czwartek, 9 października 2014

Tajemnice - rozdział 3


Dziś czwartek, a więc zgodnie z obietnicą wrzucam kolejny rozdział Tajemnic. 
Zapraszam !!!
Rozdział 3
W słuchawce rozbrzmiewał już piąty sygnał, a Gośka wciąż nie odbierała. Kaśka właśnie miała się rozłączyć, gdy usłyszała zaspane „halo?”.
– Gośka, dziewczyno! Nareszcie!
– Nareszcie?! Kaśka, oszalałaś?! Jest… która to w ogóle jest godzina? – sapała sennie do telefonu.
– Dziesiąta, Gosiu.
– No właśnie! Dziesiąta! Kaśka dla mnie, w sobotę, to środek nocy.
– Gosia, wybacz, ale mam do ciebie sprawę i od twojej odpowiedzi zależy, jak potoczy się mój dzisiejszy dzień. – Przybrała być może zbyt błagalny ton, ale wiedziała, że tylko tak może obudzić zaspane sumienie przyjaciółki.
– Łał! Skoro twój los jest w moich rękach, to wal, kobieto. Odeśpię sobie przy następnej okazji.
– No wiesz… – Cholerka, jak w najdelikatniejszy sposób wrobić przyjaciółkę w opiekę nad maluchami w sobotni wieczór?
– Kaśka! – przez zaciśnięte zęby Gośka warknęła do słuchawki, wykazując pewną nerwowość. – Przestań jęczeć i mów, o co chodzi, albo się rozłączam!
– No dobra. Otóż wiesz, że wczoraj był u nas Waldek z Wioletką. Waldek, jak sobie popił, to chyba za bardzo się przejął tym zacieśnianiem koleżeńskich więzi z Jackiem, bo zaprosił nas na swoją czterdziestkę.

W rozmowie nastąpiła krótka przerwa, podczas której Kaśka zastanawiała się, jak wydusić z siebie to, co najistotniejsze, tymczasem Gośka czekała na dalszy ciąg.
– I? – W końcu zniecierpliwienie wzięło górę.
– No i chodzi o to, że te urodziny są dzisiaj. Jacek zdecydowanie upiera się, żeby pójść, a ja nie mam, z kim zostawić dzieci, więc pomyślałam o tobie.
Ostatnie słowa Kaśka wypowiadała tak cicho, że ledwo słyszała samą siebie. Miała nadzieję, że do przyjaciółki nie dotarły wcale, więc ona będzie kryta, bo wykonała stosowny telefon, a Gośka się nie wścieknie, bo po prostu nie usłyszy prośby. Niestety usłyszała.
– Kobieto! I ty śmiesz mienić się moją przyjaciółką?
– Wiem. Nienawidź mnie. Ja też się za to nienawidzę.
– A za co dokładnie? Za to, że zrywasz mnie w środku nocy? Czy za to, że prosisz mnie o opiekę nad dziećmi, o czym, jak wiesz, nie mam zielonego pojęcia? A może za to, że robisz to na cito i na dodatek w sobotni wieczór?
– Gosiu, za wszystko razem – odparła z pokorą. – Odpowiedzialność… solo, przewiny… hurtem.
– Dobra, idź na tę imprezę z tym twoim przystojnym mężem – rozbawiona szczerą pokorą przyjaciółki, Gośka nie mogła dłużej udawać oburzonej – a ja się zajmę waszą gromadką najlepiej, jak potrafię.
– Wiesz, że doskonale potrafisz. I Gośka… dzięki. Naprawdę nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. Gdybyś się nie zgodziła, musiałabym zostać w domu, a Jacek i tak by poszedł. Sam.
– Wiem, wiem. Dlatego idź i baw się dobrze. Będę u was o dwudziestej, wystarczy?
– Oczywiście. To pa, do wieczora.
– Pa, na razie.
Kaśce spadł kamień z serca – jeden z wielu, jakie tam zalegały – a ciepłe myśli o ich przyjaźni zaczęły wędrować po jej głowie.
Znały się z Gośką od czterech lat, kiedy ta, jako świeżo upieczona absolwentka anglistyki, zaczęła uczyć języka w przedszkolu Pawełka. Teraz Pawełek chodził do szkoły, a dwudziestodziewięcioletnia Gośka pracowała jako tłumacz w dynamicznie rozwijającej się firmie z szerokimi kontaktami zagranicznymi. Oczywiście sam angielski nie był przepustką do takiego stanowiska. Ale że prócz angielskiego znała jeszcze trzy inne języki i do tego miała prezencję hollywoodzkiej gwiazdy filmowej, propozycje pracy sypały się niemal lawinowo, a oferowane warunki wynagrodzenia przyprawiały, będącą na utrzymaniu męża Kaśkę, o zawrót głowy. Ale mimo sporej różnicy wieku i znaczącej różnicy w sposobie realizowania siebie, przez ten krótki czas powstała między kobietami przyjacielska więź. Jakby spędziły razem pół życia i miały za sobą najwspanialsze lata wspólnego dzieciństwa.
Sobotni ranek nie nastrajał optymizmem. Słaniający się po wczorajszej libacji małżonek wywlókł się z łóżka w rozchełstanym ubraniu – najwyraźniej nie rozebrał się przed zaśnięciem. Teraz, drapał się po zmierzwionych włosach i szeroko ziewał, zionąc przy tym obrzydliwie cuchnącym oddechem. Wszedł do łazienki i przekręcił klucz w zamku.
Kaśka była na nogach od dawna. Mimo krótkiego snu nie mogła dłużej wyleżeć na twardym materacu. Wolała wstać po zaledwie trzech godzinach, niż świadomie i dobrowolnie maltretować obolałe kości. Może jeszcze położy się na chwilkę po południu i odeśpi. Teraz krzątała się po kuchni, szykując śniadanie, a gdy odświeżony małżonek wkroczył tam ciągle jeszcze lekko tanecznym krokiem, wymknęła się szybko, żeby nie patrzeć na to pożałowania godne widowisko. I tak miała się co uwijać. Do wieczora wszystko musiało być przygotowane dla Gośki, a do tego jeszcze samą siebie musiała w tym czasie wyszykować na imprezkę.
