czwartek, 2 października 2014

Tajemnice - rozdział 2


Tak się złożyło, że kolejny rozdział podrzucam znowu w czwartek. Może przyjmę to jako zasadę i postaram się, by co czwartek na Nocnym Piórze pojawiała się porcja przygód Bogusława, Kaśki i reszty mojej wampirzej gromadki? Zobaczymy. Jak nic nie będzie mi stawać na przeszkodzie, to mogą być czwartki :)
Zapraszam do czytania :)

Rozdział 2

Piątkowy wieczór tylko z pozoru wydawał się zapowiadać atrakcyjnie. Zaproszeni przez Jacka goście nie byli ulubionym towarzystwem Kaśki.
Waldek – biurowy kolega męża, był korpulentnym, gburowatym blondynem ze szczeciniastymi włosami i świdrującymi, szarymi oczkami, którego cechowało wysokie mniemanie o własnej wartości. I jeżeli w kwestii atrakcyjności fizycznej budziło to pewne wątpliwości, bo mówiąc kolokwialnie, urodą nie powalał na kolana, to jako specjalista do spraw prawa rodzinnego miał niezaprzeczalnie najlepsze osiągnięcia w zespole. Otaczała go więc aura atrakcyjności wynikająca z wysokich kompetencji zawodowych, a co za tym idzie adekwatnych zarobków. Kobiety w zespole, któremu szefował Waldek, ulegały pozornemu urokowi szefa, a zasobność jego portfela, przekładająca się na kosztowne ciuchy i niezłej klasy samochód oraz jego pozycja zawodowa, skutecznie zagłuszały marność aparycji, gburowatą osobowość i braki w obejściu towarzyskim.


Najnowszą zdobyczą Waldka była sporo wyższa od niego i niemiłosiernie chuda dwudziestosześcioletnia blondynka o imieniu Wioletta, z którą spotykał się od czterech miesięcy. Dziewczyna pracowała w ich kancelarii zaledwie od roku, ale była na tyle pewna pozycji u boku przełożonego, że jawnie demonstrowała swoje oczekiwania względem szybko rozwijającej się kariery zawodowej w jego zespole. Ponadto oczywiste zakusy Wioletki na zostanie przyszłą „panią Waldkową” rzucały się w oczy równie wyraźnie jak fajerwerki na czarnym niebie w sylwestrową noc.
Że Waldek imponował Jackowi, nie podlegało dyskusji. Nawet mało spostrzegawczy obserwator zauważyłby jego służalczość. Dlatego też co jakiś czas Jacek uznawał za stosowne zapraszać Waldka wraz z partnerką na domowe kolacyjki, by podtrzymać koleżeńskie relacje z bezpośrednim przełożonym, umacniając jednocześnie swoją pozycję w firmie.
Ponieważ obaj panowie pracowali w doskonale prosperującej i cieszącej się wysoką renomą kancelarii prawniczej, ważnym było zachowywanie koleżeńskich stosunków również poza nią. Tworzenie ścisłych relacji na gruncie prywatnym służyło budowaniu silnej i dobrze zgranej drużyny, która sprawdzi się w środowisku zawodowym.
Zbliżała się godzina dwudziesta, na zewnątrz panowała przytłaczająca, październikowa pogoda z wilgotną, gęstą mgłą, dzieciaki poukładane w łóżeczkach pogrążały się w coraz głębszym śnie, a stół w gościnnym pokoju stał suto zastawiony, czekając na gości.
– Doprawdy! Nie mogłaś założyć na siebie czegoś bardziej wyszukanego?
Jacek patrzył na Kaśkę z dezaprobatą, gdy ta wyszła z łazienki w długich, czarnych spodniach z żorżety i koszulowej bluzce w szaro-czarną kratkę. Rude włosy związała w koński ogon szeroką, srebrną klamrą, a dookoła twarzy filuternie falowały pojedyncze kosmyki. Wyrazisty makijaż podkreślał zielono-piwne oczy.
– Jacku, proszę, nie zaczynaj kolejnej awantury. Nie chcę, żebyśmy popsuli sobie wieczór, zanim jeszcze się zaczął.
– Ja chcę tylko, żebyś wyglądała, jak na żonę dobrze sytuowanego prawnika przystało. Wioleta zawsze wygląda tak, że oka nie można od niej oderwać. A ty…? – Pokręcił głową zniesmaczony. – Chociaż raz mogłabyś się bardziej postarać.
Jacek zrzędził, a Kaśkę zapiekły łzy pod powiekami.
– Wioletka jest dla ciebie wzorem? Tak? – Teraz ona pokręciła głową z niesmakiem. – Czyli chcesz, żebym paradowała z gołym tyłkiem, gołym brzuchem i cyckami na wierzchu?
– No wiesz…? – Zadziornie uniósł jedną brew i spojrzał na nią z wyrazem krytyki w oczach. – Gdybyś miała taką figurę jak ona… to czemu nie?
Nie dam ci się zdołować, gnojku – pomyślała, budząc w sobie uśpione pokłady buntu. Miała już dość tego ciągłego poniżania.W zasadzie Jacek nie przepuścił ostatnio żadnej okazji, by jej dokopać. Wielkimi krokami zbliżał się koniec tego toksycznego związku i tylko nie wiadomo było, kiedy tak naprawdę zapuka do ich drzwi. Zapukali natomiast goście, w porę zapobiegając rodzącemu się małżeńskiemu konfliktowi.
Ledwie Jacek otworzył drzwi, zapach drogich perfum i śmiech rozanielonej jego widokiem Wiolety zagościły w mieszkaniu gospodarzy. Waldek przywitał się serdecznie, ale bez przesadnej wylewności, natomiast nader wylewna Wioletka ochoczo rzuciła się Jackowi na szyję, nie szczędząc mu uścisków i całusów. Po chwili przeniosła swoje zainteresowanie na Kaśkę, niemniej powitanie nie było już ani tak ochocze, ani też tak wylewne. Waldek kipiał dumą, zdejmując płaszcz swojej partnerce i ukazując tym samym jej niewątpliwe, acz skąpo okryte walory fizyczne. W tym momencie Jacek nie omieszkał znacząco spojrzeć na żonę, dając jednoznacznie do zrozumienia, że właśnie tak powinna wyglądać kobieta u jego boku. Cóż, Kaśka z pewnością odstawała sylwetką od lansowanych, nadmiernie wychudzonych modelek.
Mimo kiepsko rozpoczętego wieczoru, spotkanie upływało w zaskakująco miłej atmosferze. Waldek, obrawszy rolę duszy towarzystwa, nieustannie sypał kawałami, a Jacek z Wioletką zanosili się śmiechem po każdym z nich, nawet jeżeli kawał okazywał się niezbyt udany lub brodaty jak Dziadek Mróz. Rozmowy jak zwykle zahaczały o tematy zawodowe, acz w kontekście anegdot i biurowych ploteczek. Kaśka co jakiś czas uzupełniała dania, a Jacek polewał trunki dla poprawy i tak już dobrego nastroju. Krótko mówiąc, czas przy stole z obfitą kolacją i równie obfitym barkiem płynął szybko i wszyscy dobrze się bawili.
– W sobotę zapraszam was do Słodowni na moje urodziny – oznajmił nagle Waldek, gdy kolacja była już daleko posunięta, a w półtoralitrowej butelce Ballantines’a dno zaczynało być coraz bardziej widoczne.
– W którą sobotę? – zapytała Kaśka zapobiegawczo.
– No jak to, w którą? – Waldek zakołysał się na krześle, ustawiając sobie ogniskową tak, by wyraźniej widzieć jej twarz. – No pewnie, że jutro.
– A które to urodziny? – upewniał się Jacek, ignorując zaskakująco bliski termin.
– Czterdziestka, stary! Czterdziestka! Będzie zabawa na całego. Mówię ci… balety do białego rana.
– I w dyskotece? – Jacek był wyraźnie podekscytowany.
– No a gdzie?! W końcu jeszcze młode chłopaki jesteśmy, no nie?! – Podpity gość zachichotał, wyraźnie ubawiony własnym dowcipem, a równie wcięty gospodarz ochoczo mu zawtórował.
– Waldek. Bardzo dziękujemy za to zaproszenie, ale chyba nie możemy z niego skorzystać. To takie nagłe … nie mamy z kim zostawić dzieci. – Kaśka próbowała wykręcić się od zaproszenia. Miała już dość imprezek, które zawsze kończyły się małżeńską awanturą, bo Jacek albo za dużo wypił, albo zbyt angażował się w dwuznaczne relacje z paniami, a najczęściej jedno i drugie.
– Możesz chyba poprosić Gośkę, żeby przyszła? – zapytał wstawiony małżonek, choć w tonie jego wypowiedzi bardziej wyczuwało się nakaz niż pytanie.
– Jacek, tak z dnia na dzień? A poza tym, to sobotni wieczór. Gośka z pewnością będzie miała własne plany.
– To weekendowe ogniste bzykanko może chyba przełożyć na następny tydzień, no nie? – zapytał ironicznym tonem, jednocześnie posyłając znaczące mrugnięcie w kierunku Waldka.
– Jaceeek… – Przyjmując błagalny ton, Kaśka starała się ukryć oburzenie. – Jak możesz? Gośka jest moją przyjaciółką. Proszę cię… – delikatnie zganiła męża.
– Taka laska jak ona z pewnością bzyka na lewo i prawo. Na dodatek jest sama, to jak myślisz? W celibacie żyje?
– Możemy o niej nie rozmawiać? W końcu naszych gości nie interesuje, co myślisz o mojej przyjaciółce.
Nie zwracając uwagi na słowa żony, pijany Jacek skierował wzrok w stronę Waldka i zapytał:
– Nie widziałeś naszej Gosi, co stary? A żałuj, jest sztuka, że hej – wymamrotał i z szyderczym uśmieszkiem puścił kolejne oczko, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do jego przemyśleń względem Gośki.
Od tego momentu wieczór nie był już dla Kaśki taki zabawny. Cholerka – zaklęła w duchu, zdając sobie sprawę, że znowu mają problem, który, jak zwykle, będzie musiała sama rozwiązać. Ale nie podda się tak łatwo, o nie. Niech Jacek też pomyśli, kogo zaangażować do opieki nad dzieciakami na jutrzejszy wieczór.
Kiedy bladym świtem mocno zawiani goście wychodzili wreszcie do domu, równie mocno podchmielony Jacek ledwo trzymał się na nogach wspierany na ramieniu niedocenianej małżonki. Niemal przestępując z nogi na nogę, Kaśka nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie zamknie za nimi drzwi i błyskawicznie wkulnie się do łóżka, urządzając sobie „higieniczny dzień dziecka”. Miała niewiele czasu na sen. Za trzy, najdalej cztery godziny dzieciaki się obudzą i będzie musiała stawić czoła zmęczeniu. Skoro wieczorem ma nienagannie wyglądać i bawić się w dyskotece do białego rana, każda minuta była teraz na wagę złota. Zaskoczyło ją więc, gdy zwisająca z jej ramienia ręka pijanego w sztok Jacka zaczęła pożądliwie wędrować po jej biuście. Nie bawił się w czułości – przycisnął ją do korytarzowej ściany i jął obleśnie całować i obściskiwać. W Kaśce zaczęło narastać obrzydzenie. Prawda, że bardzo dawno nie uprawiali seksu, zaczęła nawet podejrzewać, że może ma kogoś na boku, ale nie zamierzała być tyłkiem na podorędziu zalanego w trupa faceta, który rano nawet nie będzie pamiętał, że w nocy przeleciał żonę. Odepchnęła go od siebie i nie zwracając na niego uwagi, poszła do pokoju dzieci. Na wąskim materacu służącym jako plac treningowy dla maluchów, przykryła się kocem i zwinięta w kłębek nasłuchiwała. Nie była pewna, czy Jacek nie będzie jej więcej nękał. Gdy upewniła się, że w końcu trafił do sypialni, dając jej święty spokój, szybko zasnęła.

***

Jazda w bezustannie remontowanym Poznaniu była koszmarem każdego kierowcy. Co rusz kolejną ulicę wyłączano z ruchu,tworząc plątaninę przedziwnych objazdów, a oczekujące w gigantycznych korkach pojazdy stanowiły przytłaczający widok w krajobrazie miasta. Jednak piątkowe popołudnia i wieczory były, nie wiedzieć dlaczego, wyjątkowo dokuczliwe. Tłoczące się samochody zdawały się pączkować w niewiarygodnym tempie na oczach podminowanych kierowców, zajmując każdy wolny skrawek ulicznej przestrzeni.
Miejski ruch już prawie zamierał, gdy po północy Bogusław wrócił do swego apartamentu. Jego zmęczenie zdecydowanie odzwierciedlało trudy godzin spędzonych w pracy. Zmęczony wampir – drwiła jego podświadomość. Z lodówki wyjął plastikowy woreczek i przelał jego zawartość do szklanki, by wstawić ją do kuchenki mikrofalowej i podgrzać, powtarzając codzienny rytuał. Jedna porcja wystarczy, żeby zregenerować siły na kolejne dwadzieścia cztery godziny.
Stał ze szklanką ciepłej krwi w ręce w otwartych drzwiach balkonowych i patrzył na strugi deszczu, który od tygodnia bezlitośnie zalewał Poznań. Co za przygnębiająca pogoda – pomyślał, przyglądając się, jak krople deszczu skaczą, odbijając się w kałużach. Setki lat na karku, a wciąż nie oswoił się z ponurą, jesienną pogodą. Lubił patrzeć w gwieździste, czyste, letnie niebo. Zimowe niebo, które w nocy przybierało chropowatej surowości, też było na swój sposób piękne. Zwłaszcza gdy otulony mroźną czapą księżyc odbijał swe światło w zasypanym śniegiem mieście. Nawet dość nijakie, wiosenne niebo było, można by rzec, do przyjęcia. Ale to…? To była kpina natury wobec samej siebie. No bo jak natura mogła zafundować światu tak ponury, szary, zalany deszczem i zasnuty mgłą widok?
Bogusław stał i rozmyślał o tym, co znał najlepiej. Świat nieustannie się zmieniał. Ludzie nieustannie się zmieniali. Tylko niebo od tysiąca lat było niezmienne – nocne, gwieździste było pierwszym obrazem, który ujrzał po swej przemianie. Ten widok miał mu towarzyszyć już zawsze. Na oglądanie błękitnego nieba w blasku słońca stracił, jak wtedy przypuszczał, szansę bezpowrotnie.

***
Gdy skończyła mówić wiedział, że nie będzie jej teraz zadawać żadnych pytań. Głód – to było pierwsze, co nim zawładnęło. Nie głód wiedzy jednak, a czysty, niepohamowany głód krwi. Musiał go zaspokoić. Skoro wiedział, że bez tego zginie, nie myślał już o źródle swego pożywienia w kategoriach ludzkich. Musiał znaleźć człowieka i napić się jego krwi – to wszystko. Nad resztą pomyśli później.
– Wiem, o czym myślisz.
Żachnął się zaskoczony.
– Mówiłam ci. Jesteśmy połączeni. Czuję to, co ty czujesz i słyszę twoje myśli.
– Jak to możliwe?
– Przez krew. Ona nas łączy w jedno.
– Zawsze?
– Nie. Tylko wtedy, gdy tego chcę.
– A gdy nie chcesz?
– To nie używam tego daru.
– A ja? Jeśli ja zechcę czuć i słyszeć ciebie? Dlaczego tego nie czuję?
– Musisz się najpierw pożywić. Potem cię tego nauczę.
– Jak używać i jak nie używać daru?
– Tak. Jak używać… i jak nie używać daru. – Kobieta zamyśliła się, jakby żałowała, że w ogóle ujawniła mu dar.
Ruszyli w drogę.
– Jestem Jagienka – powiedziała ni stąd ni zowąd, nadając sytuacji rys groteski.
– Miło mi, mnie zwą Bogusław – odpowiedział, brzmiąc w tych okolicznościach równie absurdalnie.
– Wiem. Znam cię. Obserwowałam cię przez wiele dni.
– Jak to?
– Szłam za wami aż od wieleckich ziem. Poznałam was wszystkich.
– Dlaczego ja? – spytał automatycznie. Nie, żeby życzył tego losu któremukolwiek ze swych kompanów. Chciał po prostu wiedzieć, co skłoniło kobietę do tego, by go przemienić.
– Zdawałeś się najodpowiedniejszy. Rosły, mężny, nieugięty. Prawdziwy mąż dla słabej niewiasty. A twoja postura i silny charakter dawały nadzieję, że przetrwasz przemianę.
– O czym ty mówisz? To znaczy… mogłem nie przeżyć? – Do tej pory nie zastanawiał się nad tym.
– Tak. Tylko nielicznym udaje się przeżyć przemianę. Możesz pożywiać się na ludziach setki razy, to łatwe, ale wyssać kogoś, by go przemienić… to bardzo trudne zadanie. Trzeba wprawy stwórcy i silnego organizmu ofiary.
– Wprawy?! – Przerażenie odmalowało się na jego twarzy.
Pokiwała głową, przytakując.
– Nie każdemu od razu udaje się stworzyć nowego wampira. Ja próbowałam cztery razy. Dopiero z tobą mi się udało.
– Jestem czwartym człowiekiem, którego chciałaś przemienić?
– Piątym.
– Boże, to… to okropne – wymamrotał. Dlaczego czuł na swych barkach ciężar śmierci ofiar, które nie przetrwały przemiany? Pierwsza noc w jego nowym życiu i już splamiona okrucieństwem tego, czym był. Jak daleko go to zaprowadzi? Czy na skraj człowieczeństwa? Czy zatraci wszelkie ludzkie cechy i stanie się potworem, o jakim ludzie tylko szeptali, by nie przyciągać zła? Czy stanie się prawdziwym Wąpierzem?
– Dlatego jest nas tak niewielu, na tak wielu ludzi wokół – kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego przygnębienie. – Jesteśmy wybranymi, nie każdy może być jednym z nas. Nasz Rodzaj jest wyjątkowy.
Nie odpowiedział. Co mógł powiedzieć kobiecie, która czuła się wyjątkowa, będąc potworem?
Ponury, jesienny las nie wydawał się przyjaznym miejscem, stąd nie protestował, gdy wędrówka doprowadziła ich na jego obrzeża. Musieli znaleźć ludzkie siedlisko, by w końcu mógł zapewnić sobie przetrwanie. Ludzka krew – to wszystko, nic więcej się teraz nie liczyło.
Nie szukali daleko. Niewielka, pogrążona w głębokim śnie osada znajdowała się tuż poza skrajem boru, niedaleko szerokiego, rwącego potoku. Usytuowana tak, by zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo i spokój. Bogusław znał zasady zakładania ludzkich sadyb. Nie stawiano zagród na rozstajach dróg, gdzie spotykały się diabły, w pobliżu cmentarza, skąd jego mieszkańcy łatwo mogli wyciągać ludzi z domostw, i na pogorzelisku czy w miejscu uderzenia pioruna. Miejsce na siedlisko musiało być czyste, nieskalane przelaną krwią człowieka czy zwierza, w pobliżu źródła, w którym nawet zimą nie zamarzała woda. Takie miejsce jak to spokojne, bezpieczne siedlisko, strzegące swej społeczności przed złymi ludźmi i siłami nieczystymi. Mieszkańcy osady nie przypuszczali jednak, że pewnego dnia pojawi się tu siła, która będzie odporna na wszystko, co miało ich strzec. Siła, która nie zlęknie się rozety symbolizującej słońce i zapewniającej Bożą opiekę czy znaku palonego krzyża na belce pod stropem. Nie ulęknie się niczego, czym spokojni, prości śmiertelnicy starali się ochronić swoje sadyby przed złem wszelakim, czarami i złośliwymi demonami. To, co wznieśli dla swego bezpieczeństwa według reguły pradawnych wierzeń, tej nocy straciło swoją moc.
Nie było żadnych oznak, by ludzie kręcili się po obejściach. Ciągle jeszcze wiara w nieokiełznaną moc sił nieczystych zapędzała ich do domostw tuż po zmroku. Tylko psy ujadały zaciekle. Zaskoczony Bogusław patrzył, jak kobieta podchodzi do każdego z nich i głęboko zagląda im w oczy. A potem psy jeden po drugim milkły i zapadały w równie głęboki sen jak ich gospodarze.
Nie ryzykowali wejścia w głąb osady. Pierwsza z brzegu zagroda była równie dobra, by zaspokoić jego głód, jak każda następna. Dlaczego więc miałby ryzykować szukanie gdzieś dalej?
– Widzę, że szybko się uczysz. – W głosie Jagienki słychać było podziw. Nie spodziewała się, że jej wybranek wykaże taki rozsądek już przy pierwszym polowaniu.
– To nie twoje nauki. To lata doświadczeń na wojnach nauczyły mnie ostrożności.
– A ja myślę, że to instynkt drapieżnika. Polować, lecz nie być upolowanym.
– To właśnie podstawa wojennego rzemiosła – odpowiedział, pobłażliwie się uśmiechając. – Ach, kobieta. Nigdy nie pojmie, czym jest wojowanie – pomyślał, jakby chcąc ją usprawiedliwić.
Nie zdążył nawet mrugnąć, by zareagować na błyskawiczny ruch koło siebie, gdy ujęła jego twarz w dłonie i spojrzawszy mu w oczy, z niewiarygodną powagą powiedziała:
– Mój drogi, doskonale wiem, co to wojowanie. Od pierwszej chwili po przemianie toczę nieustający bój. Gdybym tego nie robiła, już bym była prawdziwie i ostatecznie martwa.
Teraz on patrzył na tę drobną kobietę z podziwem. Miała nie tylko ducha walki w sobie, ale i ogromną mądrość. – Jak dawno zmaga się z tym wcieleniem. Jak wiele musiała doświadczyć, by posiąść tę mądrość? Będzie się musiał wiele od niej nauczyć.
Gdy po raz pierwszy zatapiał kły w gorącej żyle starego człowieka, modlił się, by go nie zabić. Wiedział, że to niełatwe – Jagienka uprzedzała go przecież w swych pierwszych naukach. Głód krwi odbierał opanowanie i trzeźwość umysłu.
Ważne, by w porę puścić ofiarę. Nie mogę wyssać tego staruszka. Nie mogę go zabić. Prędzej sam zginę i nie dokończę przemiany, ale nie zabiję niewinnego człowieka – upominał siebie.
– Nie pozwolę ci go skrzywdzić – usłyszał w swojej głowie kobiecy głos. – Jestem tu i pomogę ci, a ty bądź spokojny. Spokój da tobie siłę woli, byś mógł w odpowiednim momencie skończyć.
– Wyłaź z mojej głowy! – warknął mentalnie. To nic, że chciała go uspokoić. Grzebanie w jego myślach napawało go lękiem. Jak w takiej sytuacji miał się skupić na bezpieczeństwie żywiciela?
Skończył. Stary człowiek poddany sugestii nie miał pojęcia, że tej nocy przyczynił się do tego, iż kolejny wąpierz pojawił się na słowiańskich ziemiach, zaspokajając jego krwią swoje pierwsze pragnienie. Ale nie było to jedyne pragnienie, jakie dręczyło tej nocy nowego członka Rodzaju. Niemalże natychmiast po zaspokojeniu głodu krwi ogarnęło go przemożne łaknienie seksu. Każdym skrawkiem swojego ciała doznawał nieodpartej potrzeby posiadania kobiety. Jego nogi, tors, ręce, nawet jego włosy – wszystko było pobudzone, wręcz naelektryzowane pożądaniem. Poczuł, jak palą go lędźwie, a członek pęcznieje do rozmiarów, jakich nigdy wcześniej nie osiągnął. Musiał mieć kobietę. Teraz! Natychmiast!
Opuścili osadę równie niepostrzeżenie, jak się w niej znaleźli, a ciemny bór dał im schronienie.
– Wiem, o czym myślisz – powiedziała, gdy byli już głęboko w kniei.
– Znowu? – Ogarnęło go przerażenie.
Boże! Co ona o nim pomyśli, skoro jego potrzeby były tak… nieczyste? Zwierzęce? Tak – zwierzęce. Pokręcił głową sfrustrowany, ale nie mógł tego ujarzmić. Z pewnością żaden człowiek nie czuł nigdy takiej żądzy. On nigdy nie czuł takiej żądzy, więc skąd nagle, teraz? Myśli szalały w jego głowie, a bezradny Bogusław nie mógł nad nimi zapanować, tak jak nie mógł zapanować nad nieustannie narastającym seksualnym pragnieniem.
– To nasza natura, nie wypieraj się jej. Naucz się czerpać z niej przyjemność – jej głos był spokojny, kojący, spojrzenie kuszące i przyzywające. Każdym swoim gestem ofiarowała mu siebie, a on nie był w stanie jej odmówić. On – waleczny, niepokonany w boju ulegał teraz pospolitej, zwierzęcej chuci i nieczystej propozycji tej drobnej kobiety – prawie dziecka.
– Moja propozycja nie jest nieczysta – obruszyła się, ale w jej dziewczęcym głosie nadal była łagodność.
– Jestem chrześcijaninem, niewiasto.
Spojrzała na niego. Bałamutne iskierki rozbawienia zalśniły w jej migdałowych oczach.
– Cóż, chrześcijaństwo to twój wybór – odparła lakonicznie, lekko wzruszając ramionami.
– Nie rozumiesz? – oburzył się. – Nie posiądę cię bez ślubu. Prędzej pękną mi trzewia, niż wezmę cię i uczynię grzeszną.
– Jesteśmy sobie zaślubieni, rycerzu. Naszym ślubem były słowa, które wypowiadałam w lesie. Tymi słowami oddałam ci siebie i przyjęłam ciebie, a wtedy złączyła nas moja krew.
Rosły wojownik stał i patrzył na kobietę, przypominając sobie tę przedziwną scenę, gdy tymczasem ona mówiła, czarując go migdałowymi oczami i znów filuternie bawiąc się włosami. Nie mógł dłużej się opierać. Uznał jej słowa. Uznał ten ślub. Przecież już nigdy nie będzie prawdziwego, chrześcijańskiego ślubu. Ten musi wystarczyć. Ten jest jedyny, jaki może mieć.
Bogusław bił się z myślami, a ona zbliżała się coraz bardziej, falując biodrami i unosząc kusząco jędrne piersi przy każdym głębokim wdechu. Gdy była już wystarczająco blisko, by jej dosięgnąć, przestał nad sobą panować. Porwał ją w ramiona i przycisnął do swego rozpalonego ciała. Pobliskie drzewo dało im oparcie. Do tego momentu nie był pewien, jak dalece jest skłonna oddać mu siebie. Czy jednak nie odmówi jego pragnieniu, gdy poczuje, jak bardzo nieokiełznana jest ogarniająca go potrzeba? Nie zrobiła tego. Przeciwnie. Podsyciła ten ogień, przywierając do niego gorącymi wargami i drażniąc skórę na jego szyi. Potem odnalazła jego usta i zatopili się w pierwszym namiętnym pocałunku. Ich języki splatały się oszalałe z pragnienia, ich dłonie błądziły po ciele, szukając dla siebie zaspokojenia. Ileż ta mała kobietka miała w sobie nienasyconej pasji? Rozerwał jej koszulę i ujął w dłonie niewielkie piersi, nie miał siły, by okazać im delikatność. Jego ręce były zachłanne, bezwzględne w swej pieszczocie – dawały rozkosz jemu, zapominając o niej. Ale ona to znosiła, nie skarżąc się – jego rozkosz oferowała jej satysfakcję. Czyżby to, co robił, nie sprawiało jej bólu? Może nie sprawiało? Może potrafiła czerpać przyjemność z jego doznań? Przecież są jednością, czytała w jego myślach, czuła go. Będzie musiał się tego dowiedzieć, ale nie teraz. Teraz będzie brał tak wiele, jak tylko ona będzie chciała mu dać.
A ona chciała dać wszystko, czego zapragnął. Dyszała podniecona, całując jego klatkę piersiową, Odnalazłszy na wysokości swych ust jego sutek, zaczęła go podgryzać i ssać. On zaś całował jej włosy i pieścił kark, rozkoszując się tym, co z nim robiła. Szarpnęła sznur przy jego spodniach i niespodziewanie szybkim ruchem wsunęła w nie rękę. Drobną dłonią ujęła jego członka i zaczęła pieścić. W tym momencie całkowicie stracił nad sobą kontrolę. Zerwał z niej koszulę, rozchylił jej uda i uniósł ją do góry, po czym nie zastanawiając się, czy jest na to gotowa, nasadził ją na nabrzmiałego z pożądania fallusa. Gdy jęknęła, przeraził się, że zrobił jej krzywdę. Przecież był niewiarygodnie obfity, a ona taka drobna. Ale Jagienka uniosła się na jego członku, po czym ponownie jęknęła, wolno opadając. Ręce miała splecione wokół jego szyi i powoli, z pasją zaczęła się miarowo poruszać. W górę i w dół, w górę i w dół i jeszcze raz, a on przyciskał ją do siebie coraz bardziej. Dyszeli i jęczeli z rozkoszy, nie przejmując się, że las ich słyszy, coraz szybciej zmierzając do spełnienia. Aż poczuł narastający w nim orgazm. Próbował to przerwać, nie będąc pewnym, czy może zostać w niej do końca.
– Nie możemy mieć potomstwa – usłyszał w swojej głowie. – Nie opieraj się. Daj sobie rozkosz. A twoja rozkosz, będzie moją.
Nie potrzebował większej zachęty; uwolnił rozsadzającą go energię. Jego orgazm wystrzelił z dziką potencją, krzyk rozniósł się dalekim echem, a on przyciskał do siebie tę drobną kobietkę trawiony konwulsjami zaspokojonej rozkoszy. Gdy tak ściskał ją i wypełniał, jej spełnienie zaczęło narastać i nim Bogusław skończył drżeć w błogich dreszczach, krzyknęła, wtórując mu swoim zaspokojeniem.
Kiedy opadli na zroszoną trawę, nawet nie poczuł bijącego od ziemi chłodu. Był tak pochłonięty przeżywaniem tej szczególnej przyjemności, że nic nie mogło go rozproszyć. Wciąż zespoleni leżeli, dysząc coraz ciszej, coraz wolniej, uspokajając swoje ciała.
Na rany Chrystusa – sapnął oszołomiony. Właśnie miał za sobą najlepszy seks, jakim było mu dane się rozkoszować. Oczywiście zdarzały mu się wcześniej okazjonalne akty miłosne, w końcu był wojownikiem – pożądanym mężem – nie stronił od tego, co z ochotą mu oferowano, ale nigdy nie było w nich takiej pasji, mocy i oddania. Dzisiejsza noc była wyjątkowa, a seks niesamowicie intensywny i żarliwy. Nigdy nie podejrzewałby tej drobnej niewiasty leżącej teraz na jego piersi, że ma w sobie taką moc. Że tak doskonale potrafi wyczuć pragnienia mężczyzny i zaspokoić je bezwarunkowo.
Bogusław pławił się w rozkoszy, ale gdzieś głęboko w nim kreśliła się rysa, pozostawiając szpecący ślad na tej chwili. W niespełna trzydziestoletnim życiu nie zabiegał o względy kobiet. Miał inne pryncypia. Wojenne rzemiosło, drużyna, oręż – to były jego kochanki. A kobieta? Jego niewiasta? Na stabilizację, związek, rodzinę miał dopiero nadejść odpowiedni moment. Nie zdążył – teraz już nie był człowiekiem.
Spojrzał na Jagienkę w tym samym momencie, w którym ona uniosła głowę sponad jego klatki piersiowej i spojrzała na niego. Jeśli czytała mu w myślach, wiedziała. Nie zdradziła się jednak. W jej oczach zobaczył jedynie spełnienie wszystkich męskich fantazji. Zatonął w tym spojrzeniu i już miało tak pozostać na zawsze. Tak w każdym razie myślał w tym momencie i święcie w to wierzył.
Tej nocy zmieniło się wszystko. Miał za sobą pierwsze polowanie, które pozwoliło mu przeżyć własną śmierć i przejść w pośmiertną egzystencję. Miał też za sobą dziki seks, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał. Potem były setki polowań, choć trudno wszystkie nazwać polowaniem – ludzka natura okazała się bardzo pomocna. Człowiek, tak podatny na wpływ zewnętrzny, niejednokrotnie jakby na własne życzenie stawał się źródłem dla niego. A kobiety? Zdarzały się – szybko, bez zastanowienia, chętne, by zarobić. Nigdy jednak, żadna ludzka kobieta nie potrafiła go tak zaspokoić jak jego Jagienka.

***
Wspomnienia obudziły w nim instynkt wampira. Dziś już za późno – pomyślał. Ale jutro dobrze się do tego przygotuje i uwolni swoją od dawna tłumioną naturę. Jutro zapoluje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz