poniedziałek, 10 listopada 2014

Cienie - rozdział 2


Choć dziś nie czwartek, wrzucam kolejny rozdział mojego pisania. 
Nie mogę obiecać, że będę się tu często produkować, bo Nocne pióro powstało, by na nim publikować moją twórczość, a nie oddawać się blogerskiej pasji, jednak gdy mi coś wpadnie do głowy czy w oko ;) od razu się tym z Wami podzielę - jak zawsze. Dziś wpadło mi do głowy, by podzielić się kolejnym rozdziałem Cieni.
Zapraszam do czytania i komentowania :)

Rozdział 2

Prowadząc czarną Q-siódemkę, Leon zmierzał w stronę Poznania. Właśnie opuścił gościnne domostwo Bogusława i jedynie nieunikniony świt go ponaglał.
Ciemną szosę oświetlały samochodowe reflektory, niebo było gwieździste, a rosnący na pełnię księżyc wróżył piękną pogodę. Poza jadącym niespiesznie autem nic nie zakłócało senności nocy, aczkolwiek spokojna jazda kłóciła się z żywiołową osobowością Młodego i dynamicznym duchem Audi. Rytmiczne „We Will Rock You” Queenu donośnie rozbrzmiewając z głośników, sprawiło, że Leon zaczął miarowo postukiwać palcami o kierownicę w takt powtarzalnych dźwięków. Młody wampir westchnął, patrząc z zachwytem w granatową głębię nieba, którą rozświetlały setki migoczących drobinek i niczym diamenty na delikatnej tkaninie przykuwały wzrok, połyskując kusząco. Uśmiechnął się enigmatycznie – diamenty i wykwintna pokusa były mu wyjątkowo bliskie. Odkąd sięgał pamięcią, błyskotki pociągały go jak nic innego; dla dziecka zrodzonego w skrajnej nędzy były niekwestionowanym symbolem lepszego świata. Kosztowności też określiły jego los, gdy zaatakował go wampir-szaleniec, a dziś, jako właścicielowi sieci jubilerskiej „Adamski Bijoux”, zapewniały luksus.


Kiedy, zakotwiczywszy w królestwie Ziem Zachodnich, poczuł się bezpiecznie, decyzja o pozostaniu w branży i rozwinięciu biznesowych skrzydeł okazała się strzałem w dziesiątkę. Dziś jego manufaktury i salony jubilerskie przynosiły krociowe dochody, a stylizowane logo „AB” widniało w większości galerii w kraju, Europie, a nawet za oceanem. Zgromadzony za ludzkiego życia kapitał, zasilony sporą dotacją od monarchy, pozwolił stworzyć jubilerskie imperium i choć niemały procent dochodu Leon odprowadzał do kasy Dworu, wciąż pomnażał swój majątek. Nie kwestionował procentowego rozliczania się z władcą, bo w Mrocznym Świecie prawo stanowiło jasno – żadnych podatków czy bezpośrednich form finansowania Dworów, za to królowie mieli udziały niemal we wszystkich przedsięwzięciach biznesowych swych poddanych. Chwalimir zarabiał więc nie tylko na imperium Leona, ale i na reszcie interesów, w które zainwestował, w tym na luksusowym spa Margo Wik czy taksówkowej korporacji będącej współwłasnością Bogusława Zborskiego.
Bogusław Zborski (najbliższy przyjaciel Leona) był ponadtysiącletnim wampirem, który jeszcze kilka miesięcy temu wiódł równie beztroskie życie jak on. Odkąd jednak spotykał się z ludzką kobietą, wszystko uległo zmianie. Choć trzeba przyznać, że słowo „spotykał” było kolosalnym niedomówieniem – stary wampir po prostu oszalał na jej punkcie. Na dodatek niewiasta aportem wniosła do związku dzieci, które go ubóstwiały. Zatem osamotniony przez wieki facet zaczął pławić się w rodzinnym szczęściu niczym duszący się karp wpuszczony do stawu z klarowną wodą. Kobieta też zdawała się przy nim rozkwitać. Owładnięci gwałtowną miłością niedawno zawarli więź, łącząc się absolutnie nierozerwalnym węzłem. Coś takiego było w tej wampirzej więzi, że nieodwracalnie zaślepiała partnerów. Tak więc zaślepiony swym szczęściem Bogusław (vel Sławek) wraz ze swoją zaślepioną ludzką partnerką Kaśką i dzieciakami zaszył się na najbliższe miesiące w leśnej głuszy Borów Tucholskich, spędzając wakacje jak prawdziwa szczęśliwa rodzinka.
Drogę z Borów do Poznania Leon mógłby przejechać z zamkniętymi oczami, bo przemierzył ją dziesiątki razy, dziś jednak skupiał się na trasie, chcąc tym samym oderwać myśli od czekającego go zadania. „Następnym razem przywieź Gośkę” powiedziała, żegnając go Kaśka. Mało tego – miał jeszcze osobiście do niej zadzwonić, by przekazać zaproszenie. Ktoś spyta „co w tym złego?”, wszak żaden problem zawieźć do głuszy przyjaciółkę życiowej partnerki przyjaciela, czy do dziewczyny zadzwonić. Może i tak, ale Gośka była niesamowitą laską, która zaprzątała jego myśli już od kilku miesięcy. I tylko diabelnie silna „silna wola” Młodego sprawiała, że wciąż opierał się pokusie nawiązania z nią bliższej znajomości.
Gośkę poznał pewnego wieczoru, gdy z Markiem towarzyszyli randce Bogusława. Jak na ironię Kaśka też się wtedy asekurowała. Oni obstawiali Sławka, bo szaleniec Olaf tylko czekał na kolejną okazję, by skrócić któregoś z nieumarłych o głowę, a ludzkiego partnera wypatroszyć niczym świątecznego królika. Ale dlaczego Kaśka się obstawiała? Do dziś zachodził w głowę. Kto zrozumie kobiety? – westchnął w duchu Młody. Tak czy owak, przyprowadziła ze sobą tę olśniewającą istotę, która nawet w dżinsach i czarnym golfie wyglądała niczym bogini. Weszła do Kawki i rzuciła mu przelotne spojrzenie, a Leon o mało nie dostał ataku serca. Gdyby nie fakt, iż od blisko stu lat był nieumarłym, z pewnością padłby „martwym trupem”. Ale i on zrobił na niej wrażenie. Przyglądała mu się przez chwilę z tym wyrazem całkowitego oniemienia właściwym kobietom, które miały szczęście, a może pecha, napotkać go na swojej drodze. Choć, trzeba przyznać, bardzo szybko otrząsnęła się i zajęła lekturą. A potem? Potem było już tylko lepiej. Po pierwsze, okazało się, że jest przyjaciółką wybranki Sławka. Po drugie, witając się, poczuł iskrę przyciągania, która przemknęła pomiędzy ich dłońmi. A po trzecie, dziewczyna była miła, zabawna, inteligentna i… uwielbiała wampiry. Gdy odwoził ją do domu, nie kokietowała go; była pod wrażeniem, fakt, ale w przeciwieństwie do innych kobiet zachowywała dystans. Chwilkę rozmawiali, raczej o jej pracy, a potem pożegnała się i obdarzając go niewinnym uśmiechem, wysiadła. I jak tu nie pokusić się o podbój? – zastanawiał się Leon nie raz. Niemniej utrzymanie status quo z pewnością było bezpieczniejsze niż kompletnie niepotrzebny mu związek z ludzką kobietą. Jednak, co tu dużo gadać, nakazy rozumu nakazami, a głupie serce i tak wywijało szalone salta na każde wspomnienie jej imienia.
Dobra… – przemknęło mu przez myśl; na ten moment ma jeszcze prawie tydzień. Wszystko spokojnie przetrawi i przygotuje się na karkołomną okoliczność pod tytułem „osobisty kontakt z Gośką”.
Nie zamierzał zajeżdżać dziś do rezydencji. Od czasu do czasu trzeba pomieszkać u siebie – zdecydował i przekroczywszy rogatki miasta, skręcił w stronę Pokrzywna. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio tam zaglądał.
Kilka lat temu zdecydował się na budowę. Zatrudnił renomowanego architekta i projektanta oraz horrendalnie drogie ekipy wykonawcze i zlecił budowę domu. Konsultował szczegóły, wytykał niedopatrzenia – był niczym pies tropiciel, ale przecież właśnie realizował największe marzenie samotnego dzieciaka z warszawskiej ulicy. W końcu dom stanął w swej przesadnie kosztownej okazałości, tylko że Leon nie miał już do niego serca. Zgrzeszyłby, mówiąc, że okazał się rozczarowaniem, ale jednak… Pod każdym względem doskonały, nie miał tej jednej istotnej cechy, która tworzy dom – nie miał w sobie ciepła. Dlatego Leon nadal zajmował niewielki domek w rezydencji, a jego super chata stała pusta, doglądana jedynie przez zaufaną sprzątaczkę. Niemniej dziś miał mętlik w głowie i potrzebował odmiany.
Wąską, nieciekawą ulicą podjechał pod posesję. Stalowa brama otworzyła się automatycznie i Audi wtoczyło się do środka, gdzie za wysokim murem stał długi, parterowy bungalow z płaskim dachem, ogromem przeszkleń i dużą bramą garażu, która uniosła się za naciśnięciem pilota, a czujniki ruchu zapaliły światła wewnątrz.
Leon zaparkował zakurzone Audi obok nienagannie czystych aut i wyłączył silnik. Jaskrawe światło odbijało się od śnieżnobiałych ścian garażu, drażniąc wzrok, oparł więc głowę o zagłówek i na chwilę przymknął powieki. Postanowił wpuścić pustkę do swojego umysłu. Trudne? Jak diabli! Zwłaszcza gdy słowo „Gośka” kołatało do świadomości nachalnie i donośnie. Ale nie zamierzał się ugiąć. Wytrwa do ostatniej chwili – do czwartku, może nawet piątku, nim do niej zadzwoni.
Wewnętrznymi schodami przeszedł do holu, a dalej do przesadnie dużego salonu ze skąpym umeblowaniem oraz ścianą okien, za którymi puszyła się wyrafinowana zieleń. Zapalił światło i powiódł wzrokiem po rozległej przestrzeni. Dom był martwy – ani jednego osobistego akcentu. Chcesz mieć wyszukane wnętrze, zapomnij o przytulności – wpuszczając do domu gościa od dizajnu, decydujesz się na życie w bezosobowym, zimnym, obcym miejscu. Fuj!
Leon wyciągnął komórkę, usiadł na kanapie i przerzuciwszy książkę adresową, wybrał numer.
– Chłopie, nie masz litości? – wyjęczał po szóstym sygnale Marek zaspanym głosem, tłumiąc ziewnięcie.
– Wiem, sorki, ale musiałem z kimś pogadać.
– I musiałeś wybrać jedynego człowieka, z którym się zadajesz? Ja o tej porze śpię! Zazwyczaj – uściślił łowca. – Chyba że przebywam z wami, to wtedy faktycznie… zegar mi szwankuje. Ale teraz jestem u siebie i próbuję żyć po ludzku. Możesz to uszanować?
Leon spojrzał na zegar – 4:17, za czterdzieści minut wzejdzie słońce. Szlag by…! Nie pomyślał, że może go obudzić.
– No nie, nie musiałem. Mogłem zadzwonić do Bogusława… gdyby w tej parszywej głuszy miał zasięg, ale nie ma. A gdyby tam był zasięg, nie potrzebowałbym teraz pogadać. – Młody niemal syczał do słuchawki.
– Jezu, Leon, to ja jestem ten zaspany – obruszył się Marek. – Więc gadaj do rzeczy, bo jak na razie kompletnie nie łapię, w czym rzecz.
– Wiem, kurde, stary. Wiem. Ale muszę jakoś dotrwać do najbliższego piątku, a to będzie cholernie trudne.
– Coś ci grozi?! – Marek się ożywił.
– Nie, spokojnie, nic mi nie grozi. Mam tylko mętlik w głowie i nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
– Młoody, ty nie wiesz, jak sobie z czymś poradzić? To ja z pewnością ci w tym nie pomogę. Wiesz, jestem kiepski w zawiłościach emocjonalnych. Nieskomplikowany ze mnie gość, rozterki są mi obce.
W rzeczy samej, Leon umiał radzić sobie w kryzysowych sytuacjach jak mało kto, więc i tym razem da radę. Po prostu wybije sobie tego kociaka z głowy raz na zawsze. Ale najpierw musiał logicznie wybrnąć z niefortunnego telefonu do Marka.
– Nieskomplikowany gość… masz rację – podchwycił. – Dlatego lubię z tobą pogadać. A że byłem u Bogusława przez kilka dni to tym bardziej jakoś cicho mi teraz w domu. No… nie wiem sam, o co mi właściwie chodziło, że zadzwoniłem. Sorki, Marek, jeszcze raz przepraszam. Chyba po prostu brakuje mi naszych pogawędek.
– Wiesz, że mnie też ich brakuje? – przyznał łowca. – Trzeba będzie zorganizować jakieś spotkanko. Może w przyszły weekend, co ty na to?
– W przyszły weekend wiozę Gośkę, wiesz, tę przyjaciółkę Kaśki, do głuszy, żeby się dziewczyny mogły spotkać. Kaśka taka odseparowana od świata… podobno strasznie potrzebuje kontaktów z ludźmi – powiedział Leon nieco niechętnie; znowu wracali do tego przeklętego, przyszłego weekendu.
– To skoro wszyscy tam będziecie, może też się zjawię? Co myślisz?
– Niezły pomysł. Tylko ja chyba będę musiał jeszcze tej samej nocy wracać – asekurował się Młody. – Zobaczymy. Ale, tak czy siak, twój przyjazd tam to doskonały pomysł. Dobra, Marek, wracaj do łóżka, a ja pokręcę się po moim wielkim, pustym domu, zanim mnie sen zmorzy.
Przetrwanie tygodnia okazało się łatwiejsze, niż Leon sądził. Na Chybach kipiało od spraw do załatwienia, a że Bogusław przez najbliższe dwa miesiące zamierzał pławić się w wakacyjnym szczęściu ze swoją rodzinką, a i Marek zaszył się w swojej leśnej chałupie, większość ich obowiązków spadła na Młodego. Wprawdzie był jeszcze Otto – wiekowy wampir, który zjawił się na ziemiach polskich wraz z Krzyżakami i za sprawą Chwalimira pozostał tu po dziś dzień – ale Otto był zawalony robotą właściwą pierwszemu doradcy króla, na dodatek króla-protektora; krótko mówiąc, miał fuchę na dwa pełne etaty.
W czwartkowy wieczór Leon wstał zbyt wcześnie, więc czekając, aż uciążliwe słońce złoży swą niezmordowaną głowę za odległym horyzontem, wziął niespieszny prysznic, posilił się z dizajnerskiej szklanki (z zielonego lanego szkła na grubej białej stopce), a potem odpalił telewizor i zaczął przerzucać kanały. Głośny sygnał komórki poderwał go z fotela, choć miał ją pod ręką. Cóż – odruch.
– Halo! – burknął.
– Leon? Przyjeżdżaj do rezydencji. Jest sprawa, której chyba nie powinniśmy odkładać. A właściwie dlaczego nie jesteś tu, na miejscu? – Otto zdawał się zniecierpliwiony. – Gdzie ty się właściwie szwendasz ostatnio?
– Jestem u siebie, bo co? Czasem muszę tu trochę pomieszkać.
– Dobra. Nieważne. Po prostu ładuj tyłek do samochodu i przyjeżdżaj.
– Co się dzieje?
Nie usłyszał odpowiedzi. Otto się rozłączył, a w telefonie odpowiedziała mu cisza.
 – Okej, mam jechać, to jadę. Nie ma sprawy, dobry, stary Leon zawsze na posterunku – marudził Młody, wchodząc do garażu.
Gdy dojeżdżał do rezydencji, nad Chybami rozpętała się burza. Niebo przeszywały błyskawice, a grzmoty niosły się dalekim echem, odbijając o pobliskie jezioro. Na wjeździe brama z monitoringiem, a kawałek za nią garaż, który za naciśnięciem pilotowego przycisku gościnnie rozpostarł swe podwoje. Leon wprowadził Q7 do środka, a potem chyląc się przed kroplami deszczu, przebiegł do pałacu.
– Co jest?! – zawołał, stanąwszy w drzwiach gabinetu, otrzepując się z wilgoci. – Nie możesz ze mną normalnie porozmawiać. Rzucasz mi rozkazy przez telefon jak jakiś zafajdany generał na linii frontowej. Co jest grane?!
– Skończyłeś marudzić? – Otto nadal był poirytowany. – To właź i siadaj.
– Nietaktownym byłoby odmówić tak serdecznemu zaproszeniu – stwierdził Młody z sarkazmem i rozwalił się na trzyosobowym Chesterfieldzie. – Siedzę – poinformował spokojnie, choć stopa mu miarowo podrygiwała, zdradzając zniecierpliwienie. – To może teraz powiesz wreszcie, o co chodzi.
– Mamy trop. Chłopacy ze Szczecina zlokalizowali Olafa.
– Jezu! Gadaj! – Leon poderwał się, siadając w szerokim rozkroku i wsparłszy ręce na kolanach, pochylił w stronę kumpla.
– Znaleźli go w Berlinie. Gnojek zwiał z naszego terytorium.
– Są tego pewni? Cholera, wiesz, że jeżeli nie jest na naszym terenie, to już nie będzie takie łatwe.
– Ja wiem, ale czy on wie? Jest całkiem prawdopodobne, że po prostu znalazł tam metę i dlatego zwiał do Berlina. Może nie mieć zielonego pojęcia, że dla nas to problem. Powinniśmy jak najszybciej ściągnąć tu Bogusława i Marka. I zacząć działać, żeby nam drań nie uciekł gdzieś dalej.
– Pewnie! – Leon był pełen zapału. – Jadę w piątek do Bogusława. Marek też tam będzie, to pogadamy. Zobaczysz… biegusiem zjawimy się tu wszyscy, a potem ruszymy za tym parszywcem. A swoją drogą, wampir na urlopie? To są jakieś jaja. – Ta luźna uwaga dotyczyła Bogusława i jego dwóch miesięcy w Borach.
– W piątek? – zainteresował się Otto. – To już jutro.
– Cholera, fakt! Piątek już jutro!
– To jakiś problem? – Otto popatrzył na dziwnie niespokojnego Leona.
– Poniekąd. Czekaj, muszę zadzwonić.
*
Gośka wracała do domu po całym dniu uciążliwych negocjacji ze skandynawskim kontrahentem. Spojrzała na zegarek – 22:40. Miała dość. Zwłaszcza biznesowego bełkotu w języku angielskim. Weszła do bramy i otrzepała zmoczony parasol. Pogoda od kilku dni fiksowała i naprzemiennie prażyła miasto słonecznym skwarem, by potem zalać je strugami deszczu, okraszając co jakiś czas jaskrawą błyskawicą i hukiem pioruna. Zasadniczo Gośka nie miała nic przeciwko deszczowi i wyładowaniom atmosferycznym, póki nie musiała ruszać się z domu. Od dziecka ulewa i pioruny działały na nią kojąco. Chyba była pod tym względem nienormalna, bo gdy inne maluchy kuliły się przed złowieszczymi grzmotami i ponurą szarością za oknem, ona siadała na parapecie i wpatrywała się w niebo. Teraz też chętnie by tak siadła, gdyby nie parapety, które jakoś niemiłosiernie skurczyły się od tamtej pory.
Puszysta sąsiadka z drugiego piętra, otulona foliową peleryną, usiłowała wyprowadzić na spacer małego shih tzu, który kuląc się, zawzięcie szarpał smyczą, ciągnąc właścicielkę z powrotem do bramy. Jako że psy nie znoszą huków, reakcja małego czworonoga zdawała się uzasadniona, ale widać tylko Gośka rozumiała tchórzliwe stworzonko. Jego pani zaś nieugięcie parła w stronę skweru, ciągnąc naprężoną smycz, na końcu której miotał się zaparty w desperackiej pozie zwierzak.
Dziewczyna ominęła kotłującą się pod bramą dziwaczną parkę, weszła do środka i podeszła do skrzynki na listy. Jak zwykle kipiała od korespondencji. Gdyby nie to, że pod ręką nie było kosza na śmieci, z pewnością od razu pękata sterta wylądowałaby w kuble, a tak Gośka powolnie gramoliła się na trzecie piętro, po drodze sortując kolorowe papierki. Reklamówki, zaproszenia na prezentacje, oferty wyprzedaży, kupony rabatowe, menu pobliskiej pizzerii, rachunki, list… List?! List. Przyjrzała się kopercie z eleganckiej papeterii. Kto w dobie komórek i internetu pisze listy? Odwróciła kopertę i uśmiechnęła się szeroko. Nadawca – Katarzyna Rafalska. Wariatka.
Ostanie kilka stopni Gośka niemal biegła, jednocześnie przekopując torebkę w poszukiwaniu kluczy. Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, rozerwała kopertę, usiadła na kanapie i zaczęła czytać.

Bory Tucholskie – dzień? Nie pytaj – tu czas stoi w miejscu :-)
Droga Gosiu
Pewnie nieźle się uśmiałaś, biorąc kopertę do ręki. Wyobrażam sobie, co pomyślałaś: „kto pisze listy, jak są komórki i maile?”. Otóż, moja droga, nie każdy ma do nich dostęp. Tak, tak. Może Ci się to wydawać śmieszne, a jednak. Wyobraź sobie, że my tu nie mamy w ogóle zasięgu. Ale to żaden problem. Nie masz pojęcia, jak szybko człowiek zdaje sobie sprawę, że właściwie nie potrzebuje tych wszystkich cudów techniki. Wystarczy ciekawe miejsce i odpowiednie towarzystwo, a wszystko inne przestaje się liczyć. Jak widzisz, nawet papeterię kupiłam, żeby do Ciebie pisywać, gdy tylko za Tobą zatęsknię.
Pewnie będę musiała napisać też do mojej matki, bo, biedna, będzie miała zszargane nerwy, jeżeli przez najbliższe dwa miesiące nie będzie miała ode mnie żadnych wieści. Ale to już całkiem inna sprawa.
Ach, chyba jakieś banialuki wypisuję, ale jestem oczarowana, zachwycona, szczęśliwa.
Gośka, wreszcie odżywam!!! Samo to miejsce jest oszałamiające. W środku ogromnego lasu samotny dwór jak z osiemnastowiecznego romansu. Piękny, stary, drewniany z pięknymi, wielkimi izbami. No po prostu dech zapiera. A w nim facet jak marzenie. Mówię Ci – Harlequin pełną gębą :-)
Jest cudownie, wakacje super, ale poza tym… dzicz, Gośka. DZICZ!!!
Nie spodziewałam się, że to będą tak fantastyczne wakacje. Maluchy zauroczone miejscem, Bogusławem i atrakcjami (np. kucyk dla Pawełka – wyobrażasz sobie?! KUCYK!!! I kotek dla Agatki). Każde z dzieciaków ma własną, wielką sypialnię i sterty zabawek. Będę się musiała nieźle naćwiczyć, żeby je ściągnąć z końcem sierpnia do Poznania.
Trochę tu archaicznie – nie ma pralki ani zmywarki. Wszystko robię ręcznie, chociaż Bogusław stara się, jak może, żeby mi ułatwić pobyt tutaj. Pranie wozi do pralni w pobliskim miasteczku, a w zmywaniu chętnie mi pomaga.
Gośka, jest cudownie! Wiem, pisałam to już, ale mogłabym to powtarzać wciąż i wciąż.
Cholerka, nawet nie wiem, jak składnie napisać te kilka zdań, które próbuję do Ciebie skreślić. Jestem taka podekscytowana. Jak się spotkamy, to będziemy musiały nadrobić zaległości w naszych babskich pogaduszkach. Wtedy wszystko dokładnie Ci opowiem. Zwłaszcza że…
Bogusław się oświadczył !!! :-) :-) :-)
Całusy, Kaśka
P.S.
Tęsknij, a jak już nie będziesz mogła wytrzymać z tej tęsknoty (ha, ha), wrócę.

Gośka opuściła rękę z listem i niewidzący wzrok utkwiła w odległym horyzoncie gdzieś daleko poza ścianami pokoju. Tego się nie spodziewała. Już sam list był zaskoczeniem, a te rewelacje… Pokręciła głową z niedowierzaniem. Oświadczyny?! Jeszcze niedawno Kaśka była pomiataną przez zdradzającego ją męża, zahukaną kurą domową, a potem niestabilną emocjonalnie rozwódką. Kiedy więc pojawił się ten przystojniak, Gośka bała się, że będzie to płomienny, acz krótkotrwały romans. Kto by pomyślał, że takie ciacho poważnie zainteresuje się trzydziestosiedmioletnią matką dwójki dzieci? A jednak. Facetowi dobrze z oczu patrzyło, dzieciaki były przy nim szczęśliwe, a ich matka promieniała niczym wstające o poranku słońce, młodniejąc z każdym dniem. Dlatego też Gośka z całego serca kibicowała temu związkowi. Aczkolwiek… oświadczyny? A niech mnie! – pomyślała i właśnie w tym momencie donośny sygnał komórki zabrzęczał w jej torebce.
– Cholera! O tej porze? Daliby mi wreszcie spokój! – psioczyła przekonana, że upierdliwy, skandynawski kontrahent znów będzie chciał wyciągnąć ją na drinka. Absolutnie nie miała ochoty ani na drinka, ani na rozmowę z tym nachalnym facetem. Jakimkolwiek osobistym kontaktom z nim mówiła zdecydowane „nie”. Nie mogła jednak nie odebrać – to by zaszkodziło interesom firmy, a w efekcie i jej.
Podbiegła do szafki w korytarzu i przetrząsając nerwowo zawartość torebki, kombinowała, jak wywinąć się tym razem. Kiedy wreszcie wyciągnęła zawieruszony telefon… LEON – odczytała na wyświetlaczu zaskoczona. Nie przypuszczała, podając mu numer po spotkaniu w Kawce, że kiedykolwiek zadzwoni. A jednak.
– Halo! Cześć! – zawołała z przesadną ekscytacją.
– Kurczę, dziewczyno! Też się cieszę, że cię słyszę – rzucił Młody z nutą rozbawienia w głosie.
– Sorry, Leon, ale myślałam, że to ktoś inny, z kim nie mam ochoty rozmawiać, więc ogromnie się ucieszyłam, że to ty, a nie on. Stąd ten entuzjazm w moim głosie. Mam nadzieję, że nic głupiego sobie nie pomyślałeś? – zaczęła się asekurować Gośka.
– A co na przykład? – dociekał wciąż rozbawiony.
– No nie wiem… że czekam na twój telefon czy coś.
– A powinienem? – Znów niepokojąca nuta w głosie.
– Nie, no absolutnie nie.
– Oj, dziewczyno, dziewczyno! Chyba powinniśmy omówić to w cztery oczy – ciągnął Leon, bawiąc się niezręcznością, w którą Gośka pogrążała się z każdym kolejnym słowem.
– Nie, no wiesz… – Zawiesiła głos zupełnie skołowana. Cholera! Jak do tego doszło? Chyba jestem naprawdę wykończona, skoro jeden telefon od zabójczo przystojnego chłopaka tak mnie rozkojarzył.
– Dobra, Gośka, dajmy już spokój tej grze wstępnej – zakpił. – Nie będę cię dłużej dręczył. Dzwonię, bo mam dla ciebie zaproszenie do Borów na weekend.
– Naprawdę?! Jakie zaproszenie?
– Byłem przez kilka dni u Bogusława i Kaśki. Jak wyjeżdżałem, to poprosili, żebym do ciebie zadzwonił i w ich imieniu zaprosił do nich na najbliższy weekend. Wiesz, oni tam nie mają zasięgu, więc nie mogą zaprosić cię osobiście, dlatego ja dzwonię.
– Wiem, właśnie skończyłam czytać list od Kaśki – zawołała Gośka podekscytowana. – A niech mnie, to super! Naprawdę mam do nich przyjechać? Dzięki, że zadzwoniłeś. Pewnie, że się wybiorę. Muszę się tylko zorientować, jak tam dojechać, ale to chyba sobie w necie znajdę. Jakiś autobus tam chyba dojeżdża, co?
– Kobiety, kobiety! Czy wy zawsze musicie tyle kombinować? Jaki autobus, Gośka…?
– Nie ma? – strapiła się. – To jak tam dotrzeć?
– Daj dokończyć. – Westchnął ciężko niczym sfrustrowany mąż czy rodzic. – Przyjadę po ciebie w piątek, koło dwudziestej drugiej. Bądź gotowa.
– Czekaj, Leon. Piątek to już jutro.
– No, wiem. Myślisz, że nie znam dni tygodnia?
– Nie, no nie o to chodzi. Po prostu to diabelnie mało czasu. Może lepiej w sobotę rano? – zasugerowała niepewnie. – Poza tym za dnia jest lepsza widoczność, łatwiej się pojedzie.
– Gośka, ile czasu potrzebujesz, żeby spakować torbę? Nie zdążysz do jutra wieczora? Nie wierzę. A ja niestety nie mogę w sobotę rano. Muszę wtedy być już z powrotem w Poznaniu.
– Nie… zaraz, Leon… – zaczęła oponować. – Skoro masz jechać tylko po to, żeby mnie zawieźć, to ja nie mogę cię fatygować. Absolutnie nie ma mowy, żebyś przeze mnie zarywał noc, a potem jeszcze wracał do Poznania. Nie ma mowy! – powtórzyła stanowczo.
– Żaden problem. Bądź gotowa jutro, a resztą się nie martw. Pomyślimy potem, jak mogłabyś mi się odwdzięczyć – zaśmiał się Młody zalotnie, a dwuznaczność w jego głosie zdawała się wiele obiecywać.
Oj, chłopcze, żebyś wiedział, jak bardzo chciałabym ci się odwdzięczyć – zachichotała bezwstydnie Gosina podświadomość.
– Hej! Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele – obruszyła się Gośka teatralnie, nie dopuszczając podświadomości do głosu.
– Zbyt wiele? – znów się zaśmiał. – Pewnie, że nie. To cześć, do jutra. A… i Gośka… nie odbieraj od tego palanta, z którym nie masz ochoty gadać.

Rozłączył się, nim oniemiała zdążyła się z nim pożegnać.

2 komentarze:

  1. Dziekuje za kolejny fragment dalszego ciągu przygód polskich wampirów Po rewelacyjnej pierwszej czesci bylam ciekawa dalszych losow Leona i nie zawiodlam się Piszesz bardzo starannie a opisy dają mozliwośc zobaczenia tego oczami wyobraźni Zachowujesz ciągłośc wydarzeń wprowadzajac jednoczesnie nowe fakty Punkt widzenia Leona jego rozterki i bronienie sie przed uczuciem jest z góry skazane na porażke widac że nie znał Ciebie - autorki ,która pewno nie da mu mozliwosci ucieczki jednoczesnie rzucajac klody pod nogi zeby nie było mu za latwo Dialogi Gośki z rozumem bezcenne Jeszcze raz dzieki blanka

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie jest dowiedzieć się co u starych znajomych, ciekawa jestem jak to z tym ślubem będzie i czy Kaśka też będzie wampirem. Gośka podoba mi się , jest przebojowa i równa z niej babka. A Leon niech walczy z uczuciem, gdyby zaprosił dziewczynę do siebie to chałupa by go nie straszyła. Ale tak na serio to bardzo mi się podoba drugi tom, a przynajmniej te dwa pierwsze rozdziały. Oby tak dalej. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i niedługo będę mogła czytać następny rozdział. Pozdrawiam serdecznie, Meg

    OdpowiedzUsuń