Stała więc w sypialni przed otwartą szafą i przyglądała się swej wyjściowej garderobie. Co wybrać? Trudna decyzja, zwłaszcza że chciała uniknąć powtórki wczorajszego wieczoru i nie dać Jackowi oręża do walki z sobą. Dziś będzie ubrana tak jak „na żonę dobrze sytuowanego prawnika przystało”. Nawet, jeśli coraz mniej podobała jej się rola podporządkowanej kury domowej, to akurat dzisiaj Kaśka nie miała ochoty na bunt. Ten wieczór wykorzysta w stu procentach i będzie się naprawdę dobrze bawić. W końcu nie wiadomo, kiedy znowu trafi się okazja, by szykownie się ubrać i wyjść do dyskoteki? Z kolosalnie wielkim prawdopodobieństwem… nigdy – pomyślała i zaśmiała się gorzko. Choć nie było wiele czasu, by przygotować się do tego wyjścia, zrobi co w jej mocy, żeby wyglądać po prostu świetnie.
Szafa nie powalała na kolana swoją zawartością. Oczywiście, jak każda nieźle sytuowana kobieta, miała w niej sporo dobrych, markowych ciuchów, ale większość z nich była po prostu odzieżą wygodną i praktyczną. Coś, w czym by mogła olśnić wymagającego męża? Trudna sprawa. Mała czarna już dawno stała się jaskrawym przeżytkiem. Aż żal pomyśleć, by się na nią zdecydowała. Nie była do tego stopnia zdesperowana, by kusić się na oklepane pomysły. Owszem, mówiło się, że to klasyka, a ta nigdy nie ulega modom, jednak Kaśka postanowiła uniknąć dziś tej tak zwanej klasyki. Musi wymyślić coś naprawdę wystrzałowego. Odsunęła się od otwartej szafy, by siąść w dużym, wygodnym fotelu z zausznikami, który odziedziczyła po babci. Chciała z dalszej perspektywy przyjrzeć się możliwościom ukrytym w szafowym wnętrzu.
Zamiast jednak przyglądać się równo wiszącym ciuchom, Kaśka powiodła wzrokiem po sypialni i zdała sobie sprawę, jak bardzo nie lubi tego miejsca. To właśnie tu ostatnimi czasy spotykały ją same przykrości. To tu odbywały się małżeńskie kłótnie, tłumione sypialnianymi ścianami, by ukryć je przed dziećmi. To tu czekała wieczorami na powrót męża, by w końcu zasypiać w samotności, z paskudnymi myślami kłębiącymi się w podświadomości. To w końcu w tej sypialni wylewała wszystkie łzy zazdrości, rozczarowania, rozpaczy, niewiary i nieakceptacji. A seks? O tym to nawet nie ma co gadać – jęknęła w duchu. Cholera! Jak strasznie nie lubiła tego pokoju! A rozwarta szafa stała w swym martwym bezruchu, obojętna na jej głęboko frustrujące przemyślenia. Nie domagała się uwagi ze strony Kaśki. To Kaśka potrzebowała jej, a nie odwrotnie. Trzeba było wrócić do rzeczywistości i wybrać coś na wieczór. Nie mogła przecież spędzić całego dnia przed otwartym meblem, który tak jawnie z niej szydził. Bilans na ten moment? Kaśka – 0, szafa – 1. Cholernie wkurzające! Pokręciła głową z dezaprobatą. Nie był to dobry czas na podejmowanie jakichkolwiek decyzji, nawet jeśli tylko chodziło o wybór ciucha na wieczór. 
Sfrustrowana wyszła do korytarza, narzuciła kurtkę, wciągnęła nieśmiertelne adidasy i otwierając drzwi, zawołała „wychodzę!”do siedzącego w pokoiku roboczym Jacka.
Drzwi zatrzasnęły się z głuchym łoskotem, a Kaśka już zbiegała po schodach, by nie znaleźć się w polu widzenia męża, gdyby przyszło mu do głowy wyjrzeć za nią i spytać, o co chodzi. Tak naprawdę nie chodziło o nic szczególnego. Po prostu cholernie potrzebowała się przewietrzyć, to wszystko.
Na świecie panował głęboki październik, co nie nastrajało najlepiej. Wprawdzie tego roku jesień była wyjątkowo łaskawa, jednak to, że rzadko padały typowo październikowe deszcze i osiadała ponura mgła, nie zmieniało meritum. Tak więc dookoła panoszyła się aura nieuniknionego przemijania, dołując poznaniaków żałośnie łysiejącymi drzewami i stertami szarzejących liści na chodnikach. A że gdzieniegdzie można było jeszcze nacieszyć oko nikłym pięknem złotej polskiej jesieni? Cóż, wątpliwe pocieszenie.
Szła ulicą Prusa w dół do rynku. Chciała wśród sobotnich zakupowiczów rozładować napięcie, które narosło w niej, gdy w sypialni poddała się nurtowi nieprzyjaznych myśli. Trudno było mówić o spacerze, kiedy przeciskała się między straganami i lawirowała między kotłującymi się ludźmi. Ale tego właśnie potrzebowała – totalnej odmiany – zgiełku zamiast pustki, tłumu zamiast samotności, chaosu zamiast stagnacji. Potrzebowała wszystkiego, co w tym momencie było odmienne od jej smętnej codzienności.
Dostatecznie zmęczona zgiełkiem rynku przeszła jeszcze kilka pobliskich ulic, przyglądając się pięknym, choć często zaniedbanym fasadom starych kamienic. Teraz, w jesiennej scenerii, prezentowały się wyjątkowo marnie.
Mieszkała w Poznaniu od dnia, w którym przyjechała tu na studia. Zakwaterowanie w akademiku czy na stancjach nie nastrajało romantyzmem, ale odkąd wraz z Jackiem przeprowadzili się na Jeżyce i zamieszkali w tej pięknej kamienicy na Prusa, uwielbiała przechadzać się pobliskimi uliczkami. Szczególnie Asnyka z krętym duktem i niewielkim placem zabaw miała w sobie jakiś rzadko spotykany urok. Oczywiście w mieście było więcej takich urokliwych miejsc, jak choćby Skryta czy Zakręt, ale w jej dzielnicy najbardziej malownicza, zdaniem Kaśki, była ulica Asnyka i ta jej w zupełności wystarczała.
Wracając do domu, gotowa była zmierzyć się z czekającą na nią zawartością szyderczej szafy. Nie może być tak, że pokona mnie mebel – zdecydowała i wbiegła na górę, pełna zapału.
Wszedłszy do mieszkania, zrzuciła z siebie kurtkę i buty, zajrzała do pokoju dzieciaków, upewniając się, że przez te ostatnie kilkadziesiąt minut nic spektakularnego się nie wydarzyło i poszła do sypialni. Kiedy około dwudziestej zadzwonił dzwonek,była gotowa i w pełni zadowolona z własnego wyglądu.
Oczywiście pojawienie się Gośki mogło wpędzić w kompleksy każdą przedstawicielkę płci pięknej. Niezależnie od tego jak bardzo inne kobiety starały się pięknie wyglądać i jak bardzo Gośka nie przykładała wagi do własnego wyglądu, efekt był zawsze ten sam – Gośka była górą. Obojętnie co miała na sobie, jej boskie, niesamowicie zgrabne ciało z wydatnym biustem i długimi nogami sprawiało, że nie sposób było oderwać od niej oczu. Tego wieczora miała niebieskie dżinsy i czarną, trykotową bluzeczkę z długim rękawem i dużym dekoltem. Na szyi srebrzył się dość szeroki łańcuszek, blond włosy sięgające pasa związane były w koński ogon, delikatny makijaż oczu był prawie niedostrzegalny, a całą ozdobę tego skromnego wizerunku stanowiła krwistoczerwona szminka na ponętnych ustach. I to wystarczyło. Gośka znowu nęciła, nawet jeśli nie było to jej zamiarem. Obyta z permanentnym wyglądem kusicielki, właściwym przyjaciółce, Kaśka zdawała się tego nie dostrzegać. Za to Jacek… Wyjątkowo wrażliwy na kobiece wdzięki za każdym razem, gdy ją widział, był jak zahipnotyzowany.Dziś też trzeba było albo mentalnej ślepoty, albo wyjątkowo wiele taktu, by nie zwracać na niego uwagi. Obie kobiety czuły sięnieswojo, udając, że nic nie widzą, z trudem ignorując krępującą samczą reakcję. Kaśka sprawnie i bez zbędnego rozgadywania się zapoznała przyjaciółkę z wszystkimi szczegółami jej dyżuru przy dzieciakach. Gośka z kolei skupiła na niej całą swoją uwagę, by nie dostrzegać śliniącego się Jacka.
Gdy wyszli, wszystkim ulżyło. Jakby nagle opadła magiczna kurtyna i świat zaczął się znowu obracać we właściwym kierunku.
Wezwana taksówka czekała już pod budynkiem. Pulchny taksówkarz zdawał się znudzony i niechętny. Nalana twarz w dużych drucianych okularach sprawiała wrażenie, iż wewnątrz jest pusty jak wydmuszka i żadna, nawet najbłahsza myśl nie jest w stanie zwichrzyć jego oblicza. No cóż, to krótka podróż, jakoś zniesiemy siebie nawzajem – pomyślała Kaśka, spoglądając na kierowcę i oczami wyobraźni przywołała nieco zamgloną wizję intrygującego taksówkarza, którego spotkała dwa dni wcześniej. Boże! Jakie on miał oczy – rozmarzyła się. Oczy były w zasadzie całym obrazem, który zapamiętała, ale czy potrzebowała czegoś więcej?
Do Słodowni dotarli sprawnie. W końcu był sobotni wieczór – żadnych niebotycznych korków związanych z pracą, szkołą,zakupami czy innymi obowiązkami roboczego dnia. Ulice były stosunkowo puste i mimo że nieustannie znajdowały się w przebudowie, bez przeszkód dotarli do Starego Browaru.
Wejściem do dyskoteki zajął się Jacek, powołując się na zaproszenie czy coś w tym rodzaju. Kaśka nie wnikała w szczegóły.Dużo bardziej intrygowała ją niebotyczna kolejka oczekujących na wpuszczenie, chętnych do zabawy ludzi.
Wszedłszy do środka, rozejrzała się uważnie po wnętrzu. Ostatni raz bawiła się w dyskotece za czasów studenckich i była to zwykła studencka dyskoteka, a nie lokal będący na szczycie listy topowych miejsc w mieście. Słodownia – pomyślała, lustrując otoczenie. Nie taka duża, jak można by się spodziewać. I rzeczywiście – ciemne, bardzo zatłoczone wnętrze trudno było nazwać atrakcyjnym. Najwidoczniej jednak lokal spełniał pokładane w nim oczekiwania, skoro było tak wielu chętnych, by właśnie tu się zabawić.
Po wyjściu z mniejszej przestrzeni, w której znajdowały się jednocześnie hol, szatnia i wejścia do toalet, przeszli do, będącej jej przedłużeniem, sali głównej. Od razu rzucał się w oczy funkcjonalny podział pomieszczenia. Bliższą połowę zajmował długi bar po lewej oraz strefa ze stolikami i miejscami siedzącymi po prawej stronie. Pomiędzy tym znajdował się prawdopodobnie ciąg komunikacyjny, którego w tym momencie absolutnie ciągiem nie można było nazwać, gdyż tłoczący się w nim ludzie, utworzyli coś na kształt barykady, stawiając nie lada wyzwaniem nielicznym zdeterminowanym, by się przez nią przedrzeć. Dalej była strefa tańca z niewielkim podestem, na której kotłował się kolejny tłum. Tłum, a raczej zbita masa ciał, rytmicznie falowała w takt serwowanej przez didżeja muzyki. Pod ścianami z surowej cegły ozdobionymi czarno-białymi fotosami stał rząd kanap z wysokimi oparciami, a gdzieniegdzie porozstawiane wysokie okrągłe stoliki umożliwiały konsumpcję płynów na stojąco. W centralnym punkcie stolikowej strefy górowało okrągłe podium z wygodnymi kanapami zwane lożą i pośrodku którego stał Waldek, energicznie wymachując rękami w ich kierunku.
Gdy, przedarłszy się przez rozbawioną gawiedź, dotarli wreszcie na miejsce, okazało się, że wszyscy goście już są i zabawa rozkręca się w najlepsze. Poza nimi oraz Waldkiem i Wioletą były tu jeszcze trzy inne, nieznane Kaśce, pary. Szczerze mówiąc, nie była nawet pewna, czy w ogóle chce tych ludzi poznawać. Usiadła więc między Wioletą, a swoim mężem, by nie musieć wdawać się w irytujące rozmowy o niczym z obcymi. Poza tym Jacek obok, to była konieczność – niekontrolowany szybko tracił poczucie rzeczywistości, tak w kwestii ilości wypitego alkoholu, jak i obyczajnego zachowania wobec pań. Już po chwili zorientowała się, że te trzy obce kobiety są obce tylko jej, natomiast jako koleżanki z pracy z Jackiem znają się doskonale. Jedna z nich była z mężem, zaś dwie pozostałe otwarcie cieszyły się wolnością singli, a towarzyszący im mężczyźni byli najwyraźniej bardzo tymczasowi. Nie poświęcały im zatem więcej uwagi niż kelnerce, która co jakiś czas pojawiała się, by uprzątnąć ze stolika puste naczynia. Dużo bardziej zabiegały o zainteresowanie nader chętnego Jacka aniżeli o uwagę własnych partnerów. Szczególnie szczupła blondynka o urodzie i figurze typowej seksbomby nie kryła swych preferencji względem męskiego towarzystwa na wieczór. I gdyby nie fakt, że Kaśka była u boku męża niemal przez cały czas, z pewnością chętnie rzuciłaby się w objęcia jak zwykle cholernie atrakcyjnie wyglądającego Jacka.
O co chodzi z tymi seksbombami? Czy istnieje jakieś tajne laboratorium, które produkuje takie cuda i wypuszcza je na rynek w limitowanych seriach ku udręce szarych myszek i kur domowych? – Kaśkę zaczęła nękać mania prześladowcza. Wprawdzie rozglądając się dookoła, ludzie wyglądali z reguły przeciętnie, ale zawsze, w każdej grupie, nieważne – większej czy mniejszej znajdowała się taka seksbomba. I choć w obecnych czasach posiadanie długich blond włosów, zmysłowych ust i wydatnego biustu było często tylko kwestią odpowiedniej sumy pieniędzy, to tak kusząco zgrabne ciało, nieprzyzwoicie długie nogi i zachwycające oczy jak u dziewczyny kokietującej Jacka, trudno było zamówić u chirurga plastycznego. Co dziwne, właśnie wzrok szarych myszek i kur domowych był szczególnie zorientowany na wyłapanie długich blond włosów, ponętnych ust i nęcącego biustu zdobiącego zgrabne ciało o długich nogach. Niestety, seksbomby równie łatwo przyciągały spojrzenia męskiej części populacji. Tak więc chłopacy owych szarych myszek i mężowie owych kur domowych też nie przechodzili obok nich obojętnie, co oczywiście nie sprzyjało podsycaniu płomienia domowego ogniska.
Muzyka grała, rozbawione towarzystwo ochoczo popijało, a dość trzeźwa Kaśka przez większość czasu rozmawiała z Wioletką, która w srebrno-śliwkowej kusej sukni z cekinów wyglądała jak wielka, bożonarodzeniowa ozdoba. Przy niej skromna, aczkolwiek elegancka sukienka Kaśki prezentowała się wyjątkowo nie dyskotekowo. Prawdę mówiąc, celowo tak się ubrała. Z jednej strony nie chciała przykuwać uwagi, z drugiej zaś zamierzała zadowolić Jacka, by nie mógł jej nic zarzucić. Kieckę zakupiła w ekskluzywnym butiku, gdzie nietuzinkowe rzeczy cechowała wysublimowana elegancja, a nieodzowne modne detale były dodatkiem, a nie sednem stroju. Jej sukienka z modnych detali miała tylko kolor. Wybierały ją razem z Gośką, gdy ta pogrążona niedawno w emocjonalnym dołku, poczuła w sobie zew zakupów. Zew zakończył się tym, że chandra ostatecznie odebrała Gośce jakąkolwiek wolę posiadania nowego ciucha, za to przyjaciółkę ubrała od stóp do głów. Kupiły wtedy właśnie tę sukienkę i tego samego koloru skórzane czółenka na półszpilce. Dzięki tej szpileczce łydki Kaśki nabrały smukłości, a ona poruszała się z wdziękiem, oszczędzając sobie nieporadności właściwej kobietom na zbyt wysokich obcasach. Kupiły też czarną, krótką marynarkę z cieniutkiej skóry i czarne, proste kozaki do kolan również na półszpilce. Gośka uważała, że czarne dodatki nadadzą śliwkowej sukience sportowy charakter, w przypadku mniej oficjalnych okazji.Teraz okazja była oficjalna, więc czarny żakiecik i kozaki zostały w domu, czekając, aż nadejdzie ich pora.
Siedzieli zatem w zamkniętym kręgu loży, nie ruszając się z miejsca, pijąc i przekrzykując muzykę w monotematycznych,zahaczających o sferę zawodową rozmowach. Sporadycznie ktoś rzucił marnym dowcipem, by po chwili wszyscy wrócili do utartych pogawędek. Tymczasowi partnerzy nudzili się równie mocno jak Kaśka, która czując z nimi więź towarzysko-dyskusyjnej alienacji, od czasu do czasu rzucała im przyjacielski uśmiech. Całe, znające się z pracy, towarzystwo całkiem nieźle się bawiło, co rusz trącając się kieliszkami, podczas gdy ich zapomniani partnerzy kombinowali, jakby tu skutecznie przekonfigurować sytuację. W międzyczasie blond seksbomba o imieniu Marta zdążyła kilka razy zmienić miejsce, aż w końcu wylądowała bezpośrednio przy Jacku.
Z braku jakichkolwiek perspektyw na dobrą zabawę, zmęczona bezcelowym siedzeniem, Kaśka postanowiła coś ze sobą zrobić. Jako że kilkukrotnie rzucone propozycje pań, by trochę ruszyć zasiedziałe tyłki i potańczyć, odbijały się pustym echem o męską część towarzystwa, postanowiła najpierw pójść do toalety, a potem zobaczy, co dalej.
