poniedziałek, 15 czerwca 2015

Tajemnice - rozdział 11


Zapraszam :) !!!

Rozdział 11


Choć były to ostatnie dni listopada, to można powiedzieć, że po kilku dniach wahania, był on znów w pełnym rozkwicie. Jakby pomylił pory roku, racząc mieszkańców stolicy Wielkopolski przyjazną aurą i słonecznymi promieniami prawie każdego dnia. A jednak święta Bożego Narodzenia nadciągały siedmiomilowymi krokami i mimo tej pogodowej anomalii czuło się na plecach oddech gwiazdkowej gorączki.
W tym roku Kaśka postanowiła wcześniej zadbać o należyte zapełnienie gwiazdorowegoworka, chętnie więc wybrała się z Gośką do galerii Malta, by rozejrzeć się w ofercie tamtejszych sklepów. W razie niepowodzenia będzie miała jeszcze sporo grudnia, żeby uporać się z problemem.
Nie przepadała za zakupami w galeriach i wielkich centrach handlowych. Zazwyczaj wracała z nich wyczerpana i z nieadekwatnie małą ilością zakupów jak na wkład energii i czasu, który temu poświęciła. Cóż z tego? Mogło ją to wkurzać, ale niestety tak wyglądała zakupowa rzeczywistość i albo trzeba było na nią przystać, albo modlić się, że prawdziwy Gwiazdor istnieje i nie zapomni o twoich dzieciach w najważniejszym dla nich dniu roku. Ponieważ jednak Kaśka nigdy nie była fanatycznie religijna ani nawet nadmiernie wierząca, postanowiła po raz kolejny poświęcić swój czas i energię, a nie pozostawiać sprawy wątpliwym efektom swych nie do końca szczerych modłów. Poza tym w obecnym stanie ducha, którego nastroje popadały ze skrajności w skrajność po kilka razy na dobę, wyrwanie się z domu i zdecydowana zmiana czynności, choćby tylko na krótko, była dla niej zbawienna.


Zatem jechały zatłoczoną ulicą w nadziei, że gigantyczny korek, który rozwijał się przed nimi niczym opasły, świetlisty wąż, rozpłynie się nagle pod wpływem jakiegoś magicznego zaklęcia. Niestety żadna z nich nie miała w sobie ani odrobiny magii, toteż nie mogły liczyć na to proste i skuteczne rozwiązanie. Pozostawało więc uzbroić się w cierpliwość i czas w korku wypełnić zwykłym, babskim plotkowaniem. Łatwo powiedzieć. Nie tak łatwo jednak zwyczajnie plotkować, gdy twoje życie wiruje właśnie niczym gigantyczny bąk-zabawka. To było ich pierwsze spotkanie, odkąd Jacek wyprowadził się z domu, dlatego obie nie bardzo potrafiły odnaleźć się w tej niezręcznej sytuacji. Kaśka, ponieważ
nie chciała obarczać przyjaciółki swoimi problemami, a Gośka, bo nie bardzo wiedziała, na ile emocjonalnie Kaśka może reagować na rozmowy o tej bolesnej sprawie. Jednak trudno było udawać, że nic się nie dzieje.
– Nie wiem, co zrobić ze świętami – zagadnęła w końcu Kaśka, czując, że to jednak ona powinna rozpocząć temat.
– Masz jeszcze trochę czasu. Jakoś się to poukłada. Zobaczysz.
– Nie wiem. Trudno nam się gada o zwykłych sprawach w tej sytuacji. Wiesz, mamy na głowie finanse i niby podział majątku.
– Niby?
– No wiesz. – Wzruszyła ramionami. – Co tu dzielić? Mieszkanie kupił Jacek, a samochody podzielimy tak, jak je używaliśmy. Reszta to finanse. I tak dobrze, że zdecydował się zostawić mi mieszkanie w użytkowanie do czasu, aż dzieciaki skończą naukę. Mam jakieś dwadzieścia lat na znalezienie nowego lokum. – Kobieta zaśmiała się, lecz był to gorzki śmiech.
– Ale alimenty będzie płacił?
– No tak, tylko musimy obliczyć, ile tak naprawdę będę tych pieniędzy potrzebować, bo co ja mogę zrobić z tymi groszami, które zarabiam na lekcjach gry? Przecież wiadomo, że Jacek będzie musiał sporo dokładać do naszego utrzymania.
– No chyba nie czujesz się winna, że wyciągniesz od niego trochę kasy? – Gośka aż kipiała oburzeniem. – Gnojek zarabia krocie, a wina zdecydowanie leży po jego stronie, więc żadnych mi tu
skrupułów, proszę!
– No niby masz rację, ale mimo wszystko… to trudne.
Zapadło milczenie. Kaśka dała sygnał kierunkowskazem, że zamierza zmienić pas i pomału zaczęły przesuwać się w stronę zjazdu w Kaliską, by może od strony Polanki wreszcie dostać się do Malty.

_____________
Gwiazdor – regionalna nazwa Świętego Mikołaja. W Wielkopolsce Święty Mikołaj przynosi drobne prezenty szóstego grudnia, a w gwiazdkę prezenty rozdaje Gwiazdor.


– Jeszcze nie powiedziałam mamie – znowu zagadnęła, wracając do tematu.
– No, w pewnym sensie cię rozumiem. Cholera, to będzie trudne, no i tak głupio jakoś przez telefon powiedzieć matce „rozwodzę się”.
– No właśnie. Muszę to jakoś rozwiązać. Może dopiero w święta jej powiem. Zobaczę. – Zrobiła krótką przerwę, by po chwili dodać: – I zupełnie nie wiem, co z Jackiem na wigilię.
Wlokąc się za korowodem samochodów, w ślimaczym tempie krążyły po zatłoczonym, wielopiętrowym parkingu galerii.
– Co mnie, cholera, podkusiło, żeby tu przyjechać? – Kaśka przeklinała brak miejsc.
– Duża ilość sklepów?
– I brak miejsc parkingowych? – rzuciła z sarkazmem i spojrzała na przyjaciółkę, jakby to ona okupowała wszystkie miejsca w hali.
– Nie marudź, tylko zaparkuj wreszcie i idziemy. Czas nagli.
– Gośka! Nie drażnij lwa!
– Okej, okej. – Dziewczyna uniosła ręce w geście poddania.
– No. I tak trzymać.
Zachichotały, rozładowując sytuację, a złowione wreszcie wolne miejsce zdecydowanie poprawiło im nastroje. Faktycznie nie miały za wiele czasu, a dokładnie rzecz biorąc, Kaśka nie miała. Zostawione u sąsiadki dzieciaki trzeba było odebrać o określonej porze, której nieprzekraczalny termin upływał za niecałe trzy godziny. Stanowczo za mało na porządne zakupy w galerii handlowej, ale jak nie masz wyboru, to bierzesz, co dają. Ona go nie miała. Poza Gośką nie miała w Poznaniu nikogo, komu mogłaby powierzać dzieci. Na Jacka nie mogła niestety liczyć. Jego niepoukładane, skądinąd, życie toczyło się teraz pomiędzy kancelarią, a noclegami u znajomych, czasami też u obecnej kochanki. Najwyraźniej nie doszli jeszcze do porozumienia w kwestii wspólnego zamieszkania na stałe. Kaśka nie wnikała, czy to on nie chciał angażować się w kolejny związek, czy też może ona nie była jeszcze gotowa. Nieważne. Grunt, że na ten moment Jacek nie miał stałej mety, do której mógłby zabrać dzieciaki, a na Prusa nie miała ochoty go na razie zapraszać. Sprawy związane z rozwodem omawiali zawsze w kancelarii i to jej odpowiadało. Neutralny grunt. Żadnych podtekstów. Czysty profesjonalizm.
Reasumując, Gośka była z nią, Jacek chwilowo bezdomny, a maluchy na najbliższe trzy godziny oddelegowane do zaprzyjaźnionej pani Basi, która też niejednokrotnie prosiła Kaśkę o podobną przysługę.
Sobotnie popołudnia w galeriach handlowych były czasoprzestrzenią, w której barwny, ludzki tłum spędzał wolne chwile, leniwie tułając się pomiędzy sklepami, kafejkami, fast-foodami. Takich jak one, wpadających tu, by w dzikim pędzie oblecieć tylko te sklepy, które w swej ofercie mają konieczny asortyment, omijając niezauważone całe zastępy pozostałych sklepików, była znikoma ilość. Owi ludzie gnali przez galerię, lawirując pomiędzy galeryjnymi spacerowiczami, którzy snując się, spokojnie oglądali kolorowe wystawy.
Kaśka wiedziała dokładnie, czego szuka. Jej dzieci co roku, pisały listy do Gwiazdora. Z początkiem listopada, kiedy szaruga i wczesna ciemność zaczynały namolnie przypominać, że za pasem święta, brały się za spisywanie gwiazdkowych marzeń. Taka aktywność doskonale nastrajała maluchy, które najpierw przygotowywały swoje listy, ozdabiając je obficie kolorowymi malunkami, a potem zapełniały wolną przestrzeń rejestrem oczekiwań. Listy Pawełka były oczywiście dużo czytelniejsze, a życzenia spisane w kolumnie dużymi, wyraźnymi, literami jak na drugoklasistę przystało. Agatka zaś rysowała swoje marzenia dość nieporadnie i co rusz przybiegała do matki, by dokładnie ją poinstruować, jak należy odczytać znaki graficzne na kartce. Naturalnie Kaśka za każdym razem zapewniała, że przekaże Gwiazdorowi wszystkie istotne wskazówki, zapobiegając tym samym ewentualnej pomyłce, gdy rubaszny staruszek zacznie szykować swój worek z prezentami.
Tak więc w tym momencie zamierzała kupić Lego City Stacja Kosmiczna dla Pawełka i karuzelę My Little Pony dla Agatki. Oczywiście, jak co roku, barwne specyfikacje zawierały wiele więcej propozycji. Dzieciaki wyznawały bowiem niezłomną zasadę, że lepiej zostawić Gwiazdorowi większe pole manewru na wypadek, gdyby w jego fabryce niespodziewanie zabrakło jakiejś zabawki.
Przez niespełna dwie godziny kobiety przebiegły wszystkie sklepy, stwierdzając z dezaprobatą, że w Malcie szanse na zdobycie pożądanych zabawek są raczej nikłe. Kaśka miała łzy w oczach. Tyle czasu na marne. Cholera! Znowu będzie musiała się zorganizować, by wyskoczyć bez dzieciaków w miasto.
Mając jeszcze chwilkę, mogły naprędce wypić kawę w którejś z licznych kafejek. Cóż… może i miały chwilkę, ale zabrakło im ochoty na choćby krótki relaks w tym zgiełku. Zebrały się więc i zrezygnowane powędrowały na parking. Znowu czekała je jazda w korku, by ostatecznie dotrzeć do domu z niczym.
Na szczęście droga powrotna przebiegła zaskakująco sprawnie i po zaledwie dwudziestu minutach Kaśka zaparkowała białego Qashqai’a pod kamienicą na Prusa. Mimo to nastroje wciąż miały minorowe. Wygramoliły się w milczeniu z markotnymi minami. Nieudane zakupy… – diabelnie niefajna sprawa. Zawsze nastrajają pesymistycznie, a gdy do tego wiesz, że i tak będziesz musiała podejść do nich raz jeszcze, zdecydowanie masz wszystkiego po dziurki w nosie. Taka już kobieca przypadłość.
O tym, że Gośka nie będzie miała ochoty wracać do pustego, wynajmowanego w betonowym, postkomunistycznym blokowisku mieszkania, nie trzeba było nawet wspominać. Zdecydowanie bardziej lubiła kameralny urok przedwojennych kamieniczek, a więc Kaśka chętnie zabrała ją do siebie. Zresztą nie było opcji, żeby podarowały sobie pokrzepiającą kawkę, a może i coś mocniejszego. Zgarnięte po drodze dzieciaki grzecznie pożegnały się z panią Basią i chociaż Agatka oponowała, nie chcąc opuścić swojej najlepszej koleżanki, obie matki były nieustępliwe. Była już najwyższa pora, żeby dzieciaki zjadły kolację i poszły spać.
– Wiesz, w sumie nie dziwię się, że Jacek znalazł sobie kogoś innego – stwierdziła Kaśka, gdy maluchy leżały już w łóżkach, a one rozgościły się w kuchni, rozkoszując się chwilą spokoju.
Na stole parowały kawy, roztaczając aromatyczną woń, stała butelka czerwonego wina, którą zafundowały sobie w ramach rekompensaty za nieudany wypad do Malty, a gospodyni krzątała się przy szafce, by wyjąć kieliszki.
– Spójrz tylko na mnie. Jestem żałosna – kontynuowała. – Nie dość, że mało atrakcyjna, to jeszcze nawet głupich prezentów nie potrafię kupić.
– Kaśka, odbija ci? Dołujesz się z powodu nieudanych zakupów?
– To tylko dolało oliwy do ognia – odpowiedziała zrezygnowana, a niechciane łzy znów zaczęły jej pęcznieć pod powiekami. – Tak naprawdę, to wierz mi… wcale mu się nie dziwię, że woli tę lalkę Barbie ode mnie. Spójrz na mnie. Nie widzisz, jaka jestem beznadziejna? Jestem starzejącym się, puszystym rudzielcem. Wstyd się ze mną pokazać. Sama się siebie wstydzę.
Damn! – zaklęła Gośka w duchu i spojrzała na przyjaciółkę. Nie zamierzała jej jednak oceniać. Kaśka plotła głupoty i tyle. Problem w tym, że zaczynała uderzać w coraz bardziej żałosny ton. Trzeba więc było szybko wykombinować, jak ją wyciągnąć z tego emocjonalnego bagna, zanim utonie w nim na amen. Nie miała teraz ochoty na ckliwe momenty. Sama niedawno rozstała się z kolejnym facetem, po kolejnym krótkim i nieudanym związku i nawet nie próbowała myśleć, co dalej ze sobą zrobić. Po prostu żyła z dnia na dzień, zakładając, że czas pokaże, co jest jej pisane, bo najwyraźniej wielka miłość ciągle jeszcze nie.
– No wiesz, jak dla mnie to ty nigdy nie byłaś żałosna, a co do wyglądu tooo… niezła z ciebie laska. Ten twój Jacek dupkiem jest i tyle.
– Nie pocieszaj mnie. Mam lustro i widzę, jak wyglądam.
– No jak? Ekstra tyłek, fajne cycki, ładna buzia. Czego ty od siebie chcesz, dziewczyno?! – Szczerze powiedziawszy, Gośka nie rozumiała, czego przyjaciółka nie potrafi w sobie zaakceptować. – Mówię ci, jest na czym oko zahaczyć. – Uniosła znacząco brew i przekrzywiła głowę, wnikliwie przyglądając się stojącej przy kuchennym blacie kobiecie.
– Świństwa ci w głowie? – zachichotała nerwowo Kaśka, spoglądając
na filuternie pożądliwy wzrok przyjaciółki.
– No, żebyś wiedziała, ale, cholerka, nie ta orientacja.
– A już miałam nadzieję na małe bzykanko – Kaśka dalej chichotała, jednocześnie tłumiąc śmiech przyłożoną do ust dłonią.
– Zapomnij. Niestety… nie ze mną te numery, Bruner. – Gośka udawała śmiertelnie poważną.
– I co my teraz z tym zrobimy? Żadnego z ciebie pożytku. – Kaśka zaczęła się śmiać pełnym, szczerym śmiechem, nie mogąc już dłużej powstrzymać tłumionego rozbawienia, a potem podeszła do przyjaciółki i objęła ją mocno. – Dobrze, że jesteś – powiedziała nagle zaskakująco cicho i całkiem poważnie. Była wdzięczna losowi za to, że kiedyś zesłał jej tę cudowną dziewczynę, która okazała się jej bratnią duszą, tak stabilną w obecnej, cholernie niestabilnej rzeczywistości. – Co ja bym bez ciebie zrobiła? – dodała szeptem.
Przez jakiś czas tkwiły w bezruchu wzajemnych objęć, pogrążając się w swoich wewnętrznych koszmarach. Kiedy Gośka uścisnęła ją mocno, obu napłynęły łzy do oczu.
– Spadaj, bo ci dam po dupie – rzuciła po chwili dziewczyna, odsuwając się i ocierając łzy wierzchem palca wskazującego.
– Łał, nie tylko świństwa, ale i przemoc – zadrwiła Kaśka, też dyskretnie ocierając łzę. – Gdzieś ty się tego nauczyła, co?
– Dam ci namiary, chcesz?
– A chociaż fajny facet?
– Nieee, palant jakiś. – Gośka pokręciła głową z wyraźnym niesmakiem. – Fuj, nie szukajcie go – rzuciła z drwiną puentę starego kawału.
Śmiały się, a atmosfera normalności i luźnych, babskich pogaduszek zagościła na dobre w przytulnej kuchni.
