Jak wiecie, prace nad korektą drugiego tomu trwają, ale nim trafi on w ręce kolejnej osoby trzymającej pieczę nad ostateczną formą tekstu, podrzucam kolejny rozdział Cieni dla zachęty :))
Pozdrawiam i życzę miłego czytania :)
Rozdział 5
Zaczynało świtać. W
kuchni i salonie panowała głucha cisza, dziewczyny jakiś czas temu poszły do
łóżek, więc i panowie postanowili uderzyć w pokrzepiające kimonko. Być może
Marek mógłby jeszcze troszkę pokoczować przy resztce kanapek i relaksującym
drineczku, ale Bogusław z Leonem byli niczym bezwolni lunatycy, których
prowadzi blade światło. Wprawdzie miast księżycowej poświaty wiodło ich budzące
się słońce, a celem było łóżko, niemniej amok senny i światło były w tym
momencie kompatybilne.
Sławek po cichu, niemal
na paluszkach, minął kumpli, kierując się do własnej sypialni, gdzie, jak
zakładał, chętne ramiona Kaśki czekały spragnione jego ciała. Leon natomiast celowo
trzasnął drzwiami w nadziei, że śpiąca w przyległej sypialni Gośka usłyszy
hałas i podświadomie zakoduje niesłychanie późną (albo wczesną) porę. Nieważne,
jak to odbierze, byleby wiedziała, że poszli spać po czwartej nad ranem, wtedy
może nie będą musieli tłumaczyć się z późnej pobudki.
– Czuję się jak głupek – oznajmił
Marek, gdy tylko huk zatrzaskiwanych drzwi przebrzmiał. – Nieudolny,
bezwartościowy głupek.
– Co takiego?
– No. Po tym, jak zdałem
sobie sprawę, jak cholernie mało wiem… – Pokręcił głową. – Aż mi głupio, że jestem taki niekompetentny.
– Co ty bredzisz? Jesteś
super łowcą. To nie twoja wina, że kolegia tak szczelnie odgradzają się od
siebie. Pewnie dlatego, że nasze klany się grodzą. Marek! – Leon porwał się, by
entuzjastycznie wspierać przyjaciela. – Gdyby nie twoja pomoc, bylibyśmy teraz
pewnie w połowie roboty albo nawet nie. To ty popchnąłeś nasze śledztwo do
przodu. Dzięki twojemu uporowi udało nam się zjednoczyć zespoły wszystkich
królestw Ziem pod dowództwem Bogusława. Chłopie, twoje zasługi dla nas są
nieocenione, więc nie waż mi się więcej wyskakiwać z takim gównem, a zwłaszcza
tuż przed świtem i to w dzień, kiedy muszę wstać, gdy jeszcze słońce będzie się
w najlepsze panoszyć. Teraz całą energię muszę skoncentrować na regeneracyjnym
śnie, a nie na hipochondrycznej depresji kumpla. Matko! – Leon przewrócił
oczami, przypominając sobie niedawnego doła Bogusława, kiedy ratował
przyjaciela z alkoholowego amoku. – Jak nie jeden, to drugi popada w jakąś
świrniętą deprechę.
– Ale zrozum. – Marek
westchnął donośnie, nie do końca podzielając entuzjazm Leona. – Mam trzydzieści
osiem lat i jeszcze nigdy nie poczułem się tak niekompetentny jak dziś.
– Cicho! – warknął młody.
– Jeśli liczysz na to, że spytam, czy „chcesz
o tym pogadać”, to się, kurwa, przeliczyłeś. Nie ten kraj, nie ten obyczaj.
Poza tym nie ma o czym gadać. Każdego dnia człowiek poznaje coś nowego. Ty
akurat dziś poznałeś może trochę więcej nowego niż zazwyczaj, ale na tym
koniec. Nie ma żadnego drugiego dna, braku kompetencji czy innego gówna, którym
mógłbyś zaprzątać sobie głowę. Więc, do diabła, skończ z tą skwaszoną miną!
Zrozumiano?!
Marek przytaknął, choć na
jego twarzy wciąż malował się sceptycyzm. Tymczasem Leon z determinacją starał
się postawić kumpla do pionu i nie zamierzał pozwolić mu na kontemplację
wyimaginowanych problemów.
– No – rzucił krótko,
ściągając ubranie. – Ja pierwszy idę do łazienki. Jak uderzę w kimono, możesz
się w niej taplać, jak długo dusza zapragnie.
Nie oglądając się na łowcę,
rozebrany do gustownych bokserek z markowym napisem wszedł do łazienki i
zamknął za sobą drzwi.
Gośka niespiesznie
rzuciła okiem na zegarek. Aż jej dech zaparło – dochodziło południe. Cóż, babskie
pogaduszki przeciągnęły się do trzeciej nad ranem i pewnie trwałyby dłużej,
gdyby nie zmuszające do wczesnego wstania matczyne obowiązki Kaśki.
Marek z Leonem spali w
naprędce dostosowanym do potrzeb gości pokoju Pawełka, który teraz spał w
pokoju siostry, a ona zajmowała cudowną gościnną sypialnię.
Przytłumione głosy
dobiegające z wnętrza domu sprawiły, że postanowiła nie wylegiwać się dłużej. Przeciągnęła
się, potarmosiła wyspaną czuprynę i ochoczo wyskoczyła z łóżka. Za niewielkim
mansardowym oknem rozciągał się urzekający widok na las.
– Boże! – jęknęła Gośka,
która tak przywykła do szczelnych żaluzji zasłaniających widok na blokowisko,
że ten mały wycinek zieleni za klarownie czystą szybą był jak widokówka z baśniowej
krainy. Kiedy ostatnio widziała świat przez okno po przebudzeniu? Westchnęła i rozejrzała
się dookoła.
Jasny, prostokątny pokój,
choć prawie w całości znajdował się pod głębokimi skosami, sprawiał wrażenie
naprawdę dużego. Był zaaranżowany w typowo dworkowym stylu – duże łoże,
staromodna komoda z pięcioma szufladami, okrągły stolik na wysokich nóżkach
przykryty gobelinowym obrusem w kolorach jesieni i dwa staroświeckie krzesła z
pluszowymi obiciami o barwie lipowego miodu. W nogach łoża pasująca do dębowej
komody skrzynia, a ponad mansardowym okienkiem, na mosiężnym karniszu, ręcznie
tkana firanka fikuśnie upięta na jednym boku wykuszu. Dębowa podłoga, gruby
wełniany dywan i drobne bibeloty nadawały pokojowi przytulny charakter. W
ułamku chwili poczuła się tu jak w rodzinnym domu. Na jedynej ścianie o pełnej
wysokości znajdowały się drzwi do łazienki, a obok nich staroświecki wieszak.
Gośka weszła do łazienki
i uśmiechnęła się szeroko. Łazieneczka była niewielka, ale w porównaniu z klaustrofobiczną
klitką w jej mieszkaniu, w której każdy nieprzemyślany ruch groził solidnym
siniakiem, to był po prostu kolos. Duża kabina prysznicowa, kompaktowa
ubikacja, duża umywalka z szafką oraz… wolna przestrzeń na swobodne poruszanie.
Nie do wiary! Stanęła przed umywalką
i kolejny raz przeciągając się swobodnie, spojrzała w lustro.
– Chyba powinnaś zastanowić
się nad zmianą mieszkania. Małgorzato Mróz – oznajmiła lustrzanemu odbiciu.
Była urzeczona – tym
domem, słonecznymi promieniami radośnie pełzającymi po ścianach, bajecznym
widokiem za oknem i świergotem leśnych ptaków. Czuła się jak Królewna Śnieżka w
chatce krasnoludków choć tamta chatka była tysiąc razy mniejsza od tego
wspaniałego dworku, ale przecież taka drobna różnica nie mogła zakłócić wizji
baśniowej scenerii, jaką kreowała jej wyobraźnia.
Szybka poranna toaleta, a
potem z wieszaka ściągnęła białą sukienkę w marynarskie prążki, splotła włosy z
boku głowy w luźny warkocz, założyła granatowe sandałki na płaskim obcasie i
ruszyła na dół poszukać domowników.
Zwiewna sukienka – pomyślała, pozwalając sobie na przelotny uśmieszek. W duchu
przyznawała rację Leonowi, no bo jak można mieć w sobie wdzięk, będąc zakutą w
sztywny kostium i bluzkę bez wyrazu? No i
zero perfum – zachichotała. Czuła się dziewczęco, uroczo i … odświętnie.
W południowym słońcu
dworek sprawiał wrażenie jeszcze okazalszego, niż w nocy. Zbudowany na planie
prostokąta miał czytelny układ. Mimo pionowych okien po obu stronach drzwi
wejściowych hol pogrążony był w lekkim półmroku – widocznie zadaszony ganek
skutecznie chronił go przed bezpośrednim słońcem. Za to skierowany na południe
pokój dzienny tonął w ciepłym blasku. Szerokie, podwójne drzwi prowadziły na
rozległy taras, a dalej do kolorowo ukwieconego ogrodu-łąki. Widok był
spektakularny, gdy barwne kwiaty pięły się dumnie ku niebu, ochoczo kąpiąc w
słonecznych promieniach.
Gośka stanęła w otwartych
drzwiach tarasowych i zaciągnąwszy się rześkim zapachem łąki i lasu, spojrzała
w stronę przyległej kuchni, skąd dochodziły odgłosy krzątaniny i ożywionej
rozmowy Kaśki z dzieciakami.
– Cześć wszystkim –
zawołała, przekraczając próg kuchni.
Powitało ją radosne
„cześć” przyjaciółki oraz spontaniczna reakcja dzieciaków, które rzuciły się do niej wyraźnie stęsknione.
Kobieta ogarnęła je ramionami i wyściskała mocno.
Na kuchennym stole w pękatym
dzbanku parowała herbata, a na owalnym półmisku w zmyślnej piramidce piętrzyły
się stosy kolorowych kanapek.
– Spodziewasz się najazdu
wrogiej armii? – zaśmiała się Gośka, widząc jak przyjaciółka buduje pokaźną
stertkę.
– Niee, ale jak panowie
wstaną, to pewnie będą głodni, a ja nie zamierzam na nich czekać. Wybierzemy
się na spacer do lasu, a potem nad jezioro. W końcu mam cię na tak krótko, że
nie uronię z naszego spotkania ani jednej minutki.
– I zostawisz te kanapki
na pożarcie muchom?
– Przykryję zmyślną
siateczką – wyjaśniła Kaśka z figlarnym uśmiechem, wyciągając z szafki
dziwaczne sitko z kolorowym uchwytem do złudzenia przypominającym dojrzałą
truskawkę.
– Ale po co robisz te
kanapki, mamusiu? Przecież Sławek i tak nie wstanie przed wieczorem, a poza tym
on jest na diecie – wtrącił swoje trzy grosze Pawełek.
– Na diecie?! Ten facet
nie ma ani grama tłuszczyku – dziwiła się Gośka.
– No. Ale jest na
specjalnej diecie – dorzuciła Agatka, ochoczo wspierając brata.
Że dzieciaki są skore do
opowieści, oboje ze Sławkiem wiedzieli, jeszcze nim podjęli decyzję o
zaproszeniu Gośki, ale nie przypuszczali, że maluchy wyskoczą ze szczegółowym
sprawozdaniem już w pierwszych minutach spotkania. Kaśka posiniała z
przerażenia. Nie mogła zdradzić się przed przyjaciółką. Ale… czy to już było kłamstwo? Czy może jeszcze drobne oszustwo? Nieważne.
Liczyło się, że zatajała istotną część swojego życia, a to piekielnie jej
doskwierało.
– Ale Leon z Markiem
zjedzą kanapki – odpowiedziała w nadziei, że specjalna dieta jej partnera
pójdzie w niepamięć.
– Leon jest na tej samej
diecie co Słaaweek. – Paweł miał taki ton i taką minę, jakby rozmawiał ze
zgrzybiałą staruszką pogrążoną w głębokiej demencji. – Zapomniałaś, mamusiu?
– Kaśka, o co chodzi z
tymi dietami?
– Płynna dieta proteinowa
– padła błyskawiczna, aczkolwiek niejasna odpowiedź.
Spontaniczna pomysłowość
zaskoczyła samą Kaśkę. Jak mówią –
potrzeba matką wynalazku. Co prawda jej wynalazek był stricte
semantyczny, ale czyż nie o to właśnie chodziło? Grunt, że wyjaśnienie trzymało
się kupy i, co najważniejsze, było stuprocentową prawdą.
– Że co?!
– Gośka! Czy zrozumiesz
faceta? Wchodzi w modę jakieś świństwo i bach! Faceci są bardzo podatni na
takie bzdury – Kaśka próbowała ślizgać się po temacie.
– Fakt. Zwłaszcza takie
młode ciacha jak ci dwaj. – Gośka chwyciła jedną ze smakowicie wyglądających
kanapek i z szerokim uśmiechem wcisnęła ją do ust. – A tak na marginesie ciach
– rzuciła, mieląc w ustach kanapkę – to fajny ten twój Bogusław, ale czasem
zdaje się, jakby był lata świetlne starszy od ciebie. – Przełknęła.
– Gosiu, lata świetlne to
jednostka odległości. – Kaśka zaśmiała się protekcjonalnie zadowolona, że
zabawna gafa przyjaciółki odciągnęła je od zbytniej dojrzałości jej partnera.
– Wiem, ale fajnie brzmi
– odpowiedziała dziewczyna z szerokim, jowialnym uśmiechem.
– Trudno z tym
polemizować.
– Nooo. – Jowialny
uśmiech poszerzył się słodko.
Kaśka śmiała się serdecznie,
po raz tysięczny wdzięczna losowi za Gośkę. –
To co? Jemy i ruszamy w las. Szkoda takiego pięknego dnia. Mam nadzieję,
że zabrałaś kostium kąpielowy?
– Yhmy, mam coś takiego
na stanie. Ale nie poczekamy na chłopaków? Może zaraz wstaną razem się
wybierzemy.
– Nie wstaną. – Paweł
patrzył na przyszywaną ciotkę, jakby była głęboko upośledzona. – Przecież
mówiłem, że Sławek wstaje dopiero wieczorem.
Dobry Jezu! Nie wódź mnie na pokuszenie, bo wyrwę język temu
małemu trzpiotowi –
Kaśka przeklinała w duchu, podczas gdy Gośka złapała kolejny wątek do
prześledzenia.
– Co ty mówisz, Paweł?
Dlaczego wieczorem? Zawsze tak wstaje?
– Ciociu. Po pierwsze, zawsze.
A po drugie, to bardzo proste dlaczego. On po prostu od tak dawna jeździ na tej
nocnej taksówce, że zupełnie poprzestawiał mu się dzień i teraz łatwiej mu żyć
w nocy.
– Co?! To są jakieś
bzdury.
– To prawda. – Agatka
dziarsko kiwała główką, potwierdzając teorie brata.
– Ale przecież, tu
jesteście na wakacjach. No chyba tu nie jeździ na taksówce? Może wstawać
wcześniej.
– Lata przyzwyczajenia –
odparł mały mądrala z miną noblisty głoszącego odkrywcze teorie.
W czasie gdy Gośka
prowadziła swoje przesłuchanie, a mali zdrajcy śpiewali jak z nut, Kaśka stała
oparta o futrynę kuchennych drzwi tarasowych i sycąc wzrok kwiecistą połacią,
głęboko zaciągała się porannym powietrzem, licząc do stu, by uspokoić nerwy.
– Nieważne. – Gośka
pokręciła głową, jakby chciała wytrząsnąć z niej nielogiczne myśli. – Dajmy
spokój Bogusławowi. To chociaż na Leona i Marka poczekajmy.
Masz ci los – jęknęła Kaśka w duchu. Nie warto było się odzywać –
usłużne dzieciaki i tak powiedzą swoje. Postanowiła więc puścić sprawę na żywioł,
a później zastanowi się, jak to wszystko wyprostować. „Niech się dzieje wola
nieba, z nią się zawsze zgodzić trzeba” mawiał rejent Milczek z fredrowskiej
„Zemsty” i ta oto złota myśl krążyła teraz w umyśle Kaśki niczym mantra. Inna
sprawa, że tytuł dzieła też przystawał do sytuacji – doskonale ilustrował jej
plany względem najbliższej przyszłości gadatliwych latorośli.
– Leon robi wszystko to,
co robi Sławek – oznajmiły małe gaduły wyraźnie już zmęczone niedoinformowaną
ciotką.
– To znaczy?
– Też wstanie wieczorem.
– Pawełek miał tak zdegustowaną minę, jakby właśnie zwymiotował garść
mięsistych robali. Podszedł do Gośki i chwyciwszy ją za rękę, zaczął ciągnąć w
stronę tarasu. – Chodź ciociu, bo już zrobiłem się głodny.
Zrezygnowana ciotka, z poczuciem
mentalnego chaosu, ruszyła niepewnie za malcem. I pomyśleć, że ranek wróżył cudowny dzień. Może. Ale na ten moment
czuła, jakby przejechał po niej stutonowy walec, pozostawiając jedynie
wymaglowaną cielesną powłokę.
Wielki śmietankowy
parasol zacieniał dużą część tarasu i tam właśnie Kaśka zorganizowała wygodny kącik
śniadaniowy. Na prostokątnym stole przykrytym kwiecistym obrusem wylądował
półmisek z kanapkami, dzbanek pachnącej cytryną i miodem herbaty oraz wielka
micha truskawek i malin. Wszystko wyglądało tak smakowicie, że sfatygowany umysł
Gośki bez wahania poddał się pierwotnym instynktom, pozwalając odpłynąć mętnym
myślom.
Jedli i gawędzili w
przyjaznym cieniu parasola, nadrabiając zaległości. Kobiety omijały niejasny
temat śpiących na górze mężczyzn, zaś gadatliwe dzieciaki dokładnie odwrotnie –
Sławek wiódł prym w ich opowieściach, stając się bohaterem większości z nich.
Kaśka zbywała to uśmiechem, a Gośka ograniczała swą reakcję do sporadycznych
wykrzykników i równoważników zdań. Sławek, Sławka, Sławkiem, o Sławku, ze
Sławkiem – maluchy odmieniały jego imię przez wszystkie przypadki. Poświęcał im
wszystkie wieczory, a co potem – tego dzieci nie wiedziały, bo ubóstwiany
Sławek zamykał się z mamusią w… „ich” sypialni.
Co dziwne, przez cały czas żadne z dzieci nie wspomniało słowem o ojcu. Zaprzątnięty
pracą i ciężarną partnerką Jacek nie pojawił się w leśnym dworku ani razu. Nowy
partner Kaśki zdawał się spełniać ojcowskie obowiązki dużo sumienniej niż jej
były małżonek, dlatego też nikt nie narzekał na brak kontaktu z biologicznym
rodzicem.
Lipcowe słońce leniwie
wędrowało po niebie, gdzieś w głębi lasu postukiwał dzięcioł, a drzewa stały
nieruchomo w gorącym, nie dającym wytchnienia upale. Upale, który sprawiał, że powietrze
zdawało się falować.
Kaśka wstała i ruszyła w
kierunku kuchni, by ukryć kanapki w lodówce. Dzieciaki po chwili pomknęły w
ogród, a Gośka, znosząc pozostałości ze stołu, podążyła śladem przyjaciółki.
– Nie taka znowu dzicz w
tej waszej pustelni – zaśmiała się, zwróciwszy uwagę na lśniącą dwudrzwiową
lodówko-zamrażarkę z inoxu.
– Ale dokładnie to o co
ci chodzi?
– No wiesz, jak pisałaś
dzicz, to myślałam, że tu świeczki palicie i na węglowej kuchni gotujecie, a
mycie uskuteczniacie w jeziorze.
– Ach nieee – zaśmiała
się Kaśka. – Aż tak źle nie jest. Mamy własne ujęcie wody i agregat
prądotwórczy. Poza tym Bogusław założył w tym roku panele solarne, które nam
wodę podgrzewają. A dzicz, to w tym sensie, że zero kontaktu ze światem.
Wszystko w miasteczku dwadzieścia kilometrów stąd mamy, więc jak się komuś na
zachcianki zbierze, to musimy zaiwaniać przez lasy, żeby do cywilizacji
dotrzeć. Ale faktycznie nie mam pralki ani zmywarki. Wszystko ręcznie albo do
pralni w miasteczku wozimy. Ale nie martw się, nie spędzam godzin na pomoście,
żeby wytłuc łachmany w jeziorku. – Roześmiała się, jednocześnie przytulając
przyjaciółkę. – A teraz zasuwaj na górę po te kąpielówki. Zaraz ruszamy. Pokażę
ci, jakie urokliwe to nasze jeziorko.
– Kaśka, o co chodzi z tymi facetami? –spytała Gośka, gdy
ruszyły w las zaopatrzone w piknikowy ekwipunek.
– Ale co masz na myśli?
– No z tą dietą i tym wstawaniem?
– Aaa, to? – Patrząc w przestrzeń, kobieta
przeczesała dłonią opadające na ramiona rude loki i udając totalny luz, zaczęła
jakby od niechcenia. – Co z dietą, to już ci mówiłam. Jakaś płynno-papkowata
breja proteinowa. Chodzą z tymi termo-kubkami i pociągają to świństwo co jakiś
czas. A co do wstawania, to fakt, że Bogusław przestawił się z powodu pracy. Wiesz…
– niby od niechcenia wzruszyła ramionami – jak był sam, to nic go nie zmuszało
do dziennego trybu życia. Teraz pewnie się to zmieni. – Zawiesiła głos. Nie
chciała fantazjować, a przecież nie mogła wyjawić prawdy.
– No, a Leon? Dlaczego on wstaje
wieczorem? I ten Marek też? On też wiedzie nocny tryb życia? To chyba nie jest
normalne?
Sporo pytań, wszystkie logiczne i
uzasadnione, co jednak Kaśka mogła na nie odpowiedzieć? Choć za diabła tego nie
chciała, mogła jedynie brnąć w niedomówienia i półprawdy.
– Gosiu, nie wiesz jak to jest, jak sobie faceci przy
drineczku usiądą? Gadają do białego rana, a potem odsypiają. Normalka. Poza
tym, dziewczyno… to są wakacje, pełen luz. Jeśli chcą leniuchować do wieczora…
ja nie mam nic naprzeciw.
– Nie chcesz, żeby Bogusław był przy tobie?
– Kochana, najważniejsze, żeby był przy mnie w nocy. –
Kaśka puściła oczko, nadając wypowiedzi konkretnej jednoznaczności, a potem
roześmiała się sugestywnie.
– Nooo, jak tak, to nie mam więcej pytań.
Niespieszny spacer wiódł je jasnym lasem, promienie
słońca migotały pomiędzy drzewami, dzieciaki biegały uszczęśliwione, a w oddali
zamajaczyła srebrzysta tafla jeziora. Rude loki Kaśki rozwiały się poruszone delikatnym
wiatrem, gdy pochyliła się nad córką, która przyniosła jej zerwane przed chwilą
kwiatki. W tej malowniczej scenerii kobieta wyglądała pięknie i młodo. Gośka była
urzeczona. Sielanka i poezja w jednym.
– Wyglądasz promiennie – oznajmiła zauroczona. – Cerę
masz super i sylwetkę jakby… sprężystszą. Jakby ci lat ubyło.
– Witamina M – zaśmiała się Kaśka. Przecież było w tym
ziarnko prawdy. Codzienny zastrzyk wampirzych enzymów sprawiał, że czas dla
niej znacznie zwolnił.
– W takim razie niesamowicie służy ci ta miłość.
Zazdroszczę ci tego szczęścia – powiedziała dziewczyna, płynąc na fali
oczarowania. W jej głosie nie było zawiści, a jedynie ciepła przyjacielska
serdeczność. – Znalazłaś naprawdę fajnego faceta, a że do tego jest zabójczo
atrakcyjny i bogaty to… – Rozmarzona pokręciła głową.
– Gosiu, na ciebie też gdzieś czeka taki facet.
– Co ty nie powiesz? Gdzie?
– blondynka roześmiała się i niecierpliwie powiodła spojrzeniem po okolicy,
markując gest poszukiwania. Jednocześnie ogarnęła przyjaciółkę ramieniem. – Jak
myślisz, ilu takich facetów jak twój Bogusław chodzi po świecie? Czuły,
delikatny, po uszy zakochany i do tego diabelsko piękny. Taki smakowity kąsek,
że ślinianki nie nadążają z produkcją. O kasie i seksie nie wspomnę. – Cały
czas szeroki, zawadiacki uśmiech opromieniał jej twarz. – No, z pewnością rosną
gdzieś tacy w pęczkach, tyle że ja jeszcze nie trafiłam na tę plantację.
– Gośka, nie przesadzaj.
Bogusław też ma swoją ciemną stronę, którą muszę akceptować.
– No jestem jej ciekawa.
Co robi? Chrapie w nocy?
– Nie, nie chrapie. W
nocy raczej nie ma czasu na chrapanie – Kaśka oblała się zdradzieckim pąsem.
– Łał, kobieto, chyba nie
chcę znać szczegółów, bo już zapomniałam jak to jest i w mojej obecnej sytuacji
wolę nie puszczać wodzy fantazji.
Teraz obie się roześmiały.
– A co z tobą i Leonem?
Widziałam, jak się obejmowaliście, więc mi tu nie ściemniaj, że nic się u
ciebie nie dzieje w sprawach damsko-męskich.
– Kaśka, co ty widziałaś?
Nic nie widziałaś!
– Taaa? To co to wczoraj
było, gdy roztapiałaś się w jego ramionach?
– Cholerka! Potknęłam się
przy wysiadaniu, to wszystko. Kobieto, nie baw się w swatkę. Z tego nic nie
będzie.
– Niby dlaczego?
– Pomijając wszystko
inne, nie jestem w jego typie.
– Co?!
– Nie jestem w jego
typie. Wczoraj mi to powiedział.
– O matko. Nie wiem, co
powiedzieć. – Kaśka poczuła się zażenowana.
– Nic nie mów. Tu nawet
nie ma o czym gadać. Pierwszy raz od dawna facet mi się naprawdę podoba, a tu taki
numer. Układ czysto kumplowski. Koniec. Kropka.
– Cholerka, a ja
myślałam, że coś z tego będzie. Widziałam, jak on na ciebie patrzy. Mogłabym
się założyć, że to nie było obojętne spojrzenie.
– Wiesz, że jestem
największą farciarą jeśli chodzi o złe wybory. Faceci to moje przekleństwo –
kontynuowała Gośka, jakby nie słysząc słów przyjaciółki. – Gnojki lgną do mnie
jak muchy, a jeden gorszy od drugiego. Potem oczywiście cierpię. Dobrze
chociaż, że on jasno postawił sprawę i wierz mi, nie uderza do mnie. Jest
zalotny, flirtuje ze mną, ale na tym koniec. Nie przekracza granic. Sprawa
postawiona jasno na samym starcie – powtórzyła. – To uczciwe. Cenię w nim to.
– A może to i lepiej – zmitygowała
się Kaśka. Przy takim obrocie sprawy omijał Gośkę ten cały wampirzo-ludzki
bałagan. Może właśnie dlatego Leon nie chciał angażować się w bliższą
znajomość? To zdawało się logiczne.
– Daj spokój temu
przygnębieniu, lepiej opowiadaj, co tu się działo, gdy się nie widziałyśmy.
– Tak pokrótce napisałam
ci w liście. Co z nami, to wiesz. – Zmiana tematu była im obu na rękę. – Przyjęłam oświadczyny Bogusława.
– Kurczę, wiem. Jestem
pod wrażeniem. Dziewczyno, życzę ci jak najlepiej, ale po tak krótkim czasie od
rozwodu… Ile to minęło? Pół roku? Nie boisz się? I na dodatek on jest taki
młody. Kaśka, nie zrozum mnie źle, ale żebyś się na tym nie przejechała. Nie
chciałabym znów widzieć, jak cierpisz. No i dzieciaki…
– Gosiu, nie martw się.
Wiem co robię. Naprawdę wiem. Tym
razem to jest prawdziwe i na zawsze.
– Na zawsze? To tak
ostatecznie brzmi.
– Gośka, nie lubisz
Bogusława? – W pytaniu krył się niepokój.
– Absolutnie nie! –
zaprzeczyła entuzjastycznie. – Facet jest na wskroś idealny. Może właśnie to
budzi moje obawy. Nie ma ludzi idealnych.
– Wierz mi, Bogusław też
nie jest idealny.
– Aaaa, jeżeli tak, to
mnie uspokoiłaś.
Roześmiały się.
Gośka nie chciała dłużej
drążyć tematu oświadczyn. Kaśka już dokonała wyboru, a Bogusław sprawiał wrażenie
mężczyzny do bólu idealnego, takiego, któremu nie można niczego zarzucić. Jej obawa
względem matrymonialnych planów przyjaciółki wynikała jedynie z wcześniejszych
doświadczeń Kaśki. Niemniej, jako że niesprawiedliwym było osądzać jednego
faceta na podstawie win innego, postanowiła odpuścić.
– A jak udało ci się tu
tak świetnie zorganizować. Dom wygląda jakby pod ciebie robiony.
– Bo po części tak było.
Ten dom stał pusty przez wiele lat, dopiero jak zgodziliśmy się tu przyjechać,
to Bogusław przeprowadził w nim gruntowny remont. Jeszcze w zeszłym tygodniu
trwały końcowe roboty… wymieniali nam szyby we wszystkich oknach.
– I kto to wszystko
finansuje? Jakiś cholernie bogaty tatuś?
Znów zaczynały wkraczać
na niebezpieczną ścieżkę, ale Kaśka udając, że nie słyszy pytania ciągnęła
dalej.
– Dzieciaki też bardzo
szybko się tu odnalazły.
– Zauważyłam.
– Rozpanoszyły się po
oddzielnych pokojach, szczęśliwe, że choć w wakacje nie muszą dzielić
przestrzeni. Trzeba było zorganizować dwie wyprawy do Poznania i kilka do
pobliskiego miasteczka, żeby zaopatrzyć maluchy w absolutnie niezbędne rzeczy.
Co prawda wiesz, jak jest… ich pojęcie „absolutnie niezbędne”, a moje, to dwa
różne pojęcia – zaśmiała się. – Ale po niezliczonych
dyskusjach osiągnęliśmy daleko posunięty kompromis.
– I, z tego co się
zorientowałam po opowieściach dzieciaków, dzielicie sypialnię. Jawnie.
– Taaa. – Znów
zdradziecki rumieniec pokrył twarz i dekolt Kaśki. – Nie zajęłam osobnej
sypialni, chociaż Bogusław to sugerował, ale skoro dzieci z pełną aprobatą
przyjęły go w naszej rodzinie, nie widzę potrzeby, żeby ukrywać naszą relację. Czy
Jacek ukrywa się ze swoją Martą? – zapytała z hardością w głosie. – Nie. Więc
ja też nie zamierzam. Co śmieszniejsze, każdego ranka maluchy gramolą się do
naszego łóżka i robimy wspólne przytulanki w ramach pobudki.
– A Sławek dalej śpi?
– Yhmy, tak. Ma mocny
sen. Ale dzieciaki już do tego przywykły i całkowicie go ignorują. Czasem
troszkę pomruczy przez sen, przekulnie się na drugi bok i śpi dalej. – Rozanielone
oblicze Kaśki zdradzało, jak bardzo była zaangażowana. – Gośka nasze wakacyjne
życie jest spokojne, radosne, niemal sielankowe. Wierz mi, gdy pomyślę, że będę
musiała stąd wyjeżdżać, żeby wrócić do ruchliwego, hałaśliwego miasta… – Pokręciła
głową, a na jej twarzy malowała się niechęć.
I wtedy stanęły na
niewysokiej skarpie, pod którą rozpościerała się błękitno-srebrna tafla. Widok
był niezwykły, zniewalający, zapierający dech w piersi. Powiedzieć, że w środku
gigantycznego lasu kryło się urokliwe jeziorko, to jak nazwać koh-i-noor’a
błyskotką czy jajko Faberge bibelotem. Jezioro mieniło się i skrzyło w
słonecznym blasku, niczym miliony diamentów, a okalający je las tworzył
soczyście zieloną, puszystą kurtynę. Delikatny podmuch letniego wietrzyku
kołysał liśćmi i sitowiem, a tuż pod ich stopami rozpościerała się łąka z
wąskim pasem białego piasku. Brakowało tylko kąpiącej się rusałki o złocistych
włosach, która dopełniłaby to swoiste malowidło.
Dzieciaki pędem ruszyły
do wody, a one rozłożyły koc i zaczęły przygotowywać piknik. Gośka zdjęła sukienkę,
posmarowała się kremem z UV i wystawiła bladą, „miastową” skórę na przyjazne
ciepło.
Późne popołudnie nadeszło
zdecydowanie zbyt szybko. Drzewa zaczęły rzucać długie cienie, śpiew ptaków
nieznacznie przycichł, a wygłodniałe komary ruszyły na żer. Zdawało się, że
dopiero rozlokowały się na kocu, a dzieci zanurzyły w wodzie, ale czas biegł
nieubłaganie i chcąc nie chcąc, musiały się zbierać, jeśli chciały być w domu
przed zmrokiem.
– To piękne miejsce.
Wierzę, że nie chce ci się wracać do Poznania – zauważyła Gośka, gdy podeszły
pod ogrodzenie i znów zachłysnęła się widokiem urokliwego dworku. Obdarzyła
przyjaciółkę ciepłym spojrzeniem. – Ja nie ruszyłabym się stąd nigdy w życiu.
– Żeby to było takie
proste, Gosiu. Wiesz… szkoła, przedszkole, praca Bogusława. Z czegoś musimy żyć.
No i ślub.
– Kurczę. Zapomniałam o
tym waszym ślubie. To wciąż dla mnie zaskoczenie. Ty tak naprawdę na serio?
– Nooo, naprawdę na serio.
Wierz mi, że dla mnie też to wciąż zaskoczenie, ale jestem tak niesamowicie
szczęśliwa.
– To kiedy ten ślub?
– Nie mam zielonego
pojęcia. – Ramiona Kaśki zaczęły drżeć w skrywanym śmiechu, gdy obdarzyła
przyjaciółkę figlarnym, niemal jowialnym spojrzeniem. – Może niebawem, a może
nie będziemy się wcale spieszyć. Uwierz mi, nawet dla nas to całkiem
zaskakujący pomysł.
– Och, Kaśka, Kaśka.
Czasem zastanawiam się, kiedy wreszcie dorośniesz.
– Może nigdy… mamusiu – zadrwiła
kobieta, a potem roześmiały się obie.
Minęli drewnianą furtkę,
gdy słońce niespiesznie zaczęło chować się za konarami najwyższych drzew,
pozostawiając jedynie czerwoną poświatę, która próbowała przedrzeć się przez
liściasto-iglastą gęstwinę. Maluchy wytrwale taszczyły dmuchane kółka i plażową
piłkę, dwie falujące kity podskakiwały radośnie na blond główce Agatki, a
Pawełek obcięte na jeża włoski skrył pod cienką bejsbolówką odwróconą daszkiem
do tyłu. Cała czwórka była w doskonałych nastrojach i choć dzień zaczął się dla
Gośki nieco dziwacznie, teraz chylił się ku zachodowi wśród śmiechu i ogólnej
szczęśliwości.
W domu tętniło życie – na
górze słychać było uniesiony głos Marka, a na dole w drzwiach gabinetu ukazał
się Bogusław. Dzieciaki rzuciły się na niego z entuzjazmem, by od razu zasypać
go paplaniną.
– No, maluchy, dawać mi
te opalone buziaki – zaśmiał się, rozkładając ramiona i przygarnął do siebie dzieciarnię.
– Nieźle zabalowaliście na tym spacerze. Już chciałem ruszyć na poszukiwania.
Kaśka wiedziała, że Sławek
gra rolę człowieka, zaś Gośka odebrała przedstawienie pod tytułem „ruszam na
poszukiwania” dokładnie tak, jak było pod nią odegrane. Rzuciła więc pospieszne
spojrzenie w stronę mężczyzny i obściskujących go dzieci i nie zatrzymując się
w holu, zdecydowanym krokiem ruszyła schodami na górę. Chciała odświeżyć się
przed kolacją i ubrać coś cieplejszego i zdecydowanie stosowniejszego, bo
przecież miała na sobie zaledwie króciutkie szorty z seledynowego płótna i
stanik od plażowego kostiumu. Gdy weszła na piętro, Marek wciąż z ożywieniem dyskutował,
stojąc w otwartych drzwiach swojego pokoju.
– Hej! – rzuciła w jego
stronę, a przy okazji mimowolnie jej wzrok zawędrował dalej.
I to był błąd. W głębi
pokoju, za przeciętnie wyglądającym łowcą, ukazał jej się widok, od którego zapierało
dech – Leon stał bosy, odziany jedynie w niedopięte dżinsy, a w ręce trzymał
biały t-shirt. Jego nagi tors pobudziłby wyobraźnię każdej, nawet najbardziej
oziębłej kobiety i pewnie niejednego mężczyzny. Po prostu widok, którego za nic
nie można zbyć obojętnością. Ciało chłopaka, jakby muśnięte przygodnymi promieniami,
kusiło przyjemnym, lekko złotawym kolorem. Ponad niedopiętym guzikiem spodni pięła
się ku górze ścieżka miłości. Kurna,
jakie to smakowite – jęknęła w duchu Gośka, wbijając wzrok w ów pasek
ciemnych włosów kończący się tuż pod pępkiem i mimowolnie oblizała dolną wargę.
Lewe ramię Leona zdobił tatuaż w kolorze spłowiałego atramentu – coś na kształt
kolczastego łańcuszka okalającego doskonale wyrzeźbiony biceps. Włosy miał wilgotne
jakby właśnie wyszedł spod prysznica, a spadający kosmyk grzywki opierał się
niedbale na rzęsach. Mężczyzna stał w bezruchu piękny, doskonały, nieskazitelny
niczym Statua Wolności i jak ów majestatyczny monument zdawał się stworzony, by
go podziwiać. Emanował dziką mocą i erotyzmem, a chłonącej ten widok Gośce powietrze
zastygło w płucach jakby zapomniała, że potrafi oddychać.
– O mój Jezu – jęknęła
boleśnie, nieświadoma mimowolnej reakcji i zaciągnęła się głębokim haustem
powietrza. Tętno zaczęło gnać niczym stado galopujących ogierów, serce waliło chyba
donośniej niż przesławny Dzwon Zygmunt, a oczy lśniły coraz zachłanniej,
konsumując ten zniewalający widok.
Leon stojący zaledwie
parę metrów przed nią był… olśniewającym zjawiskiem. Był... urzekający. Typ mężczyzny,
który sprawia, że w kobiecie pękają wszelkie zahamowania. Świat wokół Gośki
zwolnił i przycichł, aż w końcu nie było nic poza tym jednym jedynym punktem
skupiającym całą jej uwagę. Słyszała jak wali jej serce, czuła jak rumieniec
wypływa jej na policzki, powoli opada jej szczęka i jedyne o czym mogła teraz
myśleć, to ostre, pozbawiające świadomości i tchu rżnięcie. Jezu! On nie jest prawdziwy. Nie może być – zniewolona podświadomość toczyła walkę z logiką. Odpłynęła.
– Cześć, Gośka. – Trzeźwy
głos Marka ściągnął ją do tu i teraz.
Potrząsnęła głową, jakby
chciała wytrząsnąć z włosów wstrętnego pająka. Co się przed chwilą, do cholery, stało? – główkowała skołowana tym kuriozalnym
odlotem.
Tymczasem Leon, z
hipnotycznym spojrzeniem, taksował rumieniące się czerwienią świeżej opalenizny,
skąpo odziane ciało dziewczyny. Uśmiechał się przy tym tak zalotnie, tak
uwodzicielsko, tak… zachęcająco, że gdyby Marek nie stał na drodze, Gośka bez
opamiętania rzuciłaby się w jego ramiona.
– Hej, księżniczko. Jak
minął dzień? Widzę, że liznęło cię… słoneczko – pojechał dwuznacznością, nie
próbując nawet ukryć rozbawienia.
Madre de Dios, to będzie cholernie ciężki weekend – z tą myślą zbita z tropu Gośka ruszyła
w stronę swojego pokoju.
ha ha świetny rozdział Leon z Gośką krążą koło siebie jak w tańcu :)) Lubię ten duet i tego wyszczekanego młodego wampira. Magda piękne dzięki za kolejna dawkę moich ulubieńców:))
OdpowiedzUsuń