To będący w nieustannym ruchu, jak w mrowisku, tłum z ciągu komunikacyjnego zdecydował, którędy Kaśka pójdzie do toalety i nim się zorientowała, stała w pobliżu baru, czekając na kolejną lukę, by przedrzeć się dalej. W pewnym momencie tłum zafalował, sprawiając, że omal nie wpadła na stojącego przy barze faceta. Mężczyzna wyciągnął nawet rękę w jej kierunku, robiąc gest, jakby chciał ją podtrzymać. Nie musiał – na szczęście samej udało jej się zachować równowagę. Niestety wylądowała tak blisko niego, że mógł odnieść wrażenie, iż ma względem niego jakieś konkretne zamiary. Poczuła się niekomfortowo, by nie powiedzieć – głupio. Bo i skąd facet miał wiedzieć, że nie przyszła tu na podryw? Spojrzała na niego, chcąc upewnić się, że wszystko jest okej i wtedy ją poraziło. Ten wzrok! Przypominał jej niedawne spotkanie na skrzyżowaniu. Tamten taksówkarz też miał takie niesamowite, hipnotyzujące wręcz oczy. Ale przecież los nie może być aż tak pokrętny, by kolejny raz popchnąć ją w niezręczną sytuację z tym samym facetem. Nie. Pokręciła głową, fałszywie uspokajając samą siebie. To po prostu zbieg okoliczności, że ten też ma jasne, pogodne spojrzenie. Co dziwne, patrząc na nią, zdawał się jakby szczęśliwy. Nie wytrzymawszy tego spojrzenia, spuściła wzrok, jednocześnie przyglądając się reszcie. Łał! I jeszcze raz łał!Reszta okazała się równie zniewalająca. No po prostu ciacho do schrupania na raz. Mniam – uśmiechnęła się w duchu, by w tym samym momencie skarcić się mentalnie. Chyba za dużo wypiłaś, Katarzyno Rafalska, że ci takie kosmate myśli po głowie krążą. Choć, co by nie powiedzieć, było na czym oko zawiesić. Mężczyzna nie dość, że atrakcyjny, musiał być również niebywale bogaty. Markowa odzież nie rzucała się w oczy, podobnie jak jej sukienka, ale dla osób znających się na dyskretnym luksusie była oczywistym przejawem zamożności. Do tego na prawej ręce nosił zegarek. I to nie byle jaki zegarek. Widziała taki, gdy oglądała zegarki, szukając gustownego prezentu dla Jacka na zeszłoroczną gwiazdkę. Oczywiście już na wstępie zrezygnowała z zakupu, wiedząc, że i tak nie będzie go nosił, ale fajnie było przymierzyć się do takiego cacka. Jednak ten był absolutnie poza jej zasięgiem – delikatny, w złotej oprawie i w cenie grubo przekraczającej czterdzieści tysięcy złotych. Nawet nie pamiętała jego nazwy, ale zdecydowanie rozpoznałaby go zawsze. Takich kosztowności się nie zapomina. Oderwała wzrok od zegarka, ale już nie spojrzała mężczyźnie w twarz. Przedarła się do toalety, gdzie znowu zetknęła się z kłębiastym tłumkiem, choć dla odmiany tylko żeńskim.
Kobiety poprawiały makijaże, rozmawiały, stojąc w kolejce do ubikacji lub siedziały na kanapie, wyciągając zmęczone nogi daleko przed siebie. No tak, nie wszyscy mają miejsca przy stoliku – pomyślała, spoglądając na okupujące kanapę dziewczyny. W toalecie natknęła się na Wioletę, która wyszła z loży tuż po niej, ale najwidoczniej łaskawy tłum pozwolił jej krótszą drogą dotrzeć do celu. Teraz wracały razem do mało pociągającego towarzystwa, a nieustannie gadającej Wiolecie buzia jak zwykle się nie zamykała. Tak więc młody chudzielec paplał, zamaszyście gestykulując, podczas gdy Kaśka nie zwracała na nią uwagi. Jej uwagę przykuły zupełnie inne gesty, które rozanielony Jacek wykonywał na ponętnym ciele koleżanki Marty. Rozmawiając i, w typowy dla siebie zmysłowy sposób, rzucając powłóczyste spojrzenie, namiętnie gładził jej udo tuż powyżej seksownej koronki samonośnej pończochy. Kiedy żona stanęła przy podium, właśnie zapuszczał się pod obcisłą sukienkę aż po samo biodro. Zorientowawszy się, że Kaśka go obserwuje, wstał, i nim zdążyła podejść do kanapy, pochwycił jej rękę i poprowadził na parkiet.
Tak jak przypuszczał, zaskoczyło ją nieoczekiwane zaproszenie do tańca. Miała, co prawda, marsową minę, ale milczała. Może zbyt duży hałas na parkiecie powstrzymywał ją przed werbalnym
atakiem. A może po prostu zamierza udawać, że nic nie widziała – pomyślał. Męczyła go ta sytuacja. Wiedział, że wreszcie będzie musiał powiedzieć żonie, że zamierza odejść, ale póki udawała świętą, cholernie utrudniała mu zadanie.
Taniec się skończył i Kaśka zdecydowanie chciała wrócić do loży; w drodze zaczęła robić mu wyrzuty. Nie była to karczemna awantura, jaką zwykle robią żony, gdy przyłapią męża na podobnych świństwach, nawet nie małżeńska kłótnia. Ot, krótka sprzeczka, wymiana rozbieżnych zdań i tyle. Taka była jego Kaśka. Czasem chciał, żeby była bardziej zadziorna, żeby zrobiła mu solidną awanturę, wykazała się temperamentem, może nawet obrzuciła epitetami i kazała spadać. Ale nie, ona nigdy nie zniżyła się do tego poziomu – zawsze ułożona, do bólu ugodowa i wyrozumiała. Od czasu do czasu mała sprzeczka, którą szumnie nazywała kłótnią i to wszystko. Aż mdliło! Mały, spokojny rudzielec z osobowością budzącą w nim poczucie winy każdego dnia, gdy tylko otworzył oczy. Jak mógł kiedyś zakochać się w takiej kobiecie? I właściwie co w niej pokochał? Nie potrafił powiedzieć. Wiedział jednak, że kobieta, z którą się ożenił, była inna od tej, która teraz jest jego żoną. Gdy ujrzał ją po raz pierwszy, taką drobną z burzą kasztanowych loków, jawiła mu się niczym lady Marion – delikatna i niewinna. Dziś widział w niej bardziej groteskową Pippi Langstrumpf niż zjawiskową lady, na dodatek podstarzałą i nazbyt krągłą. To niesamowite, jak czas zmienia ludzi i jakie zdumiewające pomyłki popełnia człowiek, gdy jest młody. Ta myśl go oszołomiła; do bólu banalna, ale niestety cholernie, jaskrawo prawdziwa. Dlatego teraz znalazł nie tylko kobietę piękną, ale i z charakterem. Może to nie będzie łatwy związek, ale jednego był pewien – nie zanudzi się w nim na śmierć. Stara żona… to nie dla niego. Potrzebował młodej, żywiołowej partnerki, która doda mu energii, a nie takiej, która działa na niego jak środek usypiający.Psiakrew! Jeszcze kilka lat tego apatycznego małżeństwa i coma murowana – przemknęło przez solidnie podchmieloną jaźń JackaW końcu miał dopiero trzydzieści osiem lat – jeszcze całe życie przed nim. Tanecznym krokiem wszedł znowu na parkiet i przygarnął w tańcu jakąś młódkę, która nie opierała się jego zalotom.
Bawili się długo. Właściwie Kaśka nawet nie zdawała sobie sprawy, jak jest późno, gdy zaczęli zbierać się do wyjścia. Dopiero kiedy dotarli do domu i na zegarku w sypialni zobaczyła trzecią czterdzieści siedem, poczuła zmęczenie. Jacek był pijany w sztok, jak zawsze, gdy nadarzyła się po temu okazja i teraz trzeba było rozegrać sprawę umiejętnie, by wpakować go do łóżka, nim narobi hałasu i obudzi Gośkę albo, co gorsza, maluchy.
Kiedy wreszcie uporała się z zaciągnięciem go do sypialni, padł na łóżko i momentalnie zasnął. Zdjęła z niego marynarkę i spodnie i w takim stanie nakryła go kołdrą. Nie było sensu walczyć dalej, by go rozebrać. Przecież nic się nie stanie, jak czasem nie prześpi nocy w wygodnej piżamie – pomyślała i wyszła do łazienki. Wróciwszy, wsunęła się cichutko do łóżka i przekonana, że jedynym wysiłkiem, na jaki stać jej męża jest głośne, pijackie chrapanie, nakryła się kołdrą gotowa zasnąć. Jakie więc było jej zdziwienie, gdy nagle poczuła na sobie łapczywy dotyk jego rąk. Ręce Jacka najwyraźniej żyły własnym życiem i gdy ich właściciel pogrążał się w alkoholowej nirwanie, one pełne niespożytej energii wykazywały się zaskakującą aktywnością i trzeba uczciwie przyznać… dużą zręcznością. Niezależnie od tego jak bardzo nie mogła w to uwierzyć, fakt był taki, że właśnie leżała półprzytomna ze zmęczenia w małżeńskim łóżku, a niemiłosiernie pijany małżonek jednoznacznie dawał jej do zrozumienia, że ma ochotę na seks. Tyle że ona nie miała. Drugi raz z rzędu chciał od niej seksu w pijackim amoku. To jej uwłaczało. Nie, żeby nie lubiła seksu, absolutnie nie. Lubiła, nawet bardzo, ale chciała czuć się pożądana.Chciała, żeby seks wiązał się z przyjemnością dla obojga, a nie był tylko małżeńskim obowiązkiem. Dlatego znów wywinęła się jego erotycznej eksploracji i poszła spać na twardy materac w dziecięcym pokoju. Oczami wyobraźni widziała już jutrzejsze zaskoczenie Gośki, jeśli ją tam rano znajdzie. Trudno, wytłumaczy się głośnym chrapaniem Jacka. Przecież nie może obarczać przyjaciółki swoimi małżeńskimi problemami.
No i tyle, jeśli chodzi o postanowienie dobrej zabawy na dziś.

***

Bogusław nie był pewien, jak zamierza spędzić październikowe, sobotnie popołudnie. Wiedział tylko, że ma zamiar solidnie tej nocy zaszaleć. Już dawno nie korzystał z uciech cielesnych, a przecież ile można oszukiwać naturę? Żywienie z woreczka, to jedno, ale masturbacja, to już zupełnie co innego i zdecydowanie nie wchodzi w grę – tej myśli był absolutnie pewien. Odkąd Jagienka zginęła, żywiąc się ze źródła, często korzystał z usług dziwek. Tak było najuczciwiej – kobieta dostawała solidną zapłatę za swoje usługi, a że przy okazji dostarczyła jeszcze jednej rozkoszy swemu gościowi? Cóż, w końcu jej zawód polegał na sprzedawaniu ciała, nikt nie wnikał, do jakiego stopnia to ciało miało być przez klienta wykorzystane, byleby sowicie zapłacił. Czasy się zmieniały, pojawiły się banki krwi z ich zawsze chętnymi do zarobku dawcami, tylko problem żądzy po posiłku pozostawał zdecydowanie… nabrzmiały. Tak więc pozycja dziwek w Mrocznym Świecie znacznie wzrosła, a ich usługi zyskały na wartości. Dziewczyna na telefon przyjeżdżała do domu na określoną godzinę i podczas gdy wampir spokojnie sączył swoją, jak to żartobliwie nazywali, „krwawą Mary” ona była gotowa zaspokoić go tak w trakcie jak i po posiłku,nie zdając sobie nawet sprawy z tego, w jakiej grze bierze udział. Nie gryzł, żeby się pożywić. Nie musiał, sącząc podgrzaną krew ze szklanki. Jednak towarzyszące temu solidne rżnięcie było jak wisienka na torcie – nie każdy tort ją ma, ale jak się na nim znajdzie, to wtedy wiadomo, że już lepiej być nie może.
Ostatnimi czasy jednak w większości wypadków sączył ciepłą krew ze szklanki w pustym mieszkaniu, a potem w samotności tłumił swe żądze. Miał dość tego ohydnego procederu. Najwyraźniej zaczynało się w nim odradzać człowieczeństwo. To było frustrujące, ale ostatnio częste odczucie.
Wyprowadził swoją taksówkę z hali garażowej i jak zwykle pomału ruszył w miasto. Rozejrzy się tu i tam i wtedy zdecyduje.Może kino, może kręgle, a może dyskoteka. Może jeszcze jakiś kurs załapie, a dopiero potem postanowi co dalej.Zobaczymy. Gdy skręcił z Ułańskiej w Wyspiańskiego automatycznie zaczął kierować się do centrum. Czasami był jak koń, którego prowadziła droga. Stary Browar – to była pierwsza myśl, która sprecyzowała jego kurs. Tu zawsze znalazło się coś do roboty w sobotni wieczór.
Słodownia zdawała się optymalnym wyborem. Nie przewijały się przez nią tabuny małolatów, chcących dodać sobie lat drapieżnymi makijażami i półnagimi ciałami. Nie katowano gości rozdzierającą ciało na strzępy, agresywną muzyką i nie dopuszczano do incydentów z udziałem zadziornych facetów lubiących rozwiązywać swoje i nie tylko swoje problemy za pomocą pięści. Ot, zwykła dyskoteka i już. To, że zostanie wpuszczony mimo kolejki oczekujących sięgającej następnego piętra, nie ulegało żadnej wątpliwości.
Bogusław stał przy barze, rozglądając się dookoła i obserwował bawiących się ludzi. Chciał dotrzymać danego sobie słowa i znaleźć odpowiednią partnerkę na nadchodzącą noc. Łatwizna. W dyskotekach bywało wiele kobiet, które, tak jak on, przychodziły tam na łowy. Oczywiście jego łowy znacząco się różniły, ale przecież o tym nikt nie wiedział.
Didżej serwował całkiem znośną muzykę, mogącą zadowolić każdego niezależnie od wieku czy upodobań, a ludzie zgodnie z rytmem, przyjmowali zabawne pozy, często obijając się o innych. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Wszyscy przyszli tu,żeby dobrze się bawić i tak właśnie było. Uwijający się za barem chłopak serwował kolejne drinki kolejnym zamawiającym, a i kelnerki miały cały czas ręce pełne roboty. O wolnych, siedzących miejscach można było tylko pomarzyć, ale Bogusławowi w zupełności odpowiadało stojące miejsce przy barze. Na co dzień pracując jako kierowca, miał dość siedzenia – od święta mógł postać.
Obserwował więc wędrujących wzdłuż barowego kontuaru ludzi, by wyłowić spośród nich dziewczynę, a może kobietę, która stanie się dziś jego przekąską. Potem się zdrowo zabawią, a rano dziewczyna wyjdzie od niego bezwzględnie szczęśliwa, zupełnie nie pamiętając, że oprócz rozkoszy fizycznej dała mu coś jeszcze – swoją krew. Tak. To całkowicie satysfakcjonujące – pomyślał… i wtedy ją zobaczył.
Kobieta była absolutnie, w stu procentach i całkowicie w jego typie, a do tego wyglądała zjawiskowo. Z pewnością nie była zniewalającą pięknością, ale wiedziała, jak osiągnąć efekt intrygującej urody. Niewysoka – z metr sześćdziesiąt, nie więcej, o krągłych kształtach i pięknych kasztanowo-rudych włosach. Drobną twarz umalowała wyraźnie, ale nie wyzywająco, podkreślając delikatne rysy. No i zbyt skromnie ubrana, by uchodzić za bywalczynię dyskotek. Miała na sobie elegancką sukienkę, w modnym śliwkowym kolorze, sprawiającą, że jej sylwetka zdawała się zwiewna, jak u nimfy. Żadnego obcisłego topu w krzykliwym kolorze niezupełnie przykrywającego to, co powinien przykrywać czy mini ukazującego kobiece atrybuty. Żadnych legginsów w panterkę czy gigantycznego dekoltu sięgającego pasa, który swym rozmiarem mógłby skusić nawet tybetańskiego mnicha. Nic z tych rzeczy. Po prostu skromna, prosta, kosztowna sukienka na szerokich szelkach krzyżujących się na plecach. Ten fason pięknie podkreślał pełne, wreszcie nie kościste, ramiona i równie piękny kark, nad którym swobodnie kołysał się kasztanowo-rudy koński ogon.
Bogusław zapatrzył się na tę uroczą osóbkę i wtedy zdał sobie sprawę, że skądś ją zna. Jeszcze raz spojrzał na jej twarz dojrzałej kobiety, a jednocześnie jakby dziecięco delikatną, z sarnimi oczami i głęboko skrywanym smutkiem. O w mordę! – tak, teraz był pewien, że się nie myli. To ta kobieta zaprzątała ostatnio prawie wszystkie jego myśli. To właśnie ją chciał ponownie spotkać, a nawet, jeśli to możliwe… poznać bliżej. Kobieta szła właśnie w kierunku toalet, przechodząc tak blisko miejsca, w którym stał, że niemal poczuł jej zapach. Niemal – bo trudno było wyłowić pojedynczy zapach w tym kłębowisku wszystkich perfum świata. Przeciskając się tak blisko, że prawie dotknęła jego torsu, zachwiała się, lawirując w tłumie kłębiących się ludzi. Wyciągnął ku niej rękę, ale utrzymała równowagę. Cholera, szkoda. Spojrzała na niego. Najpierw popatrzyła mu w oczy i na moment zatrzymała wzrok, jakby też go rozpoznała, a potem omiotła spojrzeniem całą jego postać i mijając go, poszła dalej. Ten krótki moment wystarczył, by Bogusławowi przeszła ochota na jakiekolwiek łowy tego wieczora. Wreszcie będzie mógł się uwolnić od tej zaskakującej obsesji. Był diablo szczęśliwy, że los zesłał mu tę okazję. Gdy będzie wracała, poprosi ją do tańca i w końcu ją pozna. Nareszcie. Właściwie nie miał pojęcia, dlaczego ta krótka chwila na przejściu dla pieszych sprawiła, że wciąż o niej myślał. Może drobna postura kobiety, może jej smutne oczy, a może dziwaczna reakcja na jego uwagę. Niemniej wszystko sprowadzało się do tego, że w jakiś pokrętny sposób kobieta budziła w nim tęsknotę, z którą, jak Bóg da, dzisiaj się upora. Ogarnęło go uczucie błogiej euforii. Musi tylko poczekać, aż znów będzie tędy przechodziła.
Muzyka grała, ludzie tańczyli, pili, rozmawiali i wędrowali we wszystkich możliwych kierunkach, co na tej niewielkiej przestrzeni było nie lada wyczynem, a on czekał na swą szczęśliwą chwilę. Gdy się w końcu pojawiła, los okazał się nieprzychylny. Po pierwsze, nie była już sama – obok niej szła młodsza, wyjątkowo chuda i wysoka dziewczyna, która energicznie gestykulując, nie przestawała mówić, usiłując skupić na sobie całą jej uwagę. Po drugie, pokonywały ludzką barykadę od strony stolików, zamiast od strony baru. Będzie trudniej – pomyślał. Teraz to ja będę musiał podejść do niej.
Kobiety skierowały się do loży, w której, jak wcześniej zauważył, odbywała się jakaś impreza w niedużym, zamkniętym gronie.Ale co to za problem? Przecież może podejść i poprosić ją do tańca; w końcu są w dyskotece. Nim jednak podszedł na tyle blisko, by wreszcie dopiąć celu, kobieta wyszła z loży w stronę parkietu, trzymana za rękę przez mężczyznę, którego dobrze pamiętał. Przez dupka, który dwa dni temu kazał się wieźć na Piastowskie, żeby zabawić się „jak to facet”.
Krew zawrzała w nieumarłym ciele Bogusława. Stał i przyglądał się tańczącej parze. Ona tańczyła, ale jakoś bez entuzjazmu,a dupek obmacywał jej plecy i ramiona swymi obleśnymi łapskami. Nie skupiał na niej uwagi, ale obiegał uwodzicielskim wzrokiem wszystkie tańczące w pobliżu kobiety, które nie przekroczyły trzydziestki, a strojem i prowokującym zachowaniem jasno dawały do zrozumienia, czego tak naprawdę tu szukają. Wściekłość kipiała w Sławku i wylewała się z niego jak za długo gotowane mleko. Wiedział, że dłużej nie ma już czego tu szukać. Na byle podryw nie miał ochoty, a na tę kobietę nie miał szans. A może nie jest z nim? – dumał. Może to tylko gość tej zamkniętej imprezy, który poprosił ją do tańca? W czasie, gdy on trawił sytuację, weryfikując z rzeczywistością swoje przypuszczenia, oni zeszli z parkietu. Skupił więc cały słuch na ich rozmowie, by się upewnić.
– Jacek, tyle razy cię prosiłam, żebyś nie robił tego przy mnie – mówiła ona, jednocześnie przyklejając sztuczny uśmiech do twarzy.
– Ale czego ty ode mnie chcesz, kobieto?
– Jak to czego? – usiłowała przekrzyczeć muzykę. – Żebyś przestał obmacywać wszystkie kobiety w zasięgu swoich rąk. Wystarczy, że wypijesz dwa kieliszki i już muszę się za ciebie wstydzić.
– Daj spokój. One są do tego przyzwyczajone – zaśmiał się drwiąco. – Przecież to moje koleżanki z pracy – rzucił nonszalancko, jakby obmacywanie koleżanek było jego służbowym obowiązkiem.
– Jacek! – krzyknęła wyraźnie oburzona. – I ty mi to mówisz tak po prostu… w twarz? Jestem twoją żoną! – krzyczała coraz głośniej, a po sztucznym uśmiechu nie pozostał nawet cień. – Nie zapominaj o tym. Chociaż w mojej obecności trzymaj łapy przy sobie.
– No cóż, moja droga... – Palant miał szkliste spojrzenie, ale nie był na tyle pijany, by nie wiedzieć, co robi, a mimo to dokończył. – Nie zawsze w życiu jest tak, jak sobie tego życzymy.
Posłała mu tak piorunujące spojrzenie, że zadziwiające, iż z gnojka nie została tląca się kupka popiołu. Najwyraźniej, widoczne w jej oczach życzenie nie miało mocy sprawczej. Odeszła, zostawiając męża z mętnym wyrazem jego niezaprzeczalnie urodziwej twarzy. Widać było, że koleś nie kryje się z tym, iż wierność żonie nie jest jego najmocniejszą stroną. Co więcej – można było powiedzieć, że wręcz obnosi się ze swoją swobodą obyczajową. Ciekawe, czy jest taki liberalny w przypadku niewierności obojga małżonków, czy to tylko męski przywilej? – zastanawiał się Sławek. Znając dupka, pewnie tylko męski.
A więc sytuacja była jasna. Krótko rzecz ujmując, chamski dupek o prezencji zabójczo przystojnego amanta z hipnotyzującym głosem i powłóczystym spojrzeniem był niewiernym mężem tej delikatnej kobiety, która od dwóch dni stała się obsesją Bogusława, i której pragnął dla siebie. Cholera, życie nie może być aż tak popaprane.
Kobieta siedziała w loży z marsową miną, a jej mąż właśnie ruszył na parkiet w poszukiwaniu kolejnej pokusy dla swoich nadpobudliwych rąk.
Uznawszy, że nie ma po co dłużej tu zostawać, Bogusław po prostu wyszedł.
Nie ujechał daleko, gdy dwoje młodych ludzi machnęło z krawężnika, przywołując taksówkę. Początkowo nie zamierzał się zatrzymać. Żadnych pasażerów. Prosto do domu, a tam solidna krwawa Mary – taka była jego pierwsza myśl po opuszczeniu Słodowni. Ale teraz, kiedy październikowy chłód ostudził nieco jego wrzące emocje, zatrzymująca go para nie zdawała się już tak niechcianym balastem. Podjechał więc pod krawężnik i włączył taksometr.
– Dokąd? – zapytał chłodno, gdy wygodnie usadowili się na tylnej kanapie Mercedesa.
– Na Sianowską poprosimy – powiedział chłopak, czule obejmując siedzącą obok niego dziewczynę.
Ruszywszy, Bogusław spojrzał we wsteczne lusterko. Tych dwoje nie wyróżniało się niczym szczególnym. Dziewczyna była niewysoka, żeby nie powiedzieć mała, i drobnej budowy. Miała szaro-brązowe włosy do ramion oraz pociągłą twarz z wydatnym nosem i niebieskimi oczami. Chłopak był niewiele wyższy, ale za to dość korpulentny, z przeciętnej urody twarzą i mimo zdecydowanie młodego wieku dość mocno posuniętą łysiną widoczną w obciętych na krótkiego jeża, jasnych włosach. A jednak było w nich coś pozytywnie przyciągającego. Biła od nich dobra energia, jakby emanowało z nich szczęście. Rozmawiali szeptem, ale głosy i wzajemne spojrzenia nie pozostawiały wątpliwości – byli bardzo zakochani i bezgranicznie sobie oddani.
Nawet w środku nocy jazdę na Smochowice trudno byłoby nazwać żabim skokiem. Peryferyjna dzielnica miasta była sporo oddalona od prawie każdego punktu. Niemniej teraz byli już na wylocie z Dąbrowskiego, a więc za chwilę dojadą na miejsce.
– Który numer?
– Dwadzieścia trzy – znów odpowiedział chłopak i znów natychmiast pogrążył się w rozmowie z ukochaną.
Chwilę później pusta taksówka wracała w kierunku miasta, a jej kierowca był absolutnie pewien, że nie czeka go tej nocy już nic więcej niż podgrzana w mikroweli szklaneczka czerwonego płynu w pustym mieszkaniu. Fuck!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz