość i braki w obejściu towarzyskim.

środa, 1 października 2014

Nocne pióro w nowej szacie





Jak pewnie zauważyliście ten blog ma nową szatę graficzną, ale od razu spieszę donieść, że to nie moje wyjątkowe talenty sprawiły :)
Choć postowanie i inne wpisy, moim subiektywnym zdaniem, opanowałam już w stopniu więcej niż dostatecznym, to, bądźmy szczerzy, grafika wołała o pomstę do nieba. Wszelako znalazła się fantastyczna dziewczyna, która nie tylko zwróciła mi na to uwagę, ale też zaoferowała swoją pomoc :) :)
To Kasia - Masquerade - właścicielka bloga Czytam, więc żyję opracowała piękny baner z nocnym oknem i, poświęcając swój czas i talent, zaprowadziła ład na moim blogu. To dzięki niej Nocne pióro ma nową klimatyczną, elegancką szatę graficzną. To Kasia również wybrała stosowną favikonę.
STOKROTNE DZIĘKI, KASIU !!!