No i proszę, a jednak Moje czytanie i nie tylko zaczynam od filmu :) bo od razu uprzedzam, że nie będzie o książce Jamesa Fenimore'a Coopera, ale o doskonałej ekranizacji z 1992 roku z Danielem Day-Lewisem i Madeleine Stowe w rolach głównych.
Dziś, po raz nie wiem który, obejrzałam Ostatniego Mohikanina i jestem nim urzeczona. Znowu ! Chyba już tak będzie zawsze. Mogę z czystym sumieniem przyznać - kocham ten film !!!
Kiedy pierwszy raz na niego trafiłam, notabene lata temu, bałam się, że będzie to kolejna kiepska próba ekranizacji - nudna i bez polotu. A tu masz - film mnie po prostu oczarował. A wiecie co najbardziej? Sącząca się w tle prawie niedostrzegalna miłość Uncasa i Alice i dojmująca, cudowna muzyka. Wszyscy patrzą na Corę i Nathaniela, widzą bezkompromisową, nieludzką walkę o dominację i władzę, ale mało kto dostrzega tych dwoje - cichych, będących w cieniu absorbujących, pierwszoplanowych
wydarzeń.
Jeśli ktoś widział Ostatniego Mohikanina i przeszedł obok niego obojętnie, to nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, by poruszyć jego serce. Ja w każdym razie wymiękam - całkowicie, kompletnie i bezwarunkowo, zwłaszcza na końcówce, gdy przy przyprawiającej o dreszcz i gęsią skórkę muzyce rozgrywa się najdramatyczniejsza scena.
Ten film nie pozwala na obojętność. Jest doskonały, a do tego podszyty mądrością, rozwagą i harmonią niesioną w indiańskiej filozofii współistnienia.
I choć celuloidowa wizja przygód Ostatniego Mohikanina odbiega znacznie od literackiego pierwowzoru, to nie przeszkadza mi zachwycać się nim znowu i znowu, i znowu.
Dziewczyny, jeśli go widziałyście, to wiecie, o czym mówię -
widziałyście te spojrzenia? Ten dotyk, gdy Uncas tuli przerażoną, spanikowaną Alice pod strumieniami huczącego wodospadu? Po prostu... łał !!! Zaledwie kilkunastosekundowa scena, a dech człowiekowi zapiera. To jeden z najpiękniejszych filmów o miłości, a przecież słowo miłość nie pada w nim ani razu, ani razu nie pada też jakiekolwiek wyznanie, a mimo to miłość jest wręcz namacalna. Więc dlaczego, do jasnej Anielki, musieli tak źle skończyć?! Się pytam! Czy ten bezlitosny scenarzysta, skoro już majstrował przy fabule i zmieniał w wizji pana Coopera
co nieco, nie mógł uśmiercić wrednego Maguy, nim ten zarżnął Uncasa i doprowadził Alice do samobójstwa? Wiem - taki happy end z pewnością zmieniłby postrzeganie filmu, ale ileż kobiet by uszczęśliwił :)! A poza tym, bądźmy szczerzy - oszczędził głównych bohaterów i dał szansę ich miłości? Pewnie, że tak! Więc dlaczego nie Uncasowi i Alice? Ja się z takim losem moich ulubieńców nie godzę i już!
przejdź do sceny
przejdź do sceny
I choć I Will Find You zespołu Clannad nie jest tłem do toczącego się w kulminacyjnym punkcie filmu dramatu, to jednak polecam, byście zajrzały na youtube, posłuchały i zobaczyły, co mnie tak urzekło.