Kaśka podeszła do stołu i nalawszy wino do kieliszków, usiadła naprzeciw przyjaciółki. Włączyła miniwieżę. Spokojna muzyka zaczęła się sączyć z głośników, opływając je przyjemnie niczym kojący balsam. W połączeniu z rozgrzewającym winem i najlepszym towarzystwem na świecie zdawała się perfekcyjnym antidotum na wszelką udrękę. I choć obie przykleiły do ust szerokie uśmiechy, Kaśka wiedziała, że mimo pozorów, Gośka też nie ma najłatwiejszego życia. Fakt – miała prezencję, karierę i sporo pieniędzy, ale nigdzie nie zagrzała miejsca na dłużej. Zmieniała pracę, mieszkania i chłopaków, i właściwie nie było wiadomo czy tak po prostu lubi, czy jeszcze nie znalazł się ten, dla którego chciałaby się ustatkować. O swoich przelotnych romansach mówiła raczej mało, a gdy temat stawał się za bardzo dyskutowany, w delikatny sposób dawała do zrozumienia, że czas już zmienić przedmiot
rozmowy. Teraz też lakonicznie wspomniała, że kolejny facet okazał się nic nie wartym palantem. Kolejny, który sądził, że za zgrabną figurą, dużymi cyckami, wydatnymi ustami i blond włosami do pasa, nie kryje się żadna większa głębia. I że głupia gąska, którą sobie przygruchał, będzie tańczyć wokół niego, jak jej zagra. Cholernie błędne rozumowanie. Stereotypy myślowe samców działały na Gośkę jak przysłowiowa płachta na byka i choć zdarzały się niewiele oczekujące od swych partnerów, naiwne blondyny, to na pewno ona do nich nie należała.
– Gośka… ale ja widziałam ciacho – zagadnęła ni z tego, ni z owego Kaśka. Oparła łokcie o stół, podparła brodę na splecionych dłoniach i z rozmarzeniem pokręciła głową.
– Jezu, gdzie? Opowiadaj! – Tych kilka słów przyjaciółki obudziło jawną ekscytację w nieco ospałej, przyćmionej czerwonym winem świadomości dziewczyny. Przecież Kaśka nigdy nie zwracała uwagi na obcych facetów, a tu nagle takie wyznanie? Jakby na sprawę nie patrzeć – dół, załamka, wino… nieważne i tak zabrzmiało to w jej ustach jak cytat z filmu science-fiction.
– W dyskotece. Wtedy, jak byliśmy z Jackiem w Słodowni.
– No coś ty? Idziesz z nieziemsko przystojnym mężem na imprezę i na innych facetów się oglądasz?
– Tak jakoś wyszło.
– Tak jakoś wyszło? – Gośka odrzuciła do tyłu włosy i uśmiechnęła się filuternie. – No i co?
– No i nic. – Kaśka wzruszyła ramionami. – Po prostu widziałam takiego chłopaka… że nawet mnie ruszyło. A wiesz, że ja nie jestem w tym względzie za bardzo szalona.
No tego, to już nie musiała dodawać. Każdy, kto ją znał, wiedział, że nie była w tym względzie szalona. Jacek był jej pierwszym i jedynym facetem, a po nim to już tylko czarna dziura. Nawet nie wiadomo, jakim trafem, nieśmiała względem chłopaków Kaśka, zdobyła najgorętszy towar w akademickiej społeczności. Sama też się temu dziwiła, ale skoro szczęście dało jej wygrać ten los na loterii życia, to brała wygraną, nie pytając, skąd trafiło się to właśnie jej. Wprawdzie nie zakładała wtedy, że to trofeum przechodnie, ale czy to człowiek wie, co go czeka? Teraz siedziała w swoim mieszkaniu przy kuchennym stole, plotkując z przyjaciółką, a jej cudowny niegdyś-mąż, był już tylko wspomnieniem. Był trofeum innej szczęściary, która właśnie dostała swoją szansę na damsko-męskiej loterii, w której Jacek znów okazał się nagrodą główną.
– Kaśka, nie drocz się ze mną. Opowiadaj.
– Naprawdę nie ma o czym. Po prostu szłam do kibelka, a tłum był taki, że nie mogłam się przedrzeć, no i mnie zarzuciło na niego – zarumieniła się, wyraźnie zakłopotana.
– I co? Złapał cię czy co? – Ekscytacja Gośki sięgała zenitu, a torturująca ją przyjaciółka cedziła słowa.
– Nie. Nie musiał. Zachowałam równowagę, ale tak blisko niego wylądowałam, że normalnie… czułam jego zapach. No i miał niesamowite oczy.
– Oczy powiadasz? Zapach…? Jezusie Nazareński! – Z Gośki uszła para, ale postanowiła nie odpuszczać. – I co dalej? – ponaglała.
– I wiesz, tak na mnie patrzył… Tak… no wiesz… jakby był szczęśliwy, że jestem blisko niego. – Rozmarzona Kaśka westchnęła ciężko, ze wzrokiem utkwionym w bezkresnej dali.
Czyżby kolejny kieliszek wina zaczął malować w Kasinej wyobraźni obrazy, których na jawie nigdy by nie ujrzała? Być może. Niemniej musiała być diabelnie sugestywna, skoro zrezygnowana przed chwilą Gośka, teraz zwiotczała pod ciężarem jej romantycznego wyznania. Zawsze marzyła o mężczyźnie, który byłby szczęśliwy, mając ją blisko siebie. Niestety, palant na ogół miał jedynie kurwiki w oczach, mówiące „chodź mała, przelecę cię na wszystkie sposoby świata”. Cóż, wymarzony facet jeszcze się nie trafił.
– Był… boski. – Kaśka westchnęła, mówiąc jakby bardziej do siebie, zagłębiając się w zniewalające wspomnienie. – Piękna, pogodna twarz, jasne włosy w artystycznym nieładzie. Takie trochę falujące jak u surfera. Wiesz… takie… wypieprzone włosy. – Zachichotała, rozbawiona własnym skojarzeniem. Najwidoczniej wino zaczynało odwalać niezłą robotę w jej skołowanej wyobraźni. – No i boskie ciało. Chyba – jęknęła. Rozmarzona Kaśka płynęła na fali swej imaginacji, jakby nagle jej przytulna kuchnia zniknęła, zamieniając się w zatłoczoną dyskotekę, stawiając ją w niepokojącej bliskości obiektu jej uniesień.
– Niesamowite oczy, zapach, wypieprzone włosy i chyba boskie ciało? Chyba?! – Gośka też jęknęła. Jak tu gadać z tą laską?! – irytowała się w duchu.
– No tak. Chyba. Bo był ubrany. – Kaśka spojrzała na przyjaciółkę z niewypowiedzianym „skąd tyś się urwała, kobieto?” wypisanym na twarzy. – To dyskoteka, nie plaża nudystów – ofuknęła ją. – Trudno powiedzieć, gdy facet jest ubrany, jakie ma ciało, ale sylwetkę miał, że… łał.
– I nie zagadnęłaś go ani nic? – Niedowierzanie w głosie przyjaciółki było iście porażające.
– Gośka! Heloł! – Zamachała jej otwartą dłonią przed twarzą. Kolejne „skąd tyś się urwała, kobieto?” chyba byłoby przegięciem. – Byłam z mężem. Pamiętasz?
– Cholera. Fakt. – Dociekliwa dziewczyna oklapła, wydając z siebie długi oddech kapitulacji.
– Gdyby to było teraz, to może bym wykorzystała sytuację.
– Gdyby to było teraz, to nie byłoby sytuacji. Teraz byłaby tam ta nowa zabawka Jacka.
– Do licha, masz rację. – Teraz Kaśka westchnęła zrezygnowana. – Czyli jak by się człowiek nie okręcił… dupa zawsze z tyłu.
Siedziały, milcząc, zamyślone, z rozmarzonymi obliczami. Niechybnie wizerunek pięknego, pachnącego surfera z boskim ciałem i wypieprzonymi włosami nie dawał im spokoju. Zresztą nie trzeba było długo czekać, by Gośka wróciła do tematu.
– Wygląd serfera? W środku jesieni? Musiał wyglądać egzotycznie.
– No. I tak też wyglądał. Oglądałaś „Na fali”? To ten facet wyglądał jak Patrick Swayze w „Na fali” – uściśliła Kaśka, gdy przyjaciółka potakująco kiwnęła głową.
– O kurde! Nie żartuj!
– No, serio.
– Kuuźwa! On był tam absolutnie boski – dziewczyna piała peany. – Te włosy – zaśmiała się – faktycznie wypieprzone, to cholernie umięśnione ciałko i te oczy na tle tej opalenizny. Powalające – westchnęła. – Ten też taki opalony?
– Nie. Patrz, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? Ten facet był niesamowicie blady. Jakby był po ciężkiej chorobie, ale wyglądał zdrowo.
– Może wampir? – Gośka chwyciła swój kieliszek (który to już z kolei?) i spoglądając w połyskujący czerwienią płyn, zaśmiała się serdecznie.
– O rany! To jest myśl! – Kaśka podchwyciła, równie radosna, a potem stuknęła swoim kieliszkiem w kieliszek przyjaciółki.
– I przyszedł tam na łowy.
– A ja, cholera, nie dałam się złowić.
– To był błąd, moja droga. To był błąd.
Śmiały się. Uwielbiały filmy i książki o wampirach. Gdy tylko coś nowego pojawiało się na wydawniczym rynku, niezwłocznie kupowały, by zaczytywać się w losach kolejnych niesamowicie pięknych, wytwornych Dzieci Nocy rozkochanych do szaleństwa w ludzkich kobietach. Czy może być coś bardziej ekscytującego dla zwykłej kobiety żyjącej w realnym świecie niż porywający romans nie z tej ziemi?
– Masz swojego wampira.
– Mogłam mieć, ale przegapiłam szansę.
– Następnym razem nie odpuszczaj.
– Nie odpuszczę. Obiecuję.
Wino nabierało rozpędu w udręczonych zakupowym horrorem organizmach podchmielonych kobiet, które bawiły się wyśmienicie, nie pamiętając już, z jak marsowymi minami do owego wina zasiadły.
– …ale i tak nie ujmowało mu to uroku – Kaśka kontynuowała wątek, walcząc z własnym językiem, który właśnie nabrał nieodpartej ochoty na jakiegoś przedziwnego breakdance’a. – No i ten był zdecydowanie duży chłop. Wiesz, taki średniowieczny rycerz albo coś.
– Dziewczyno, zdecyduj się. Surfer, wampir czy średniowieczny rycerz?
– Średniowieczny rycerz-wampir i do tego surfer.
– Brzmi cholernie ekscytująco. – Gośki język też zawirował we własnym tańcu-połamańcu. – Chciałabym to zobaczyć.
Kolejną butelkę wina, pudełko lodów i sporo romantycznej muzyki później nadal siedziały w kuchni, radośnie plotkując, walcząc z samowolą niesfornych języków. Obie potrzebowały trochę niezmąconego luzu, by odpuścić sobie drążące je problemy. Nie przejmowały się czasem, który miarowym tik-tak cichutko kroczył w kierunku świtu. Jutro niedziela – odeśpią.
Wielkie, małżeńskie łoże było tak szerokie, że bez problemu mogły się w nim wyspać, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Kaśka, nie mogąc zasnąć, przewalała się z boku na bok już od dłuższego czasu i nawet sławetne liczenie baranów na niewiele się zdało. Stado baranów maszerowało gęsiego przed jej bezsennym obliczem, a oczy nadal były wielkie jak spodki, mimo że miała już za sobą trzecią setkę szlachetnej trzody. Gośka natomiast zasnęła momentalnie i gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, zaczęła słodko pochrapywać. Leżała odwrócona tyłem do przyjaciółki, a jej piękne, nagie ramiona, odziane zaledwie w ramiączka od seksownego stanika, kusiły na tle rozrzuconych po poduszce równie pięknych, blond włosów. Boże, jak Kaśka zazdrościła jej tego ciała
i kobiecego powabu. Oddałaby wszystko, by wyglądać jak Gośka. Może teraz nadal byłaby szczęśliwą żoną, a nie zdradzonym, porzuconym babulcem, rozczulającym się nad własną żałosną egzystencją. Kurczę, cholernie nie lubiła samej siebie. Już od jakiegoś czasu nie mogła siebie znieść, więc co się dziwić Jackowi. Też wymieniłaby siebie na nowszy model… gdyby była nim.
Zaczynało świtać, kiedy torturując się irytującymi rozważaniami, zaczęła pomału zapadać w sen. Wreszcie miała się oderwać od trudnych przemyśleń uporczywie dryfujących po jej głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz