Choć dziś nie czwartek, wrzucam kolejny rozdział mojego pisania.
Nie mogę obiecać, że będę się tu często produkować, bo Nocne pióro powstało, by na nim publikować moją twórczość, a nie oddawać się blogerskiej pasji, jednak gdy mi coś wpadnie do głowy czy w oko ;) od razu się tym z Wami podzielę - jak zawsze. Dziś wpadło mi do głowy, by podzielić się kolejnym rozdziałem Cieni.
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Rozdział 2
Prowadząc czarną
Q-siódemkę, Leon zmierzał w stronę Poznania. Właśnie opuścił gościnne domostwo
Bogusława i jedynie nieunikniony świt go ponaglał.
Ciemną szosę oświetlały
samochodowe reflektory, niebo było gwieździste, a rosnący na pełnię księżyc
wróżył piękną pogodę. Poza jadącym niespiesznie autem nic nie zakłócało
senności nocy, aczkolwiek spokojna jazda kłóciła się z żywiołową osobowością
Młodego i dynamicznym duchem Audi. Rytmiczne „We Will Rock You” Queenu donośnie
rozbrzmiewając z głośników, sprawiło, że Leon zaczął miarowo postukiwać palcami
o kierownicę w takt powtarzalnych dźwięków. Młody wampir westchnął, patrząc z
zachwytem w granatową głębię nieba, którą rozświetlały setki migoczących
drobinek i niczym diamenty na delikatnej tkaninie przykuwały wzrok, połyskując
kusząco. Uśmiechnął się enigmatycznie – diamenty i wykwintna pokusa były mu
wyjątkowo bliskie. Odkąd sięgał pamięcią, błyskotki pociągały go jak nic
innego; dla dziecka zrodzonego w skrajnej nędzy były niekwestionowanym symbolem
lepszego świata. Kosztowności też określiły jego los, gdy zaatakował go
wampir-szaleniec, a dziś, jako właścicielowi sieci jubilerskiej „Adamski
Bijoux”, zapewniały luksus.
Kiedy, zakotwiczywszy w
królestwie Ziem Zachodnich, poczuł się bezpiecznie, decyzja o pozostaniu w
branży i rozwinięciu biznesowych skrzydeł okazała się strzałem w dziesiątkę.
Dziś jego manufaktury i salony jubilerskie przynosiły krociowe dochody, a
stylizowane logo „AB” widniało w większości galerii w kraju, Europie, a nawet
za oceanem. Zgromadzony za ludzkiego życia kapitał, zasilony sporą dotacją od
monarchy, pozwolił stworzyć jubilerskie imperium i choć niemały procent dochodu
Leon odprowadzał do kasy Dworu, wciąż pomnażał swój majątek. Nie kwestionował
procentowego rozliczania się z władcą, bo w Mrocznym Świecie prawo stanowiło
jasno – żadnych podatków czy bezpośrednich form finansowania Dworów, za to
królowie mieli udziały niemal we wszystkich przedsięwzięciach biznesowych swych
poddanych. Chwalimir zarabiał więc nie tylko na imperium Leona, ale i na
reszcie interesów, w które zainwestował, w tym na luksusowym spa Margo Wik czy
taksówkowej korporacji będącej współwłasnością Bogusława Zborskiego.
Bogusław Zborski
(najbliższy przyjaciel Leona) był ponadtysiącletnim wampirem, który jeszcze
kilka miesięcy temu wiódł równie beztroskie życie jak on. Odkąd jednak spotykał
się z ludzką kobietą, wszystko uległo zmianie. Choć trzeba przyznać, że słowo
„spotykał” było kolosalnym niedomówieniem – stary wampir po prostu oszalał na
jej punkcie. Na dodatek niewiasta aportem wniosła do związku dzieci, które go
ubóstwiały. Zatem osamotniony przez wieki facet zaczął pławić się w rodzinnym
szczęściu niczym duszący się karp wpuszczony do stawu z klarowną wodą. Kobieta
też zdawała się przy nim rozkwitać. Owładnięci gwałtowną miłością niedawno
zawarli więź, łącząc się absolutnie nierozerwalnym węzłem. Coś takiego było w
tej wampirzej więzi, że nieodwracalnie zaślepiała partnerów. Tak więc
zaślepiony swym szczęściem Bogusław (vel Sławek) wraz ze swoją zaślepioną
ludzką partnerką Kaśką i dzieciakami zaszył się na najbliższe miesiące w leśnej
głuszy Borów Tucholskich, spędzając wakacje jak prawdziwa szczęśliwa rodzinka.
Drogę z Borów do Poznania
Leon mógłby przejechać z zamkniętymi oczami, bo przemierzył ją dziesiątki razy,
dziś jednak skupiał się na trasie, chcąc tym samym oderwać myśli od czekającego
go zadania. „Następnym razem przywieź Gośkę” powiedziała, żegnając go Kaśka.
Mało tego – miał jeszcze osobiście do niej zadzwonić, by przekazać zaproszenie.
Ktoś spyta „co w tym złego?”, wszak żaden problem zawieźć do głuszy
przyjaciółkę życiowej partnerki przyjaciela, czy do dziewczyny zadzwonić. Może
i tak, ale Gośka była niesamowitą laską, która zaprzątała jego myśli już od
kilku miesięcy. I tylko diabelnie silna „silna wola” Młodego sprawiała, że
wciąż opierał się pokusie nawiązania z nią bliższej znajomości.
Gośkę poznał pewnego
wieczoru, gdy z Markiem towarzyszyli randce Bogusława. Jak na ironię Kaśka też
się wtedy asekurowała. Oni obstawiali Sławka, bo szaleniec Olaf tylko czekał na
kolejną okazję, by skrócić któregoś z nieumarłych o głowę, a ludzkiego partnera
wypatroszyć niczym świątecznego królika. Ale dlaczego Kaśka się obstawiała? Do
dziś zachodził w głowę. Kto zrozumie
kobiety? – westchnął w duchu Młody. Tak czy owak, przyprowadziła ze sobą tę
olśniewającą istotę, która nawet w dżinsach i czarnym golfie wyglądała niczym
bogini. Weszła do Kawki i rzuciła mu przelotne spojrzenie, a Leon o mało nie
dostał ataku serca. Gdyby nie fakt, iż od blisko stu lat był nieumarłym, z pewnością
padłby „martwym trupem”. Ale i on zrobił na niej wrażenie. Przyglądała mu się
przez chwilę z tym wyrazem całkowitego oniemienia właściwym kobietom, które
miały szczęście, a może pecha, napotkać go na swojej drodze. Choć, trzeba
przyznać, bardzo szybko otrząsnęła się i zajęła lekturą. A potem? Potem było
już tylko lepiej. Po pierwsze, okazało się, że jest przyjaciółką wybranki
Sławka. Po drugie, witając się, poczuł iskrę przyciągania, która przemknęła
pomiędzy ich dłońmi. A po trzecie, dziewczyna była miła, zabawna, inteligentna
i… uwielbiała wampiry. Gdy odwoził ją do domu, nie kokietowała go; była pod
wrażeniem, fakt, ale w przeciwieństwie do innych kobiet zachowywała dystans.
Chwilkę rozmawiali, raczej o jej pracy, a potem pożegnała się i obdarzając go
niewinnym uśmiechem, wysiadła. I jak tu
nie pokusić się o podbój? – zastanawiał się Leon nie raz. Niemniej
utrzymanie status quo z pewnością było bezpieczniejsze niż kompletnie
niepotrzebny mu związek z ludzką kobietą. Jednak, co tu dużo gadać, nakazy
rozumu nakazami, a głupie serce i tak wywijało szalone salta na każde
wspomnienie jej imienia.
Dobra… – przemknęło mu przez myśl; na ten moment ma jeszcze prawie tydzień.
Wszystko spokojnie przetrawi i przygotuje się na karkołomną okoliczność pod
tytułem „osobisty kontakt z Gośką”.
Nie zamierzał zajeżdżać
dziś do rezydencji. Od czasu do czasu
trzeba pomieszkać u siebie – zdecydował i przekroczywszy rogatki miasta,
skręcił w stronę Pokrzywna. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio tam
zaglądał.
Kilka lat temu zdecydował
się na budowę. Zatrudnił renomowanego architekta i projektanta oraz
horrendalnie drogie ekipy wykonawcze i zlecił budowę domu. Konsultował
szczegóły, wytykał niedopatrzenia – był niczym pies tropiciel, ale przecież
właśnie realizował największe marzenie samotnego dzieciaka z warszawskiej
ulicy. W końcu dom stanął w swej przesadnie kosztownej okazałości, tylko że
Leon nie miał już do niego serca. Zgrzeszyłby, mówiąc, że okazał się
rozczarowaniem, ale jednak… Pod każdym względem doskonały, nie miał tej jednej
istotnej cechy, która tworzy dom – nie miał w sobie ciepła. Dlatego Leon nadal
zajmował niewielki domek w rezydencji, a jego super chata stała pusta,
doglądana jedynie przez zaufaną sprzątaczkę. Niemniej dziś miał mętlik w głowie
i potrzebował odmiany.
Wąską, nieciekawą ulicą
podjechał pod posesję. Stalowa brama otworzyła się automatycznie i Audi
wtoczyło się do środka, gdzie za wysokim murem stał długi, parterowy bungalow z
płaskim dachem, ogromem przeszkleń i dużą bramą garażu, która uniosła się za
naciśnięciem pilota, a czujniki ruchu zapaliły światła wewnątrz.
Leon zaparkował zakurzone
Audi obok nienagannie czystych aut i wyłączył silnik. Jaskrawe światło odbijało
się od śnieżnobiałych ścian garażu, drażniąc wzrok, oparł więc głowę o zagłówek
i na chwilę przymknął powieki. Postanowił wpuścić pustkę do swojego umysłu.
Trudne? Jak diabli! Zwłaszcza gdy słowo „Gośka” kołatało do świadomości
nachalnie i donośnie. Ale nie zamierzał się ugiąć. Wytrwa do ostatniej chwili –
do czwartku, może nawet piątku, nim do niej zadzwoni.
Wewnętrznymi schodami
przeszedł do holu, a dalej do przesadnie dużego salonu ze skąpym umeblowaniem
oraz ścianą okien, za którymi puszyła się wyrafinowana zieleń. Zapalił światło
i powiódł wzrokiem po rozległej przestrzeni. Dom był martwy – ani jednego
osobistego akcentu. Chcesz mieć wyszukane wnętrze, zapomnij o przytulności –
wpuszczając do domu gościa od dizajnu, decydujesz się na życie w bezosobowym,
zimnym, obcym miejscu. Fuj!
Leon wyciągnął komórkę,
usiadł na kanapie i przerzuciwszy książkę adresową, wybrał numer.
– Chłopie, nie masz
litości? – wyjęczał po szóstym sygnale Marek zaspanym głosem, tłumiąc
ziewnięcie.
– Wiem, sorki, ale
musiałem z kimś pogadać.
– I musiałeś wybrać
jedynego człowieka, z którym się zadajesz? Ja o tej porze śpię! Zazwyczaj –
uściślił łowca. – Chyba że przebywam z wami, to wtedy faktycznie… zegar mi
szwankuje. Ale teraz jestem u siebie i próbuję żyć po ludzku. Możesz to
uszanować?
Leon spojrzał na zegar –
4:17, za czterdzieści minut wzejdzie słońce. Szlag by…! Nie pomyślał, że może go obudzić.
– No nie, nie musiałem.
Mogłem zadzwonić do Bogusława… gdyby w tej parszywej głuszy miał zasięg, ale
nie ma. A gdyby tam był zasięg, nie potrzebowałbym teraz pogadać. – Młody
niemal syczał do słuchawki.
– Jezu, Leon, to ja
jestem ten zaspany – obruszył się Marek. – Więc gadaj do rzeczy, bo jak na
razie kompletnie nie łapię, w czym rzecz.
– Wiem, kurde, stary.
Wiem. Ale muszę jakoś dotrwać do najbliższego piątku, a to będzie cholernie
trudne.
– Coś ci grozi?! – Marek
się ożywił.
– Nie, spokojnie, nic mi
nie grozi. Mam tylko mętlik w głowie i nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
– Młoody, ty nie wiesz,
jak sobie z czymś poradzić? To ja z pewnością ci w tym nie pomogę. Wiesz,
jestem kiepski w zawiłościach emocjonalnych. Nieskomplikowany ze mnie gość,
rozterki są mi obce.
W rzeczy samej, Leon
umiał radzić sobie w kryzysowych sytuacjach jak mało kto, więc i tym razem da
radę. Po prostu wybije sobie tego kociaka z głowy raz na zawsze. Ale najpierw
musiał logicznie wybrnąć z niefortunnego telefonu do Marka.
– Nieskomplikowany gość…
masz rację – podchwycił. – Dlatego lubię z tobą pogadać. A że byłem u Bogusława
przez kilka dni to tym bardziej jakoś cicho mi teraz w domu. No… nie wiem sam,
o co mi właściwie chodziło, że zadzwoniłem. Sorki, Marek, jeszcze raz
przepraszam. Chyba po prostu brakuje mi naszych pogawędek.
– Wiesz, że mnie też ich
brakuje? – przyznał łowca. – Trzeba będzie zorganizować jakieś spotkanko. Może
w przyszły weekend, co ty na to?
– W przyszły weekend wiozę
Gośkę, wiesz, tę przyjaciółkę Kaśki, do głuszy, żeby się dziewczyny mogły
spotkać. Kaśka taka odseparowana od świata… podobno strasznie potrzebuje
kontaktów z ludźmi – powiedział Leon nieco niechętnie; znowu wracali do tego
przeklętego, przyszłego weekendu.
– To skoro wszyscy tam
będziecie, może też się zjawię? Co myślisz?
– Niezły pomysł. Tylko ja
chyba będę musiał jeszcze tej samej nocy wracać – asekurował się Młody. –
Zobaczymy. Ale, tak czy siak, twój przyjazd tam to doskonały pomysł. Dobra,
Marek, wracaj do łóżka, a ja pokręcę się po moim wielkim, pustym domu, zanim
mnie sen zmorzy.
Przetrwanie tygodnia
okazało się łatwiejsze, niż Leon sądził. Na Chybach kipiało od spraw do
załatwienia, a że Bogusław przez najbliższe dwa miesiące zamierzał pławić się w
wakacyjnym szczęściu ze swoją rodzinką, a i Marek zaszył się w swojej leśnej
chałupie, większość ich obowiązków spadła na Młodego. Wprawdzie był jeszcze
Otto – wiekowy wampir, który zjawił się na ziemiach polskich wraz z Krzyżakami
i za sprawą Chwalimira pozostał tu po dziś dzień – ale Otto był zawalony robotą
właściwą pierwszemu doradcy króla, na dodatek króla-protektora; krótko mówiąc,
miał fuchę na dwa pełne etaty.
W czwartkowy wieczór Leon
wstał zbyt wcześnie, więc czekając, aż uciążliwe słońce złoży swą niezmordowaną
głowę za odległym horyzontem, wziął niespieszny prysznic, posilił się z
dizajnerskiej szklanki (z zielonego lanego szkła na grubej białej stopce), a
potem odpalił telewizor i zaczął przerzucać kanały. Głośny sygnał komórki
poderwał go z fotela, choć miał ją pod ręką. Cóż – odruch.
– Halo! – burknął.
– Leon? Przyjeżdżaj do
rezydencji. Jest sprawa, której chyba nie powinniśmy odkładać. A właściwie
dlaczego nie jesteś tu, na miejscu? – Otto zdawał się zniecierpliwiony. – Gdzie
ty się właściwie szwendasz ostatnio?
– Jestem u siebie, bo co?
Czasem muszę tu trochę pomieszkać.
– Dobra. Nieważne. Po
prostu ładuj tyłek do samochodu i przyjeżdżaj.
– Co się dzieje?
Nie usłyszał odpowiedzi.
Otto się rozłączył, a w telefonie odpowiedziała mu cisza.
– Okej, mam jechać, to jadę. Nie ma sprawy,
dobry, stary Leon zawsze na posterunku – marudził Młody, wchodząc do garażu.
Gdy dojeżdżał do
rezydencji, nad Chybami rozpętała się burza. Niebo przeszywały błyskawice, a
grzmoty niosły się dalekim echem, odbijając o pobliskie jezioro. Na wjeździe
brama z monitoringiem, a kawałek za nią garaż, który za naciśnięciem pilotowego
przycisku gościnnie rozpostarł swe podwoje. Leon wprowadził Q7 do środka, a
potem chyląc się przed kroplami deszczu, przebiegł do pałacu.
– Co jest?! – zawołał,
stanąwszy w drzwiach gabinetu, otrzepując się z wilgoci. – Nie możesz ze mną
normalnie porozmawiać. Rzucasz mi rozkazy przez telefon jak jakiś zafajdany
generał na linii frontowej. Co jest grane?!
– Skończyłeś marudzić? –
Otto nadal był poirytowany. – To właź i siadaj.
– Nietaktownym byłoby
odmówić tak serdecznemu zaproszeniu – stwierdził Młody z sarkazmem i rozwalił
się na trzyosobowym Chesterfieldzie. – Siedzę – poinformował spokojnie, choć
stopa mu miarowo podrygiwała, zdradzając zniecierpliwienie. – To może teraz
powiesz wreszcie, o co chodzi.
– Mamy trop. Chłopacy ze
Szczecina zlokalizowali Olafa.
– Jezu! Gadaj! – Leon
poderwał się, siadając w szerokim rozkroku i wsparłszy ręce na kolanach,
pochylił w stronę kumpla.
– Znaleźli go w Berlinie.
Gnojek zwiał z naszego terytorium.
– Są tego pewni? Cholera,
wiesz, że jeżeli nie jest na naszym terenie, to już nie będzie takie łatwe.
– Ja wiem, ale czy on
wie? Jest całkiem prawdopodobne, że po prostu znalazł tam metę i dlatego zwiał
do Berlina. Może nie mieć zielonego pojęcia, że dla nas to problem. Powinniśmy
jak najszybciej ściągnąć tu Bogusława i Marka. I zacząć działać, żeby nam drań
nie uciekł gdzieś dalej.
– Pewnie! – Leon był
pełen zapału. – Jadę w piątek do Bogusława. Marek też tam będzie, to pogadamy.
Zobaczysz… biegusiem zjawimy się tu wszyscy, a potem ruszymy za tym parszywcem.
A swoją drogą, wampir na urlopie? To są jakieś jaja. – Ta luźna uwaga dotyczyła
Bogusława i jego dwóch miesięcy w Borach.
– W piątek? –
zainteresował się Otto. – To już jutro.
– Cholera, fakt! Piątek
już jutro!
– To jakiś problem? –
Otto popatrzył na dziwnie niespokojnego Leona.
– Poniekąd. Czekaj, muszę
zadzwonić.
*
Gośka wracała do domu po
całym dniu uciążliwych negocjacji ze skandynawskim kontrahentem. Spojrzała na
zegarek – 22:40. Miała dość. Zwłaszcza biznesowego bełkotu w języku angielskim.
Weszła do bramy i otrzepała zmoczony parasol. Pogoda od kilku dni fiksowała i
naprzemiennie prażyła miasto słonecznym skwarem, by potem zalać je strugami
deszczu, okraszając co jakiś czas jaskrawą błyskawicą i hukiem pioruna.
Zasadniczo Gośka nie miała nic przeciwko deszczowi i wyładowaniom
atmosferycznym, póki nie musiała ruszać się z domu. Od dziecka ulewa i pioruny
działały na nią kojąco. Chyba była pod tym względem nienormalna, bo gdy inne
maluchy kuliły się przed złowieszczymi grzmotami i ponurą szarością za oknem,
ona siadała na parapecie i wpatrywała się w niebo. Teraz też chętnie by tak
siadła, gdyby nie parapety, które jakoś niemiłosiernie skurczyły się od tamtej
pory.
Puszysta sąsiadka z
drugiego piętra, otulona foliową peleryną, usiłowała wyprowadzić na spacer
małego shih tzu, który kuląc się, zawzięcie szarpał smyczą, ciągnąc
właścicielkę z powrotem do bramy. Jako że psy nie znoszą huków, reakcja małego
czworonoga zdawała się uzasadniona, ale widać tylko Gośka rozumiała tchórzliwe
stworzonko. Jego pani zaś nieugięcie parła w stronę skweru, ciągnąc naprężoną
smycz, na końcu której miotał się zaparty w desperackiej pozie zwierzak.
Dziewczyna ominęła
kotłującą się pod bramą dziwaczną parkę, weszła do środka i podeszła do
skrzynki na listy. Jak zwykle kipiała od korespondencji. Gdyby nie to, że pod
ręką nie było kosza na śmieci, z pewnością od razu pękata sterta wylądowałaby w
kuble, a tak Gośka powolnie gramoliła się na trzecie piętro, po drodze sortując
kolorowe papierki. Reklamówki, zaproszenia na prezentacje, oferty wyprzedaży,
kupony rabatowe, menu pobliskiej pizzerii, rachunki, list… List?! List. Przyjrzała się kopercie z eleganckiej papeterii. Kto w dobie komórek i internetu pisze listy?
Odwróciła kopertę i uśmiechnęła się szeroko. Nadawca – Katarzyna Rafalska. Wariatka.
Ostanie kilka stopni
Gośka niemal biegła, jednocześnie przekopując torebkę w poszukiwaniu kluczy.
Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, rozerwała kopertę, usiadła na kanapie i
zaczęła czytać.
Bory Tucholskie – dzień? Nie pytaj – tu czas stoi w
miejscu :-)
Droga Gosiu
Pewnie nieźle się uśmiałaś, biorąc kopertę do ręki. Wyobrażam
sobie, co pomyślałaś: „kto pisze listy, jak są komórki i maile?”. Otóż, moja
droga, nie każdy ma do nich dostęp. Tak, tak. Może Ci się to wydawać śmieszne,
a jednak. Wyobraź sobie, że my tu nie mamy w ogóle zasięgu. Ale to żaden
problem. Nie masz pojęcia, jak szybko człowiek zdaje sobie sprawę, że właściwie
nie potrzebuje tych wszystkich cudów techniki. Wystarczy ciekawe miejsce i
odpowiednie towarzystwo, a wszystko inne przestaje się liczyć. Jak widzisz,
nawet papeterię kupiłam, żeby do Ciebie pisywać, gdy tylko za Tobą zatęsknię.
Pewnie będę musiała napisać też do mojej matki, bo, biedna,
będzie miała zszargane nerwy, jeżeli przez najbliższe dwa miesiące nie będzie
miała ode mnie żadnych wieści. Ale to już całkiem inna sprawa.
Ach, chyba jakieś banialuki wypisuję, ale jestem oczarowana,
zachwycona, szczęśliwa.
Gośka, wreszcie odżywam!!! Samo to miejsce jest
oszałamiające. W środku ogromnego lasu samotny dwór jak z osiemnastowiecznego
romansu. Piękny, stary, drewniany z pięknymi, wielkimi izbami. No po prostu
dech zapiera. A w nim facet jak marzenie. Mówię Ci – Harlequin pełną gębą :-)
Jest cudownie, wakacje super, ale poza tym… dzicz, Gośka.
DZICZ!!!
Nie spodziewałam się, że to będą tak fantastyczne wakacje.
Maluchy zauroczone miejscem, Bogusławem i atrakcjami (np. kucyk dla Pawełka –
wyobrażasz sobie?! KUCYK!!! I kotek dla Agatki). Każde z dzieciaków ma własną,
wielką sypialnię i sterty zabawek. Będę się musiała nieźle naćwiczyć, żeby je
ściągnąć z końcem sierpnia do Poznania.
Trochę tu archaicznie – nie ma pralki ani zmywarki. Wszystko
robię ręcznie, chociaż Bogusław stara się, jak może, żeby mi ułatwić pobyt
tutaj. Pranie wozi do pralni w pobliskim miasteczku, a w zmywaniu chętnie mi
pomaga.
Gośka, jest cudownie! Wiem, pisałam to już, ale mogłabym to
powtarzać wciąż i wciąż.
Cholerka, nawet nie wiem, jak składnie napisać te kilka zdań,
które próbuję do Ciebie skreślić. Jestem taka podekscytowana. Jak się spotkamy,
to będziemy musiały nadrobić zaległości w naszych babskich pogaduszkach. Wtedy
wszystko dokładnie Ci opowiem. Zwłaszcza że…
Bogusław się oświadczył !!! :-) :-) :-)
Całusy, Kaśka
P.S.
Tęsknij, a jak już nie będziesz mogła wytrzymać z tej
tęsknoty (ha, ha), wrócę.
Gośka opuściła rękę z
listem i niewidzący wzrok utkwiła w odległym horyzoncie gdzieś daleko poza
ścianami pokoju. Tego się nie spodziewała. Już sam list był zaskoczeniem, a te
rewelacje… Pokręciła głową z niedowierzaniem. Oświadczyny?! Jeszcze niedawno Kaśka była pomiataną przez
zdradzającego ją męża, zahukaną kurą domową, a potem niestabilną emocjonalnie
rozwódką. Kiedy więc pojawił się ten przystojniak, Gośka bała się, że będzie to
płomienny, acz krótkotrwały romans. Kto by pomyślał, że takie ciacho poważnie
zainteresuje się trzydziestosiedmioletnią matką dwójki dzieci? A jednak.
Facetowi dobrze z oczu patrzyło, dzieciaki były przy nim szczęśliwe, a ich
matka promieniała niczym wstające o poranku słońce, młodniejąc z każdym dniem.
Dlatego też Gośka z całego serca kibicowała temu związkowi. Aczkolwiek… oświadczyny? A niech mnie! –
pomyślała i właśnie w tym momencie donośny sygnał komórki zabrzęczał w jej torebce.
– Cholera! O tej porze?
Daliby mi wreszcie spokój! – psioczyła przekonana, że upierdliwy, skandynawski
kontrahent znów będzie chciał wyciągnąć ją na drinka. Absolutnie nie miała
ochoty ani na drinka, ani na rozmowę z tym nachalnym facetem. Jakimkolwiek
osobistym kontaktom z nim mówiła zdecydowane „nie”. Nie mogła jednak nie
odebrać – to by zaszkodziło interesom firmy, a w efekcie i jej.
Podbiegła do szafki w
korytarzu i przetrząsając nerwowo zawartość torebki, kombinowała, jak wywinąć
się tym razem. Kiedy wreszcie wyciągnęła zawieruszony telefon… LEON – odczytała na wyświetlaczu
zaskoczona. Nie przypuszczała, podając mu numer po spotkaniu w Kawce, że
kiedykolwiek zadzwoni. A jednak.
– Halo! Cześć! – zawołała
z przesadną ekscytacją.
– Kurczę, dziewczyno! Też
się cieszę, że cię słyszę – rzucił Młody z nutą rozbawienia w głosie.
– Sorry, Leon, ale
myślałam, że to ktoś inny, z kim nie mam ochoty rozmawiać, więc ogromnie się
ucieszyłam, że to ty, a nie on. Stąd ten entuzjazm w moim głosie. Mam nadzieję,
że nic głupiego sobie nie pomyślałeś? – zaczęła się asekurować Gośka.
– A co na przykład? –
dociekał wciąż rozbawiony.
– No nie wiem… że czekam
na twój telefon czy coś.
– A powinienem? – Znów
niepokojąca nuta w głosie.
– Nie, no absolutnie nie.
– Oj, dziewczyno,
dziewczyno! Chyba powinniśmy omówić to w cztery oczy – ciągnął Leon, bawiąc się
niezręcznością, w którą Gośka pogrążała się z każdym kolejnym słowem.
– Nie, no wiesz… –
Zawiesiła głos zupełnie skołowana. Cholera!
Jak do tego doszło? Chyba jestem naprawdę wykończona, skoro jeden telefon od
zabójczo przystojnego chłopaka tak mnie rozkojarzył.
– Dobra, Gośka, dajmy już
spokój tej grze wstępnej – zakpił. – Nie będę cię dłużej dręczył. Dzwonię, bo
mam dla ciebie zaproszenie do Borów na weekend.
– Naprawdę?! Jakie
zaproszenie?
– Byłem przez kilka dni u
Bogusława i Kaśki. Jak wyjeżdżałem, to poprosili, żebym do ciebie zadzwonił i w
ich imieniu zaprosił do nich na najbliższy weekend. Wiesz, oni tam nie mają
zasięgu, więc nie mogą zaprosić cię osobiście, dlatego ja dzwonię.
– Wiem, właśnie
skończyłam czytać list od Kaśki – zawołała Gośka podekscytowana. – A niech
mnie, to super! Naprawdę mam do nich przyjechać? Dzięki, że zadzwoniłeś.
Pewnie, że się wybiorę. Muszę się tylko zorientować, jak tam dojechać, ale to chyba
sobie w necie znajdę. Jakiś autobus tam chyba dojeżdża, co?
– Kobiety, kobiety! Czy
wy zawsze musicie tyle kombinować? Jaki autobus, Gośka…?
– Nie ma? – strapiła się.
– To jak tam dotrzeć?
– Daj dokończyć. –
Westchnął ciężko niczym sfrustrowany mąż czy rodzic. – Przyjadę po ciebie w
piątek, koło dwudziestej drugiej. Bądź gotowa.
– Czekaj, Leon. Piątek to
już jutro.
– No, wiem. Myślisz, że
nie znam dni tygodnia?
– Nie, no nie o to
chodzi. Po prostu to diabelnie mało czasu. Może lepiej w sobotę rano? – zasugerowała
niepewnie. – Poza tym za dnia jest lepsza widoczność, łatwiej się pojedzie.
– Gośka, ile czasu
potrzebujesz, żeby spakować torbę? Nie zdążysz do jutra wieczora? Nie wierzę. A
ja niestety nie mogę w sobotę rano. Muszę wtedy być już z powrotem w Poznaniu.
– Nie… zaraz, Leon… –
zaczęła oponować. – Skoro masz jechać tylko po to, żeby mnie zawieźć, to ja nie
mogę cię fatygować. Absolutnie nie ma mowy, żebyś przeze mnie zarywał noc, a
potem jeszcze wracał do Poznania. Nie ma mowy! – powtórzyła stanowczo.
– Żaden problem. Bądź
gotowa jutro, a resztą się nie martw. Pomyślimy potem, jak mogłabyś mi się
odwdzięczyć – zaśmiał się Młody zalotnie, a dwuznaczność w jego głosie zdawała
się wiele obiecywać.
Oj, chłopcze, żebyś wiedział, jak bardzo chciałabym ci się
odwdzięczyć – zachichotała
bezwstydnie Gosina podświadomość.
– Hej! Nie wyobrażaj
sobie zbyt wiele – obruszyła się Gośka teatralnie, nie dopuszczając
podświadomości do głosu.
– Zbyt wiele? – znów się
zaśmiał. – Pewnie, że nie. To cześć, do jutra. A… i Gośka… nie odbieraj od tego
palanta, z którym nie masz ochoty gadać.
Rozłączył się, nim
oniemiała zdążyła się z nim pożegnać.
Dziekuje za kolejny fragment dalszego ciągu przygód polskich wampirów Po rewelacyjnej pierwszej czesci bylam ciekawa dalszych losow Leona i nie zawiodlam się Piszesz bardzo starannie a opisy dają mozliwośc zobaczenia tego oczami wyobraźni Zachowujesz ciągłośc wydarzeń wprowadzajac jednoczesnie nowe fakty Punkt widzenia Leona jego rozterki i bronienie sie przed uczuciem jest z góry skazane na porażke widac że nie znał Ciebie - autorki ,która pewno nie da mu mozliwosci ucieczki jednoczesnie rzucajac klody pod nogi zeby nie było mu za latwo Dialogi Gośki z rozumem bezcenne Jeszcze raz dzieki blanka
OdpowiedzUsuńFajnie jest dowiedzieć się co u starych znajomych, ciekawa jestem jak to z tym ślubem będzie i czy Kaśka też będzie wampirem. Gośka podoba mi się , jest przebojowa i równa z niej babka. A Leon niech walczy z uczuciem, gdyby zaprosił dziewczynę do siebie to chałupa by go nie straszyła. Ale tak na serio to bardzo mi się podoba drugi tom, a przynajmniej te dwa pierwsze rozdziały. Oby tak dalej. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i niedługo będę mogła czytać następny rozdział. Pozdrawiam serdecznie, Meg
OdpowiedzUsuń