piątek, 24 kwietnia 2015

Cienie - rozdział 5


Jak wiecie, prace nad korektą drugiego tomu trwają, ale nim trafi on w ręce kolejnej osoby trzymającej pieczę nad ostateczną formą tekstu, podrzucam kolejny rozdział Cieni dla zachęty :))

Pozdrawiam i życzę miłego czytania :)


Rozdział 5

Zaczynało świtać. W kuchni i salonie panowała głucha cisza, dziewczyny jakiś czas temu poszły do łóżek, więc i panowie postanowili uderzyć w pokrzepiające kimonko. Być może Marek mógłby jeszcze troszkę pokoczować przy resztce kanapek i relaksującym drineczku, ale Bogusław z Leonem byli niczym bezwolni lunatycy, których prowadzi blade światło. Wprawdzie miast księżycowej poświaty wiodło ich budzące się słońce, a celem było łóżko, niemniej amok senny i światło były w tym momencie kompatybilne.


Sławek po cichu, niemal na paluszkach, minął kumpli, kierując się do własnej sypialni, gdzie, jak zakładał, chętne ramiona Kaśki czekały spragnione jego ciała. Leon natomiast celowo trzasnął drzwiami w nadziei, że śpiąca w przyległej sypialni Gośka usłyszy hałas i podświadomie zakoduje niesłychanie późną (albo wczesną) porę. Nieważne, jak to odbierze, byleby wiedziała, że poszli spać po czwartej nad ranem, wtedy może nie będą musieli tłumaczyć się z późnej pobudki.
– Czuję się jak głupek – oznajmił Marek, gdy tylko huk zatrzaskiwanych drzwi przebrzmiał. – Nieudolny, bezwartościowy głupek.
– Co takiego?
– No. Po tym, jak zdałem sobie sprawę, jak cholernie mało wiem… – Pokręcił głową. –  Aż mi głupio, że jestem taki niekompetentny.
– Co ty bredzisz? Jesteś super łowcą. To nie twoja wina, że kolegia tak szczelnie odgradzają się od siebie. Pewnie dlatego, że nasze klany się grodzą. Marek! – Leon porwał się, by entuzjastycznie wspierać przyjaciela. – Gdyby nie twoja pomoc, bylibyśmy teraz pewnie w połowie roboty albo nawet nie. To ty popchnąłeś nasze śledztwo do przodu. Dzięki twojemu uporowi udało nam się zjednoczyć zespoły wszystkich królestw Ziem pod dowództwem Bogusława. Chłopie, twoje zasługi dla nas są nieocenione, więc nie waż mi się więcej wyskakiwać z takim gównem, a zwłaszcza tuż przed świtem i to w dzień, kiedy muszę wstać, gdy jeszcze słońce będzie się w najlepsze panoszyć. Teraz całą energię muszę skoncentrować na regeneracyjnym śnie, a nie na hipochondrycznej depresji kumpla. Matko! – Leon przewrócił oczami, przypominając sobie niedawnego doła Bogusława, kiedy ratował przyjaciela z alkoholowego amoku. – Jak nie jeden, to drugi popada w jakąś świrniętą deprechę.
– Ale zrozum. – Marek westchnął donośnie, nie do końca podzielając entuzjazm Leona. – Mam trzydzieści osiem lat i jeszcze nigdy nie poczułem się tak niekompetentny jak dziś.
– Cicho! – warknął młody. – Jeśli liczysz na to, że spytam, czy „chcesz o tym pogadać”, to się, kurwa, przeliczyłeś. Nie ten kraj, nie ten obyczaj. Poza tym nie ma o czym gadać. Każdego dnia człowiek poznaje coś nowego. Ty akurat dziś poznałeś może trochę więcej nowego niż zazwyczaj, ale na tym koniec. Nie ma żadnego drugiego dna, braku kompetencji czy innego gówna, którym mógłbyś zaprzątać sobie głowę. Więc, do diabła, skończ z tą skwaszoną miną! Zrozumiano?!
Marek przytaknął, choć na jego twarzy wciąż malował się sceptycyzm. Tymczasem Leon z determinacją starał się postawić kumpla do pionu i nie zamierzał pozwolić mu na kontemplację wyimaginowanych problemów.
– No – rzucił krótko, ściągając ubranie. – Ja pierwszy idę do łazienki. Jak uderzę w kimono, możesz się w niej taplać, jak długo dusza zapragnie.
Nie oglądając się na łowcę, rozebrany do gustownych bokserek z markowym napisem wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi.

Gośka niespiesznie rzuciła okiem na zegarek. Aż jej dech zaparło – dochodziło południe. Cóż, babskie pogaduszki przeciągnęły się do trzeciej nad ranem i pewnie trwałyby dłużej, gdyby nie zmuszające do wczesnego wstania matczyne obowiązki Kaśki.
Marek z Leonem spali w naprędce dostosowanym do potrzeb gości pokoju Pawełka, który teraz spał w pokoju siostry, a ona zajmowała cudowną gościnną sypialnię.
Przytłumione głosy dobiegające z wnętrza domu sprawiły, że postanowiła nie wylegiwać się dłużej. Przeciągnęła się, potarmosiła wyspaną czuprynę i ochoczo wyskoczyła z łóżka. Za niewielkim mansardowym oknem rozciągał się urzekający widok na las.
– Boże! – jęknęła Gośka, która tak przywykła do szczelnych żaluzji zasłaniających widok na blokowisko, że ten mały wycinek zieleni za klarownie czystą szybą był jak widokówka z baśniowej krainy. Kiedy ostatnio widziała świat przez okno po przebudzeniu? Westchnęła i rozejrzała się dookoła.
Jasny, prostokątny pokój, choć prawie w całości znajdował się pod głębokimi skosami, sprawiał wrażenie naprawdę dużego. Był zaaranżowany w typowo dworkowym stylu – duże łoże, staromodna komoda z pięcioma szufladami, okrągły stolik na wysokich nóżkach przykryty gobelinowym obrusem w kolorach jesieni i dwa staroświeckie krzesła z pluszowymi obiciami o barwie lipowego miodu. W nogach łoża pasująca do dębowej komody skrzynia, a ponad mansardowym okienkiem, na mosiężnym karniszu, ręcznie tkana firanka fikuśnie upięta na jednym boku wykuszu. Dębowa podłoga, gruby wełniany dywan i drobne bibeloty nadawały pokojowi przytulny charakter. W ułamku chwili poczuła się tu jak w rodzinnym domu. Na jedynej ścianie o pełnej wysokości znajdowały się drzwi do łazienki, a obok nich staroświecki wieszak.
Gośka weszła do łazienki i uśmiechnęła się szeroko. Łazieneczka była niewielka, ale w porównaniu z klaustrofobiczną klitką w jej mieszkaniu, w której każdy nieprzemyślany ruch groził solidnym siniakiem, to był po prostu kolos. Duża kabina prysznicowa, kompaktowa ubikacja, duża umywalka z szafką oraz… wolna przestrzeń na swobodne poruszanie. Nie do wiary! Stanęła przed umywalką i kolejny raz przeciągając się swobodnie, spojrzała w lustro.
– Chyba powinnaś zastanowić się nad zmianą mieszkania. Małgorzato Mróz – oznajmiła lustrzanemu odbiciu.
Była urzeczona – tym domem, słonecznymi promieniami radośnie pełzającymi po ścianach, bajecznym widokiem za oknem i świergotem leśnych ptaków. Czuła się jak Królewna Śnieżka w chatce krasnoludków choć tamta chatka była tysiąc razy mniejsza od tego wspaniałego dworku, ale przecież taka drobna różnica nie mogła zakłócić wizji baśniowej scenerii, jaką kreowała jej wyobraźnia.
Szybka poranna toaleta, a potem z wieszaka ściągnęła białą sukienkę w marynarskie prążki, splotła włosy z boku głowy w luźny warkocz, założyła granatowe sandałki na płaskim obcasie i ruszyła na dół poszukać domowników.
Zwiewna sukienka – pomyślała, pozwalając sobie na przelotny uśmieszek. W duchu przyznawała rację Leonowi, no bo jak można mieć w sobie wdzięk, będąc zakutą w sztywny kostium i bluzkę bez wyrazu? No i zero perfum – zachichotała. Czuła się dziewczęco, uroczo i … odświętnie.
W południowym słońcu dworek sprawiał wrażenie jeszcze okazalszego, niż w nocy. Zbudowany na planie prostokąta miał czytelny układ. Mimo pionowych okien po obu stronach drzwi wejściowych hol pogrążony był w lekkim półmroku – widocznie zadaszony ganek skutecznie chronił go przed bezpośrednim słońcem. Za to skierowany na południe pokój dzienny tonął w ciepłym blasku. Szerokie, podwójne drzwi prowadziły na rozległy taras, a dalej do kolorowo ukwieconego ogrodu-łąki. Widok był spektakularny, gdy barwne kwiaty pięły się dumnie ku niebu, ochoczo kąpiąc w słonecznych promieniach.
Gośka stanęła w otwartych drzwiach tarasowych i zaciągnąwszy się rześkim zapachem łąki i lasu, spojrzała w stronę przyległej kuchni, skąd dochodziły odgłosy krzątaniny i ożywionej rozmowy Kaśki z dzieciakami.
– Cześć wszystkim – zawołała, przekraczając próg kuchni.
Powitało ją radosne „cześć” przyjaciółki oraz spontaniczna reakcja dzieciaków, które  rzuciły się do niej wyraźnie stęsknione. Kobieta ogarnęła je ramionami i wyściskała mocno.
Na kuchennym stole w pękatym dzbanku parowała herbata, a na owalnym półmisku w zmyślnej piramidce piętrzyły się stosy kolorowych kanapek.
– Spodziewasz się najazdu wrogiej armii? – zaśmiała się Gośka, widząc jak przyjaciółka buduje pokaźną stertkę.
– Niee, ale jak panowie wstaną, to pewnie będą głodni, a ja nie zamierzam na nich czekać. Wybierzemy się na spacer do lasu, a potem nad jezioro. W końcu mam cię na tak krótko, że nie uronię z naszego spotkania ani jednej minutki.
– I zostawisz te kanapki na pożarcie muchom?
– Przykryję zmyślną siateczką – wyjaśniła Kaśka z figlarnym uśmiechem, wyciągając z szafki dziwaczne sitko z kolorowym uchwytem do złudzenia przypominającym dojrzałą truskawkę.
– Ale po co robisz te kanapki, mamusiu? Przecież Sławek i tak nie wstanie przed wieczorem, a poza tym on jest na diecie – wtrącił swoje trzy grosze Pawełek.
– Na diecie?! Ten facet nie ma ani grama tłuszczyku – dziwiła się Gośka.
– No. Ale jest na specjalnej diecie – dorzuciła Agatka, ochoczo wspierając brata.
Że dzieciaki są skore do opowieści, oboje ze Sławkiem wiedzieli, jeszcze nim podjęli decyzję o zaproszeniu Gośki, ale nie przypuszczali, że maluchy wyskoczą ze szczegółowym sprawozdaniem już w pierwszych minutach spotkania. Kaśka posiniała z przerażenia. Nie mogła zdradzić się przed przyjaciółką. Ale… czy to już było kłamstwo? Czy może jeszcze drobne oszustwo? Nieważne. Liczyło się, że zatajała istotną część swojego życia, a to piekielnie jej doskwierało.

– Ale Leon z Markiem zjedzą kanapki – odpowiedziała w nadziei, że specjalna dieta jej partnera pójdzie w niepamięć.
– Leon jest na tej samej diecie co Słaaweek. – Paweł miał taki ton i taką minę, jakby rozmawiał ze zgrzybiałą staruszką pogrążoną w głębokiej demencji. – Zapomniałaś, mamusiu?
– Kaśka, o co chodzi z tymi dietami?
– Płynna dieta proteinowa – padła błyskawiczna, aczkolwiek niejasna odpowiedź.
Spontaniczna pomysłowość zaskoczyła samą Kaśkę. Jak mówią –  potrzeba matką wynalazku. Co prawda jej wynalazek był stricte semantyczny, ale czyż nie o to właśnie chodziło? Grunt, że wyjaśnienie trzymało się kupy i, co najważniejsze, było stuprocentową prawdą.
– Że co?!
– Gośka! Czy zrozumiesz faceta? Wchodzi w modę jakieś świństwo i bach! Faceci są bardzo podatni na takie bzdury – Kaśka próbowała ślizgać się po temacie.
– Fakt. Zwłaszcza takie młode ciacha jak ci dwaj. – Gośka chwyciła jedną ze smakowicie wyglądających kanapek i z szerokim uśmiechem wcisnęła ją do ust. – A tak na marginesie ciach – rzuciła, mieląc w ustach kanapkę – to fajny ten twój Bogusław, ale czasem zdaje się, jakby był lata świetlne starszy od ciebie. – Przełknęła.
– Gosiu, lata świetlne to jednostka odległości. – Kaśka zaśmiała się protekcjonalnie zadowolona, że zabawna gafa przyjaciółki odciągnęła je od zbytniej dojrzałości jej partnera.
– Wiem, ale fajnie brzmi – odpowiedziała dziewczyna z szerokim, jowialnym uśmiechem.
– Trudno z tym polemizować.
– Nooo. – Jowialny uśmiech poszerzył się słodko.
Kaśka śmiała się serdecznie, po raz tysięczny wdzięczna losowi za Gośkę. –  To co? Jemy i ruszamy w las. Szkoda takiego pięknego dnia. Mam nadzieję, że zabrałaś kostium kąpielowy?
– Yhmy, mam coś takiego na stanie. Ale nie poczekamy na chłopaków? Może zaraz wstaną razem się wybierzemy.
– Nie wstaną. – Paweł patrzył na przyszywaną ciotkę, jakby była głęboko upośledzona. – Przecież mówiłem, że Sławek wstaje dopiero wieczorem.
Dobry Jezu! Nie wódź mnie na pokuszenie, bo wyrwę język temu małemu trzpiotowi – Kaśka przeklinała w duchu, podczas gdy Gośka złapała kolejny wątek do prześledzenia.
– Co ty mówisz, Paweł? Dlaczego wieczorem? Zawsze tak wstaje?
– Ciociu. Po pierwsze, zawsze. A po drugie, to bardzo proste dlaczego. On po prostu od tak dawna jeździ na tej nocnej taksówce, że zupełnie poprzestawiał mu się dzień i teraz łatwiej mu żyć w nocy.
– Co?! To są jakieś bzdury.
– To prawda. – Agatka dziarsko kiwała główką, potwierdzając teorie brata.
– Ale przecież, tu jesteście na wakacjach. No chyba tu nie jeździ na taksówce? Może wstawać wcześniej.
– Lata przyzwyczajenia – odparł mały mądrala z miną noblisty głoszącego odkrywcze teorie.
W czasie gdy Gośka prowadziła swoje przesłuchanie, a mali zdrajcy śpiewali jak z nut, Kaśka stała oparta o futrynę kuchennych drzwi tarasowych i sycąc wzrok kwiecistą połacią, głęboko zaciągała się porannym powietrzem, licząc do stu, by uspokoić nerwy.
– Nieważne. – Gośka pokręciła głową, jakby chciała wytrząsnąć z niej nielogiczne myśli. – Dajmy spokój Bogusławowi. To chociaż na Leona i Marka poczekajmy.
Masz ci los – jęknęła Kaśka w duchu. Nie warto było się odzywać – usłużne dzieciaki i tak powiedzą swoje. Postanowiła więc puścić sprawę na żywioł, a później zastanowi się, jak to wszystko wyprostować. „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgodzić trzeba” mawiał rejent Milczek z fredrowskiej „Zemsty” i ta oto złota myśl krążyła teraz w umyśle Kaśki niczym mantra. Inna sprawa, że tytuł dzieła też przystawał do sytuacji – doskonale ilustrował jej plany względem najbliższej przyszłości gadatliwych latorośli.
– Leon robi wszystko to, co robi Sławek – oznajmiły małe gaduły wyraźnie już zmęczone niedoinformowaną ciotką.
– To znaczy?
– Też wstanie wieczorem. – Pawełek miał tak zdegustowaną minę, jakby właśnie zwymiotował garść mięsistych robali. Podszedł do Gośki i chwyciwszy ją za rękę, zaczął ciągnąć w stronę tarasu. – Chodź ciociu, bo już zrobiłem się głodny.
Zrezygnowana ciotka, z poczuciem mentalnego chaosu, ruszyła niepewnie za malcem. I pomyśleć, że ranek wróżył cudowny dzień. Może. Ale na ten moment czuła, jakby przejechał po niej stutonowy walec, pozostawiając jedynie wymaglowaną cielesną powłokę.   
Wielki śmietankowy parasol zacieniał dużą część tarasu i tam właśnie Kaśka zorganizowała wygodny kącik śniadaniowy. Na prostokątnym stole przykrytym kwiecistym obrusem wylądował półmisek z kanapkami, dzbanek pachnącej cytryną i miodem herbaty oraz wielka micha truskawek i malin. Wszystko wyglądało tak smakowicie, że sfatygowany umysł Gośki bez wahania poddał się pierwotnym instynktom, pozwalając odpłynąć mętnym myślom.
Jedli i gawędzili w przyjaznym cieniu parasola, nadrabiając zaległości. Kobiety omijały niejasny temat śpiących na górze mężczyzn, zaś gadatliwe dzieciaki dokładnie odwrotnie – Sławek wiódł prym w ich opowieściach, stając się bohaterem większości z nich. Kaśka zbywała to uśmiechem, a Gośka ograniczała swą reakcję do sporadycznych wykrzykników i równoważników zdań. Sławek, Sławka, Sławkiem, o Sławku, ze Sławkiem – maluchy odmieniały jego imię przez wszystkie przypadki. Poświęcał im wszystkie wieczory, a co potem – tego dzieci nie wiedziały, bo ubóstwiany Sławek zamykał się z mamusią w… „ich” sypialni. Co dziwne, przez cały czas żadne z dzieci nie wspomniało słowem o ojcu. Zaprzątnięty pracą i ciężarną partnerką Jacek nie pojawił się w leśnym dworku ani razu. Nowy partner Kaśki zdawał się spełniać ojcowskie obowiązki dużo sumienniej niż jej były małżonek, dlatego też nikt nie narzekał na brak kontaktu z biologicznym rodzicem.
Lipcowe słońce leniwie wędrowało po niebie, gdzieś w głębi lasu postukiwał dzięcioł, a drzewa stały nieruchomo w gorącym, nie dającym wytchnienia upale. Upale, który sprawiał, że powietrze zdawało się falować.
Kaśka wstała i ruszyła w kierunku kuchni, by ukryć kanapki w lodówce. Dzieciaki po chwili pomknęły w ogród, a Gośka, znosząc pozostałości ze stołu, podążyła śladem przyjaciółki.
– Nie taka znowu dzicz w tej waszej pustelni – zaśmiała się, zwróciwszy uwagę na lśniącą dwudrzwiową lodówko-zamrażarkę z inoxu.
– Ale dokładnie to o co ci chodzi?
– No wiesz, jak pisałaś dzicz, to myślałam, że tu świeczki palicie i na węglowej kuchni gotujecie, a mycie uskuteczniacie w jeziorze.
– Ach nieee – zaśmiała się Kaśka. – Aż tak źle nie jest. Mamy własne ujęcie wody i agregat prądotwórczy. Poza tym Bogusław założył w tym roku panele solarne, które nam wodę podgrzewają. A dzicz, to w tym sensie, że zero kontaktu ze światem. Wszystko w miasteczku dwadzieścia kilometrów stąd mamy, więc jak się komuś na zachcianki zbierze, to musimy zaiwaniać przez lasy, żeby do cywilizacji dotrzeć. Ale faktycznie nie mam pralki ani zmywarki. Wszystko ręcznie albo do pralni w miasteczku wozimy. Ale nie martw się, nie spędzam godzin na pomoście, żeby wytłuc łachmany w jeziorku. – Roześmiała się, jednocześnie przytulając przyjaciółkę. – A teraz zasuwaj na górę po te kąpielówki. Zaraz ruszamy. Pokażę ci, jakie urokliwe to nasze jeziorko.
– Kaśka, o co chodzi z tymi facetami? –spytała Gośka, gdy ruszyły w las zaopatrzone w piknikowy ekwipunek.
         – Ale co masz na myśli?
         – No z tą dietą i tym wstawaniem?
         – Aaa, to? – Patrząc w przestrzeń, kobieta przeczesała dłonią opadające na ramiona rude loki i udając totalny luz, zaczęła jakby od niechcenia. – Co z dietą, to już ci mówiłam. Jakaś płynno-papkowata breja proteinowa. Chodzą z tymi termo-kubkami i pociągają to świństwo co jakiś czas. A co do wstawania, to fakt, że Bogusław przestawił się z powodu pracy. Wiesz… – niby od niechcenia wzruszyła ramionami – jak był sam, to nic go nie zmuszało do dziennego trybu życia. Teraz pewnie się to zmieni. – Zawiesiła głos. Nie chciała fantazjować, a przecież nie mogła wyjawić prawdy.
         – No, a Leon? Dlaczego on wstaje wieczorem? I ten Marek też? On też wiedzie nocny tryb życia? To chyba nie jest normalne?
         Sporo pytań, wszystkie logiczne i uzasadnione, co jednak Kaśka mogła na nie odpowiedzieć? Choć za diabła tego nie chciała, mogła jedynie brnąć w niedomówienia i półprawdy.
– Gosiu, nie wiesz jak to jest, jak sobie faceci przy drineczku usiądą? Gadają do białego rana, a potem odsypiają. Normalka. Poza tym, dziewczyno… to są wakacje, pełen luz. Jeśli chcą leniuchować do wieczora… ja nie mam nic naprzeciw.
– Nie chcesz, żeby Bogusław był przy tobie?
– Kochana, najważniejsze, żeby był przy mnie w nocy. – Kaśka puściła oczko, nadając wypowiedzi konkretnej jednoznaczności, a potem roześmiała się sugestywnie.
– Nooo, jak tak, to nie mam więcej pytań.
Niespieszny spacer wiódł je jasnym lasem, promienie słońca migotały pomiędzy drzewami, dzieciaki biegały uszczęśliwione, a w oddali zamajaczyła srebrzysta tafla jeziora. Rude loki Kaśki rozwiały się poruszone delikatnym wiatrem, gdy pochyliła się nad córką, która przyniosła jej zerwane przed chwilą kwiatki. W tej malowniczej scenerii kobieta wyglądała pięknie i młodo. Gośka była urzeczona. Sielanka i poezja w jednym.
– Wyglądasz promiennie – oznajmiła zauroczona. – Cerę masz super i sylwetkę jakby… sprężystszą. Jakby ci lat ubyło.
– Witamina M – zaśmiała się Kaśka. Przecież było w tym ziarnko prawdy. Codzienny zastrzyk wampirzych enzymów sprawiał, że czas dla niej znacznie zwolnił.
– W takim razie niesamowicie służy ci ta miłość. Zazdroszczę ci tego szczęścia – powiedziała dziewczyna, płynąc na fali oczarowania. W jej głosie nie było zawiści, a jedynie ciepła przyjacielska serdeczność. – Znalazłaś naprawdę fajnego faceta, a że do tego jest zabójczo atrakcyjny i bogaty to… – Rozmarzona pokręciła głową.        
– Gosiu, na ciebie też gdzieś czeka taki facet.
– Co ty nie powiesz? Gdzie? – blondynka roześmiała się i niecierpliwie powiodła spojrzeniem po okolicy, markując gest poszukiwania. Jednocześnie ogarnęła przyjaciółkę ramieniem. – Jak myślisz, ilu takich facetów jak twój Bogusław chodzi po świecie? Czuły, delikatny, po uszy zakochany i do tego diabelsko piękny. Taki smakowity kąsek, że ślinianki nie nadążają z produkcją. O kasie i seksie nie wspomnę. – Cały czas szeroki, zawadiacki uśmiech opromieniał jej twarz. – No, z pewnością rosną gdzieś tacy w pęczkach, tyle że ja jeszcze nie trafiłam na tę plantację.
– Gośka, nie przesadzaj. Bogusław też ma swoją ciemną stronę, którą muszę akceptować.
– No jestem jej ciekawa. Co robi? Chrapie w nocy?
– Nie, nie chrapie. W nocy raczej nie ma czasu na chrapanie – Kaśka oblała się zdradzieckim pąsem.
– Łał, kobieto, chyba nie chcę znać szczegółów, bo już zapomniałam jak to jest i w mojej obecnej sytuacji wolę nie puszczać wodzy fantazji.
Teraz obie się roześmiały.
– A co z tobą i Leonem? Widziałam, jak się obejmowaliście, więc mi tu nie ściemniaj, że nic się u ciebie nie dzieje w sprawach damsko-męskich.
– Kaśka, co ty widziałaś? Nic nie widziałaś!
– Taaa? To co to wczoraj było, gdy roztapiałaś się w jego ramionach?
– Cholerka! Potknęłam się przy wysiadaniu, to wszystko. Kobieto, nie baw się w swatkę. Z tego nic nie będzie.
– Niby dlaczego?
– Pomijając wszystko inne, nie jestem w jego typie.
– Co?!
– Nie jestem w jego typie. Wczoraj mi to powiedział.
– O matko. Nie wiem, co powiedzieć. – Kaśka poczuła się zażenowana.
– Nic nie mów. Tu nawet nie ma o czym gadać. Pierwszy raz od dawna facet mi się naprawdę podoba, a tu taki numer. Układ czysto kumplowski. Koniec. Kropka.
– Cholerka, a ja myślałam, że coś z tego będzie. Widziałam, jak on na ciebie patrzy. Mogłabym się założyć, że to nie było obojętne spojrzenie.
– Wiesz, że jestem największą farciarą jeśli chodzi o złe wybory. Faceci to moje przekleństwo – kontynuowała Gośka, jakby nie słysząc słów przyjaciółki. – Gnojki lgną do mnie jak muchy, a jeden gorszy od drugiego. Potem oczywiście cierpię. Dobrze chociaż, że on jasno postawił sprawę i wierz mi, nie uderza do mnie. Jest zalotny, flirtuje ze mną, ale na tym koniec. Nie przekracza granic. Sprawa postawiona jasno na samym starcie – powtórzyła. – To uczciwe. Cenię w nim to.
– A może to i lepiej – zmitygowała się Kaśka. Przy takim obrocie sprawy omijał Gośkę ten cały wampirzo-ludzki bałagan. Może właśnie dlatego Leon nie chciał angażować się w bliższą znajomość? To zdawało się logiczne.
– Daj spokój temu przygnębieniu, lepiej opowiadaj, co tu się działo, gdy się nie widziałyśmy.
– Tak pokrótce napisałam ci w liście. Co z nami, to wiesz. – Zmiana tematu była im obu na rękę. –  Przyjęłam oświadczyny Bogusława.
– Kurczę, wiem. Jestem pod wrażeniem. Dziewczyno, życzę ci jak najlepiej, ale po tak krótkim czasie od rozwodu… Ile to minęło? Pół roku? Nie boisz się? I na dodatek on jest taki młody. Kaśka, nie zrozum mnie źle, ale żebyś się na tym nie przejechała. Nie chciałabym znów widzieć, jak cierpisz. No i dzieciaki…
– Gosiu, nie martw się. Wiem co robię. Naprawdę wiem. Tym razem to jest prawdziwe i na zawsze.
– Na zawsze? To tak ostatecznie brzmi.
– Gośka, nie lubisz Bogusława? – W pytaniu krył się niepokój.
– Absolutnie nie! – zaprzeczyła entuzjastycznie. – Facet jest na wskroś idealny. Może właśnie to budzi moje obawy. Nie ma ludzi idealnych.
– Wierz mi, Bogusław też nie jest idealny.
– Aaaa, jeżeli tak, to mnie uspokoiłaś.
Roześmiały się.
Gośka nie chciała dłużej drążyć tematu oświadczyn. Kaśka już dokonała wyboru, a Bogusław sprawiał wrażenie mężczyzny do bólu idealnego, takiego, któremu nie można niczego zarzucić. Jej obawa względem matrymonialnych planów przyjaciółki wynikała jedynie z wcześniejszych doświadczeń Kaśki. Niemniej, jako że niesprawiedliwym było osądzać jednego faceta na podstawie win innego, postanowiła odpuścić.
– A jak udało ci się tu tak świetnie zorganizować. Dom wygląda jakby pod ciebie robiony.
– Bo po części tak było. Ten dom stał pusty przez wiele lat, dopiero jak zgodziliśmy się tu przyjechać, to Bogusław przeprowadził w nim gruntowny remont. Jeszcze w zeszłym tygodniu trwały końcowe roboty… wymieniali nam szyby we wszystkich oknach.
– I kto to wszystko finansuje? Jakiś cholernie bogaty tatuś?
Znów zaczynały wkraczać na niebezpieczną ścieżkę, ale Kaśka udając, że nie słyszy pytania ciągnęła dalej.
– Dzieciaki też bardzo szybko się tu odnalazły.
– Zauważyłam.
– Rozpanoszyły się po oddzielnych pokojach, szczęśliwe, że choć w wakacje nie muszą dzielić przestrzeni. Trzeba było zorganizować dwie wyprawy do Poznania i kilka do pobliskiego miasteczka, żeby zaopatrzyć maluchy w absolutnie niezbędne rzeczy. Co prawda wiesz, jak jest… ich pojęcie „absolutnie niezbędne”, a moje, to dwa różne pojęcia – zaśmiała się. –  Ale po niezliczonych dyskusjach osiągnęliśmy daleko posunięty kompromis.
– I, z tego co się zorientowałam po opowieściach dzieciaków, dzielicie sypialnię. Jawnie.
– Taaa. – Znów zdradziecki rumieniec pokrył twarz i dekolt Kaśki. – Nie zajęłam osobnej sypialni, chociaż Bogusław to sugerował, ale skoro dzieci z pełną aprobatą przyjęły go w naszej rodzinie, nie widzę potrzeby, żeby ukrywać naszą relację. Czy Jacek ukrywa się ze swoją Martą? – zapytała z hardością w głosie. – Nie. Więc ja też nie zamierzam. Co śmieszniejsze, każdego ranka maluchy gramolą się do naszego łóżka i robimy wspólne przytulanki w ramach pobudki.
– A Sławek dalej śpi?
– Yhmy, tak. Ma mocny sen. Ale dzieciaki już do tego przywykły i całkowicie go ignorują. Czasem troszkę pomruczy przez sen, przekulnie się na drugi bok i śpi dalej. – Rozanielone oblicze Kaśki zdradzało, jak bardzo była zaangażowana. – Gośka nasze wakacyjne życie jest spokojne, radosne, niemal sielankowe. Wierz mi, gdy pomyślę, że będę musiała stąd wyjeżdżać, żeby wrócić do ruchliwego, hałaśliwego miasta… – Pokręciła głową, a na jej twarzy malowała się niechęć.
I wtedy stanęły na niewysokiej skarpie, pod którą rozpościerała się błękitno-srebrna tafla. Widok był niezwykły, zniewalający, zapierający dech w piersi. Powiedzieć, że w środku gigantycznego lasu kryło się urokliwe jeziorko, to jak nazwać koh-i-noor’a błyskotką czy jajko Faberge bibelotem. Jezioro mieniło się i skrzyło w słonecznym blasku, niczym miliony diamentów, a okalający je las tworzył soczyście zieloną, puszystą kurtynę. Delikatny podmuch letniego wietrzyku kołysał liśćmi i sitowiem, a tuż pod ich stopami rozpościerała się łąka z wąskim pasem białego piasku. Brakowało tylko kąpiącej się rusałki o złocistych włosach, która dopełniłaby to swoiste malowidło.
Dzieciaki pędem ruszyły do wody, a one rozłożyły koc i zaczęły przygotowywać piknik. Gośka zdjęła sukienkę, posmarowała się kremem z UV i wystawiła bladą, „miastową” skórę na przyjazne ciepło.
Późne popołudnie nadeszło zdecydowanie zbyt szybko. Drzewa zaczęły rzucać długie cienie, śpiew ptaków nieznacznie przycichł, a wygłodniałe komary ruszyły na żer. Zdawało się, że dopiero rozlokowały się na kocu, a dzieci zanurzyły w wodzie, ale czas biegł nieubłaganie i chcąc nie chcąc, musiały się zbierać, jeśli chciały być w domu przed zmrokiem.
– To piękne miejsce. Wierzę, że nie chce ci się wracać do Poznania – zauważyła Gośka, gdy podeszły pod ogrodzenie i znów zachłysnęła się widokiem urokliwego dworku. Obdarzyła przyjaciółkę ciepłym spojrzeniem. – Ja nie ruszyłabym się stąd nigdy w życiu.
– Żeby to było takie proste, Gosiu. Wiesz… szkoła, przedszkole, praca Bogusława. Z czegoś musimy żyć. No i ślub.
– Kurczę. Zapomniałam o tym waszym ślubie. To wciąż dla mnie zaskoczenie. Ty tak naprawdę na serio?
– Nooo, naprawdę na serio. Wierz mi, że dla mnie też to wciąż zaskoczenie, ale jestem tak niesamowicie szczęśliwa.
– To kiedy ten ślub?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Ramiona Kaśki zaczęły drżeć w skrywanym śmiechu, gdy obdarzyła przyjaciółkę figlarnym, niemal jowialnym spojrzeniem. – Może niebawem, a może nie będziemy się wcale spieszyć. Uwierz mi, nawet dla nas to całkiem zaskakujący pomysł.
– Och, Kaśka, Kaśka. Czasem zastanawiam się, kiedy wreszcie dorośniesz.
– Może nigdy… mamusiu – zadrwiła kobieta, a  potem roześmiały się obie.
Minęli drewnianą furtkę, gdy słońce niespiesznie zaczęło chować się za konarami najwyższych drzew, pozostawiając jedynie czerwoną poświatę, która próbowała przedrzeć się przez liściasto-iglastą gęstwinę. Maluchy wytrwale taszczyły dmuchane kółka i plażową piłkę, dwie falujące kity podskakiwały radośnie na blond główce Agatki, a Pawełek obcięte na jeża włoski skrył pod cienką bejsbolówką odwróconą daszkiem do tyłu. Cała czwórka była w doskonałych nastrojach i choć dzień zaczął się dla Gośki nieco dziwacznie, teraz chylił się ku zachodowi wśród śmiechu i ogólnej szczęśliwości. 
W domu tętniło życie – na górze słychać było uniesiony głos Marka, a na dole w drzwiach gabinetu ukazał się Bogusław. Dzieciaki rzuciły się na niego z entuzjazmem, by od razu zasypać go paplaniną.
– No, maluchy, dawać mi te opalone buziaki – zaśmiał się, rozkładając ramiona i przygarnął do siebie dzieciarnię. – Nieźle zabalowaliście na tym spacerze. Już chciałem ruszyć na poszukiwania.
Kaśka wiedziała, że Sławek gra rolę człowieka, zaś Gośka odebrała przedstawienie pod tytułem „ruszam na poszukiwania” dokładnie tak, jak było pod nią odegrane. Rzuciła więc pospieszne spojrzenie w stronę mężczyzny i obściskujących go dzieci i nie zatrzymując się w holu, zdecydowanym krokiem ruszyła schodami na górę. Chciała odświeżyć się przed kolacją i ubrać coś cieplejszego i zdecydowanie stosowniejszego, bo przecież miała na sobie zaledwie króciutkie szorty z seledynowego płótna i stanik od plażowego kostiumu. Gdy weszła na piętro, Marek wciąż z ożywieniem dyskutował, stojąc w otwartych drzwiach swojego pokoju.
– Hej! – rzuciła w jego stronę, a przy okazji mimowolnie jej wzrok zawędrował dalej.
I to był błąd. W głębi pokoju, za przeciętnie wyglądającym łowcą, ukazał jej się widok, od którego zapierało dech – Leon stał bosy, odziany jedynie w niedopięte dżinsy, a w ręce trzymał biały t-shirt. Jego nagi tors pobudziłby wyobraźnię każdej, nawet najbardziej oziębłej kobiety i pewnie niejednego mężczyzny. Po prostu widok, którego za nic nie można zbyć obojętnością. Ciało chłopaka, jakby muśnięte przygodnymi promieniami, kusiło przyjemnym, lekko złotawym kolorem. Ponad niedopiętym guzikiem spodni pięła się ku górze ścieżka miłości. Kurna, jakie to smakowite – jęknęła w duchu Gośka, wbijając wzrok w ów pasek ciemnych włosów kończący się tuż pod pępkiem i mimowolnie oblizała dolną wargę. Lewe ramię Leona zdobił tatuaż w kolorze spłowiałego atramentu – coś na kształt kolczastego łańcuszka okalającego doskonale wyrzeźbiony biceps. Włosy miał wilgotne jakby właśnie wyszedł spod prysznica, a spadający kosmyk grzywki opierał się niedbale na rzęsach. Mężczyzna stał w bezruchu piękny, doskonały, nieskazitelny niczym Statua Wolności i jak ów majestatyczny monument zdawał się stworzony, by go podziwiać. Emanował dziką mocą i erotyzmem, a chłonącej ten widok Gośce powietrze zastygło w płucach jakby zapomniała, że potrafi oddychać.
– O mój Jezu – jęknęła boleśnie, nieświadoma mimowolnej reakcji i zaciągnęła się głębokim haustem powietrza. Tętno zaczęło gnać niczym stado galopujących ogierów, serce waliło chyba donośniej niż przesławny Dzwon Zygmunt, a oczy lśniły coraz zachłanniej, konsumując ten zniewalający widok.
Leon stojący zaledwie parę metrów przed nią był… olśniewającym zjawiskiem. Był... urzekający. Typ mężczyzny, który sprawia, że w kobiecie pękają wszelkie zahamowania. Świat wokół Gośki zwolnił i przycichł, aż w końcu nie było nic poza tym jednym jedynym punktem skupiającym całą jej uwagę. Słyszała jak wali jej serce, czuła jak rumieniec wypływa jej na policzki, powoli opada jej szczęka i jedyne o czym mogła teraz myśleć, to ostre, pozbawiające świadomości i tchu rżnięcie. Jezu! On nie jest prawdziwy. Nie może być zniewolona podświadomość toczyła walkę z logiką. Odpłynęła.
– Cześć, Gośka. – Trzeźwy głos Marka ściągnął ją do tu i teraz.
Potrząsnęła głową, jakby chciała wytrząsnąć z włosów wstrętnego pająka. Co się przed chwilą, do cholery, stało? – główkowała skołowana tym kuriozalnym odlotem.
Tymczasem Leon, z hipnotycznym spojrzeniem, taksował rumieniące się czerwienią świeżej opalenizny, skąpo odziane ciało dziewczyny. Uśmiechał się przy tym tak zalotnie, tak uwodzicielsko, tak… zachęcająco, że gdyby Marek nie stał na drodze, Gośka bez opamiętania rzuciłaby się w jego ramiona.
– Hej, księżniczko. Jak minął dzień? Widzę, że liznęło cię… słoneczko – pojechał dwuznacznością, nie próbując nawet ukryć rozbawienia.
Madre de Dios, to będzie cholernie ciężki weekend – z tą myślą zbita z tropu Gośka ruszyła w stronę swojego pokoju.

1 komentarz:

  1. ha ha świetny rozdział Leon z Gośką krążą koło siebie jak w tańcu :)) Lubię ten duet i tego wyszczekanego młodego wampira. Magda piękne dzięki za kolejna dawkę moich ulubieńców:))

    OdpowiedzUsuń